niedziela, 22 stycznia 2017

hibernacja ratunkowa

   Dobrze nie jet wcale. Starszy w końcu został przyjęty we wtorek do tego szpitala. Na dzień dobry pojawiły się jakieś trudności oddechowe i położyli go na erce. Ale około 18tej, gdy  Kuba go odwiedził - był już na zwykłej sali. I niby było Ok. Zrobili mu w środę USG i tomografię.
   A w piątek rano dotarła informacja,  że ma zapalenie płuc i jest z powrotem na erce.
Pojechaliśmy z Młodym. Starszy leżał jak skóra z diabła okablowany i orurkowany, w kolorze niezbyt atrakcyjnym. Ledwie mówiący. Udało mi się dorwać jakiegoś doktóra pomykającego korytarzem, który zapodał, że zrobił się obrzęk płuc.Żadne zapalenie, tylko następstwo kardiologiczne. Nieciekawie. Po więcej info wysłał mnie do pani doktór D.
   Pani doktór zajęta była robieniem badań echograficznych. Usiadłam pod drzwiami i czekam. Najważniejsza siedziała ze mną na tej ławce i informowała, że pani doktór jest pierdolnięta.Nie sądziłam jedna, że aż tak bardzo. Chyba półtora godziny kibicowałam pod  drzwiami, aż stwierdziłam, że przy następnym wyczytanym pacjencie wejdę i zapytam. No i weszłam.Ale nie zapytałam. Pani doktór nie dopuściła mnie prawie do głosu. Zaczęła wrzeszczeć, że mam czekać, bo ona jest spóźniona, a pacjenci czekają. Wymachiwała mi przy tym łapami przed nosem i zamykała na mnie drzwi. Cała akcja zajęła pani doktór tyle czasu i wysiłku, że gdyby zaniechała tego przymykania mnie drzwiami, zdążyłaby krótko powiedzieć o co chodzi. Zwłaszcza, że spóźnione doktóry to normalka. Spóźniają się nawet do swoich prywatnych gabinetów, gdzie pacjent ciężkie pieniądze zostawia, dzięki drożności enefzetowej służby zdrowia.
     Wieczorem zadzwoniłam do dyżurki lekarzy i (jestem przekonana, że ta sama pani doktór, bo miała nieprzyjemnie piskliwy timbre głosu) uprzejmie udzieliła mi informacji. Których w zasadzie przez telefon udzielać nie powinna. Wniosek - baba jest psychiczna i powinna się leczyć. Poza tym na uczelniach medycznych powinny być obowiązkowe zajęcia z tematu: jak kontaktować się z pacjentem i osobami z rodziny, ponieważ pochodzenie państwa doktorów, w zdecydowanej większości przypadków jest mocno "plebejskie" i nie maja podstaw tzw. kultury osobistej. "Niech siada, niech się rozbiera"jest typowym zwrotem doktórów i personelu medycznego.
    W sobotę pojechaliśmy z Młodym ponownie.Z drugiej strony wpadła Młoda. Uprzednio Młody zasięgnął języka, kto ma dyżur i że nie jest to doktór pierdolnięta. Dopadliśmy jakiegoś młodego dwumetrowca, który właśnie wyłonił się z erki. Dwumetrowiec zaprosił nas do gabinetu, popatrzył w papiery i komputery, po czym powiedział, co wiedział.Spokojnie i wyczerpująco. Nawet interesowało go, czy nie mamy więcej pytań. Można?
Radośnie to nie wygląda. Decyzje powstaną po niedzieli.
Starszy już był troszkę lepszy, koloryt mu się zmienił nieco i oddech jakby, wspomagany tlenem, częściowo odzyskał. Ale zmiana bielizny wyczerpała go całkowicie, chociaż w zasadzie wykonal tylko ostatni etap podciągania majtów już ubranych.
Dziś wstał nawet i się ogolił.
Ale przyszłość jest niepewna. Świadomość, że jest w szpitalu, pod opieką lekarzy, nie zapewnia niczego. Z piątku na sobotę zmarły na tej erce dwie osoby, a dzisiejszej nocy kolejna. Zapewne ciekawe doświadczenie dla człowieka przytomnego, będącego w ciężkim stanie.
Miałabym ochotę się zhibernować czasowo...

Na marginesie: zastanawia mnie zawsze jak to jest, że przez łykendy szpitale funkcjonują na ćwierć gwizdka. Doktory mają dyżury. Wysokopłatne zresztą. A łykend to jest oczekiwanie poniedziałku -  nie wykonuje się żadnych badań, żadnych zabiegów - nihil. Się czeka... W zakładach pracujących w ruchu ciągłym produkcja w łykend odbywa się tak, jak w każdy inny dzień. Robol może. Doktór - nie.
  

