piątek, 2 grudnia 2016

Jak z obrazka

widok za oknem rannym rankiem: biel śniegu rozświetlona żółtym światłem latarni. (Pamiętam takie obrazki z dzieciństwa - wywoływały wrażenie ciszy, spokoju, błogości) Na szybie jarzą się w tym świetle kryształki lodu. Ale obrazek jest niemy i statyczny. Koniec obrazkowej błogości: o czyby dzwoni zmrożony deszcz. Świerk porusza się jak w delirium i słychać potężne pszsz oraz sporadyczne łubudu - duje znowu jak w kieleckim. Jak szerzej oko otworzyłam - zobaczyłam że ten śnieg jakiś łaciaty. Czyli kicha wieloaspektowa. Znowu będę się upychać pod wiatr na psich spacerach, walcząc z kapturem zrywanym z głowy oraz odbłacać psy po powrocie.
A śnieg już został oswojony dzięki pekesiowi dla Księżniczki.

Włala, silwuple. Z profilu...

I an fas. Pekeś przetestowany. Oczywiście Księżniczka nieszczęśliwa niewyobrażalnie, gdy przychodzi do ubierania. Ale potem dużo lepiej niż bez.
Błąd zrobiłam, używając tego właśnie ściągacza do wykończenia, bowiem śnieg  się do niego nieco lepi . Poprzedni kombinezon był obszyty takim jakimś "plastikowym" i się nie lepiło. "Plastikowy" jest nadal na stanie, ale kolorystycznie mi nie pasował - fiolet z czerwienią tylko w tęczy. Szeleści toto okropnie, ale Księżniczka jakoś pomyka. Momentami nawet żwawo.

        Temat okryciowy powraca wielokrotnie, w ludzkim wydaniu tym razem. Wczoraj korporacyjne Dziecię zadzwoniło, chyba tylko po to, żeby się wyżalić. Bo tematem rozmowy było głównie to, że  w puchowej kurtce zimniej po praniu niż przed. Kurtkę nabyła ubiegłej zimy w którejś sieciówce, za ciężkie pieniądze. Ponieważ ceny w sieciówkach nijaki związek mają z jakością - podejrzewam, że ten puch w kurtce jest taki puch, jak ja Szeherezada (Chociaż z jednej takiej jakieś pierze jej wyłaziło...) Poza tym, oddała kurtkę do pralni. Ja nie wiem, na czym polega pranie chemiczne, ale tak jakoś wyobrażam sobie, że nie jest to pranie mokre. Kurtka w pralni została zapewne wrzucona do maszyny i ten puch się w niej pozbijał. Więc trzeba będzie teraz nad nią popracować, żeby go rozbić. Sama bym kurtki puchowej nie kupiła. (No, może gdyby się trafił jakiś alpinus w ciekawych pieniądzach.) Właśnie ze względu na te perypetie z praniem. (Pamiętam czasy, kiedy zielony "ortalion" był masthew każdego dyrektora, podobnie jak koszula nonajron. Ponieważ legenda oraz napisy wewnątrz głosiły, że tego się nie pierze w wodzie, a pralnie chemiczne nie występowały jak grzyby po deszczu, więc prano w domu, w oczyszczonej benzynie, na misce. I niestety, bywało, że wybuchało, ze skutkami tragicznymi. Mój ojciec oczywiście miał również, Mama dbała o jego image, na swoją zgubę niestety. Nie pamiętam w czym się go prało, ale nic nie wybuchło przy tym. Obecnie "ortalion" mniejszą estymą się cieszy i wrzuca się go po prostu do automatu. Jakoś mu nie szkodzi, co wielokrotnie sama testuję.)
         Temat okryciowy dopadł mnie także, ponieważ w mojej ulubionej parce (w której podobno wyglądam, w/g Starszego, jak bezdomny) zamek zaczął protestować przeciwko normalnym procedurom. Bywało, że zdejmowałam ją przez nogi, żeby potem zamek doprowadzić do porządku już nie na mnie. No i lekka panika mnie ogarnęła, jak zaczęłam przeglądać kurtki onlajn, a raczej ich ceny. Bo mnie po prostu na kurtkę ponad dwieście złotych kosztującą nie stać. A tu nagle, wlazłszy na FB za czymśtam, zauważyłam reklamę sklepu z kurtkami. Wyjątkowo był to polski sklep, a nie z Hogkongu czy innej Tajlandii. Więc wlazłam. Kurtki występowały w szerokim wyborze w bardzo przyjemnych cenach, prawdopodobnie jako wyprzedaż ubiegłorocznych zapasów w stylu mniej chodliwym (parki są pewnie mniej pożądane niż poprzecznie pikowane "balerony", bo te już były w cenach zwyczajnych. Swoją drogą, co za projektant modowy tego balerona wymyslił?! Może jeszcze taka Magdusia, która ma w talii 56 jakoś by w tym wyglądała. Ale te balerony noszą ochoczo zarówno iXeSki, jak i te, co to "motylem były", często w dodatku opięte do granic przyzwoitości) Zatem nabyłam, natychmiast zapłaciłam. W piątek ub. rano. A w sobotę na gumnie pojawiło się auto z DPD. Szok był podwójny - raz, że kurier w sobotę, dwa, że taka błyskawica. Ciąg dalszy jest taki, że faktycznie trafiło mi się "jak ślepy kurze ziarko", bo kurtałka jak ulał. W dodatku estetyczna i porządnie uszyta. Pewnie nie w Bangladeszu...Z transportem za 90 zet, co nieco tylko przewyższa cenę szmateksową.I nawet Starszy stwierdził, że nie wyglądam w niej jak bezdomny....