8 komentarzy:

  1. Czytam już któryś raz z kolei Twój wpis ... przeżywasz trudne chwile ... co Ci tu będę pisać "pustobrzmiące" słowa ... zdrowia życzę dla wszystkich, bo jak kiedyś napisałaś mądrze, zdrowie najważniejsze, resztę można kupić, a ja przyswoiłam je jak własne i każdemu powtarzam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znam tą szpitalną drogę przez mękę z własnego doświadczenia pobytu w tym przybytku.Zdrowia ,zdrowia, zacisnąć zęby i przetrwać.Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam serdecznie. Bloga Pani czytam już dłuższy czas. Wiele wnosi w moje życie. Mój mąż również od wielu lat ma arytmię.Też ma humorki, fochy i rodzinkę przyjeżdżajacą grupą. Utożsamiam się z Panią. Od kiedy świadomie przeprowadziliśmy się z miasta na wieś, widzę różnicę w leczeniu szpitalnym.Dlatego osmielam się zaproponować zmianę szpitala. To co Pani opisuje wskazuje na taką konieczność. Na wsiach szpitale są zwykłą umieralnią.A przecież są w miastach szpitale specjalistyczne, kardiologiczne.Zabrać męża na własne życzenie. Wziąć od lekarza rodzinnego skierowanie i zawieźć do specjalistycznego szpitala.Ja tak borykam się ze dwadzieścia lat. Pozdrawiam. Edyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za sugestie. Tyle, że akurat tym razem Starszy jest w szpitalu klinicznym w wojewódzkiej metropolii. Akurat mającym dobre wyniki w innowacyjnych metodach kardiologicznych. a co do powiatowych szpitali, to o tym naszym mam akurat dobre zdanie. Pomijam izbę przyjęć połączoną z SORem, ale tam zdaje się króluje Falck. Sama byłam przez kilka dni pacjentką na kardiologii, zajmowałam się szwagierką, która była i na kardio i na geriatrii, mąż bywał na wewnętrznym, na kardio i na neurologii. Być może poziom wiedzy medycznej, sprzęt itp, są tutaj gorsze, ale opieka jest bardzo dobra. Także stosunek do pacjenta. Pielęgniarki uśmiechnięte i pomocne, lekarze kontaktowi, chętnie udzielający wyczerpujących informacji. Na kardio codziennie raniutko wchodziło na salę kilka pań, z całym zestawem podręcznym do ablucji, stosem czystych ręczników "Dzień dobry, czy którejś z pań trzeba pomóc w toalecie?" Nie zauważyłam warczenia do pacjenta czy rodziny, bezosobowego zwracania się "niech się położy, niech usiądzie", Szpital jest czyściutki, odnowione pomieszczenia sanitarne, aż miło wejść. Nie jak te okropne klopy w wojewódzkim - paskudne i śmierdzące. A jak się coś dzieje, co ich przerasta - wiozą natychmiast właśnie do RZ.
      Na geriatrii do każdego pacjenta przychodzi rehabilitant, pielęgniarki pomagają przemieszczać się do łazienki, toalety, nawet zawiozą na wózku. Można poskarżyć się, że spuchła noga i za chwile dostać na tę nogę maść lub okład, oraz dodatkowy koc na podłożenie. My się z arytmia borykamy juz prawie 30 lat. Nawet Ochojec Starszy zaliczył. I zawsz były diagnozy takie, ż ejego przypadek właściwie kwalifikuje się tylko do przeszczepu. Ale kardiologia robi olbrzymie postępy ostatnimi laty. Są rozruszniki nowej generacji, które załatwiają różne problemy, dotąd nieogarnialne.

      Usuń
    2. Też mam takie zdanie, po ostatnich pobytach, że te powiatowe i miejskie lepsze niż wojewódzkie molochy. Obsługa życzliwa, bliżej pacjenta. W lekkich i zdiagnozowanych przypadkach te małe szpitale lepsze a do kliniki gdy coś ekstra trudnego

      Usuń
  4. Życzę dobrego i serdecznie pozdrawiam.
    Oby spokojnie i dobrej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  5. W weekend pilnują statystyki a i to tak nie do końca
    Moją żona to też jakiś efekt właśnie niedzielnego "dyżuru" gdzie doktor był na sztukę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te łykendowe dyżury to jest jakiś chory temat. Odbywają je lekarze spadochroniarze, którzy poza tym w tym szpitalu nie pracują, pojęcia nie mają o pacjentach i o ich stanie. Są, bo są, głównie śpią (bo jak można pracować przez 24 godziny bez przerwy? Zresztą, czas pracy lekarzy to w ogóle ciekawa sprawa. Nauczyciel mając 60 lat MUSI odejść na emeryturę, nawet księdzu wolno tylko do 75 roku życia - lekarz może pracować do śmierci.)A inkasują za taki dyżur tyle co niejeden zatrudniony za cały miesiąc.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..