         Powtórnie mi kurier zawitał na gumno we wtorek. Tym razem zamówiony przeze mnie poprzez brokera usług kurierskich. Korzystałam z takiej usługi po raz drugi. Za pierwszym razem wysyłałam Dziecku zapasówkę do łamagi, którą otrzymało na następny dzień. Tym razem ekspediowałam, wreszcie wyłuskane, orzechy. Zarówno za koło, jak i za 14 kilogramowa pakę orzechów zapłaciłam 18,75. Ciężka paka została zabrana z domu, ja tylko wydrukowałam dokument przewozowy, który wręczyłam kurierowi. Super sprawa. I cenowo i logistycznie. Od Koleżanki Pisarki dostałam małą paczuszkę, wysłaną PP, za która zapłaciła tyle samo, co ja za koło do auta. Polecam przy wszystkich większych pakach, oczywiście mieszczących się w jakimś standardzie rozmiarów. Ale przy braku standardów też, bo pozastandardowy przedmiot pocztą jest nieekspediowalny. W dodatku cały temat, łącznie z opłatą, załatwia się internetem.

Ponieważ orzechy zeszły mi wreszcie z grafiku, mogłam się wziąć za coś znacznie przyjemniejszego.
Efekt zabierania się jest taki:

Niestety, wnuczka mi nie przybyła. To jest kiecuszka lalczyna.

            Koleżanka Audytorka nabyła wnusiom ponadwymiarowe lalki. Lalki potrzebują być przebierane. Okazuje się, że internet roi się od sklepów z lalczyną odzieżą, ale opanowany jest przez laki typu bejbi born o dzidziusiowej sylwetce i długości 46cm. Kiece dla lalek "dziewczynek" pojawiają się sporadycznie, w estetyce odpustowej i cenach kosmicznych. (Zresztą same ceny lalek mnie zaszokowały - hiszpański śliczny bobas za 250zł! Chyba się nie dziwię dlaczego teraz dziewczynki meblują i przebierają Simsów, zamiast zwyczajnych lalek. A z drugiej strony, lalki typu tilda, szyte przez koleżankę Elusi, w cenie od 180 do 300 zł z kompletem ubranek, schodzą dziewczynie jak ciepłe bułeczki.). Druga kieca się szyje, bo wnusie są dwie. A jak mnie własne doświadczenie uczy, obydwie dziewczynki powinny dostać te same prezenty, ale nie dokładnie identyczne, żeby potem wojny nie było, jak się coś zawieruszy i będzie trudno ustalić komu to zniknęło. (No chyba, że się im już jakieś talenta wybijają i jedna śpiewa a druga maluje, to wtedy inna bajka...) W kolejce - portki ogrodniczki.

           W międzyczasie próbowałam podziałać tfórczo, bo mi Koleżanka Pisarka właśnie jakieś masy samoschnące podesłała. Więc nie wypadało ciepnąć w głąb szafki. Z jednej paczki powstały ciasteczka. Masa była terakotowa, akurat na pierniczki. Z drugiej zaczęłam jakby coś lepić. Jedno lepsze, drugie mniej udane. Masa nie bardzo się do lepienia nadaje, raczej do wyciskania kształtów. Dolepianie wychodzi słabo i niepewnie. Na razie schnie. Jak wyschnie - zobaczymy. Pochwalę się, jak będzie czym.

            Harmonogram mi się przesuwa nieco. Psy mają świetną orientację w pogodzie. Jak jest totalne dziadostwo na zewnątrz potrafią nawet nie odczuwać wewnętrznych potrzeb. Dzisiaj Czarna łaskawie pozwoliła mi wyjść z łóżka, a sama pozostała leżakować nadal. Ale właśnie dzwoniący o szyby  deszcz został zastąpiony czymś białym lecącym z góry bezszelestnie. Więc zostałam wyprowadzona. Po  śniegu już prawie nie ma śladu, to białe z góry znika, zanim dotknie gleby. Wieje przeraźliwie. Na szczęście potrzeby okazały się na tyle pilne, że Księżniczka nawet długo nie szukała odpowiedniego ździebełka. Po powrocie micha. Ale wsad do michy trzeba trochę podgrzać, po wyjęciu z lodówki, więc Czarna tańczy niecierpliwie pod nogami. Trochę kłopotliwe to podgrzewanie i odgrzewanie. Ale po kilkudniowym przejściu na chrupki (górnopółkowe zresztą) będącym skutkiem ubocznym intensywnego łuszczenia orzechów, Księżniczka miała takie sensacje geriatryczno-gastryczne, że never ever. Jakoś wyjątkowo, najwyżej na jeden raz dziennie, jak braknie gotowanego. Wolę stać przy garach niż ratować Księżniczkę.
Wracając z psami zeszłam do Hadesu. Coś mi się opóźniło z podkładaniem i trzeba ratować ogień. Doszedł mi jeszcze jeden punkt do porannego harmonogramu, bo Starszy nie plami się takimi prozaicznymi czynnościami. Wyjątkowo zastąpił mnie przy kotle w dniu urodzin. Ha! A poza tym rozpalam. Dokładam. Rżnę. I rąbię. Czasem skutki działalności hadesowej są takie jak wczoraj - po powrocie musiałam się wrzucić do pralki, ponieważ udało mi się upaćkać sadzą od stóp do głów. Prawdę mówiąc, wolę sama tam łazić, bo Starszy zawsze zostawia bałagan. W dodatku wraca po ścianie i ta ściana już jest w czarne smugi na wysokości jego ręki. Trudno, na wiosnę znowu pomaluję.
A już idzie do wiosny. Bo właśnie mamy grudzień i za jakieś 3 tygodnie zacznie przybywać. I jakoś tak mi wyszło, że nawet nie zdążyłam zacząć bardzo marudzić z powodu, że krótko, a już za chwile będzie dłużej..

I z tym optymistycznym akcentem, życząc miłego mimo wszystko, pomykam do dalszej części harmonogramu...(Żeby żyć -trzeba działać..)



5 komentarzy:

  1. Coś ta modelka trochę naburmuszona pomimo ,że strój super,sukieneczka małe cudo , oj brakuje wnusi.Widzę,że jesteś posiadaczką wielu talentów ,pozazdraszczam.W 101 % popieram jw.żeby żyć-trzeba działać.Pozdrawiam Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko zazdraszczasz, a nie zawiszczasz, to OK.
      A Pieseła to jest Księżniczka foch. Ma takie swoje focho-fanaberie od zawsze. Cokolwiek "przy niej" zrobić to jest oburzona i nieszczęśliwa: idę z wacikiem do oczu -głowa między nogami, szczotka -analogicznie, a w dodatku przy rozczesywaniu łap gryzie, choć robię to najdelikatniej, jak można, trzymając każdy kosmyk u podstawy. Kąpiel, strzyżenie - to już jest najstraszniejsza ingerencja w jej nietykalność osobistą. Nawet robienie zdjęcia boli -zwykle odwraca głowę na widok aparatu. A tutaj uciążliwość spowodowana kombinezonem była zapewne tak wielka, że na aparat już nie zareagowała. A może też dlatego, że telefonem robiłam, nie aparatem.
      Ona ma w imieniu rodowodowym człon "Baronessa" I to ja pewnie obliguje do bycia na wiecznym fochu.

      Usuń
    2. No zwracam honor , jako baronessa ma wszelkie prawa do rodowodowego focha. Oczywiście , że tylko zazdraszczam wszelakich talentów .Krystyna

      Usuń
  2. Nooo! gościówa jak się patrzy, tylko jakaś niezadowolona chyba z uniformu:-) ależ Ty jesteś krawcowa zdolna, bardzo starannie uszyta sukienusia, a porteczki-ogrodniczki to chyba wyższa szkoła jazdy; jakie to optymistyczne: już idzie do wiosny ... będę się tego trzymać, tylko jeszcze święta opędzę:-) pozdrawiam zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, że spodnie, każde, łatwiej jest uszyć niż sukienkę? Podstawa dobrze uszytych ludzkich spodni to dobry wykrój, żeby się nigdzie nie wrzynały i nie ciągnęły. A samo szycie to pestka, tam jest w końcu tylko pięć zasadniczych szwów, z czego 3 po prostym i jak się przemyśli kolejność zszywania (najpierw szwy boczne, potem 2 przody razem z wszyciem zamka i 2 tyły razem, potem szew wewnętrzny cały, na obu nogawkach i na końcu pasek.)to nie ma problemu. Dość długo wydawało mi się, że uszycie spodni to bardzo wysoka szkoła jazdy, aż zostałam zmuszona: Dziecko potrzebowało spodenki "garniturkowe", a ponieważ było nietypowe - szczupłe i z bardzo długimi nogami - nigdzie nie było takich "gotowych". To siadłam i uszyłam. Potem mi wyszły takie superaśne bojówki dla niego, a ostatnie, już w liceum, "rybaczko-bojówki" z tropiku. Jeszcze zażądało kiedyś, żeby na wzór bundeswer wojskowych mu uszyć, ale na szczęście się rozmyśliło, bo robienie wykroju ze starych, znoszonych spodni, to nie jest do końca dobry pomysł. Ponieważ materiał w newralgicznych punktach, decydujących o wygodzie noszenia, jest porozciągany...
      Święta opędzamy z widokiem przed oczami tego rosnącego w końcu dnia....Pozdrawiam

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..