środa, 6 września 2017

O wystroju conieco

Wam opowiem, bo się tak zrobiło, że komentarze o ten wystrój zahaczają.
Zaproszenie przywiozła Ela dwa tygodnie wcześniej. Był więc czas zadbania o wystrój.
Starszy się spiął i zaczął temat, ż eon wysponsoruje wystrój i zawiezie, żeby nabyć.
I tu się zrobiło nagle kilka ALE:
Ale 1: Starszy ostatnio częściej pozostawał w pozycji horyzontalnej, bo mu się jeszcze dodatkowo choroba królów znarowiła (NIE, nie syfilis bron boże, podagra!)
Ale 2: Środków leżących odłogiem nie posiadamy, a wydatek kilkuset złotych na wystrój jednorazowy, następnie zalegający w szafie doprowadziłby mnie do jasnej cholery
Ale 3: zakupów tekstylnych istotnych w zasadzie nie robiłam chyba odkąd jestem na emeryturze, sklepy maja rotacje straszną -dopiero był damski ciuch, już jest kebab - tak, ze nawet nie wiem, gdzie się w najbliższej metropolii nabywa. Zwiedzanie zaś galerii handlowych w dalszej metropolii nie lezy w zakresie moich możliwości psychicznych, a zwłaszcza - fizycznych.
Więc Starszy usłyszał: "Wybij ty se z łeba tylna łapą. Nie ma opcji"
Zawsze mogę otworzyć szafę i przemówić do rzeczy. A prawda też jest taka, że ta szafa zdecydownanie zbyt rzadko była ostatnio otwierana. Czyli: z grubsza niby wiem, co w niej mam, a dokładnie - w jakim to jest stanie i jak to się ma do mnie - to już nie bardzo. Owszem, jest tam na pewno jedna kieca, która ma wszystkie kiece pod sobą - Givenchy zapinany  płaszczowo, z cudnym złotym guzikiem przy dekolcie (reszta w plisie) z czarnej wełnianej żorżety. Tyle, że ja w tej kiecy obskakiwałam wszystkie większe szkolne uroczystości i na pewno została zapamiętana jako swego rodzaju ewenement. Emerytka występująca w najlepszej kiecy sprzed 20 lat wygląda żałośnie ( mniej więcej adekwatnie zresztą do poziomu życia na nauczycielskiej emeryturze, ale niekoniecznie musi się to dawać otoczeniu do zrozumienia wystrojem). Więc kieca została z góry zdyskwalifikowana.
Otworzyłam w końcu tę szafę, żeby przemówić do rzeczy, ale rzeczy nie bardzo przemówiły do mnie. W końcu zostały wybrane dwie opcje,  z których żadna nie została do końca zaakceptowana przez Starszego. Jedna opcja była bardzo letnia i upadła sama z siebie wobec prognozy pogody. Druga była bardziej adekwatna do prognozy i bardziej akceptowalna Tatusiem. Czyli ostaecznie OK.
Zatem pojechawszy do metropolii, celem załatwienia Starszemu leków na tę królewską chorobę oraz akcyzy do paliwa, postanowiłam zaopatrzyć się w damskie akcesoria typu kredka, lakier itp, które szanująca się dama ma zwykle na stanie.
Ja także mam na stanie, tyle, że moja kredka pełniła ostatnio funkcję znacznika przy zakładaniu zamka do drzwi, wobec czego tłuszcze w niej zawarte zostały wzbogacone o smar grafitowy lub olej wazelinowy, jakimi konserwowane są przez producentów zamki. Natomiast lakier służył do malowania wskazówek na prędkościomierzu poldolota tudzież innych takich.
No to poszłam, do tego co było po drodze, coby kilometrów nie nadkładać (Natura była). Z trudem wielkim coś wybrałam, na ryzyk fizyk, bo próbką się przecież nie umaluję, a  smarowanie po ręce nic mi nie da, bo nie ręce tym będą w końcu malowane. Po czym poszłam nabyć rajstopy. Rajstopy kupowałam ostatnio jakieś 5 lat temu, kompletnie nie mam rozeznania żadnego w rodzajach, gatunkach itp. Posiadam dwie pary czarnych - jedne cieniutkie, drugie grube kryjące i nimi opędzam sytuacje, w których wystąpienie w spodniach jest całkowicie niedopuszczalne.Poza tym pozostają skrzętnie spakowane i ukryte przed kotami.
Ostatecznie nabyłam dwie pary czarne i jasne, zapłaciwszy 17 zeteł, co mi się wydawało nieco dużo, jak za 2 pary rajstop (potem zmieniłam zdanie radykalnie), wiadomo bowiem, że rajstopy potrafią szybciej "wyjść" niż paczka fajek..
No a potem zadzwoniła Córunia: "W czym idziesz", na co się zaczęłam nieco plątać w zeznaniach. Córunia wysłuchała pokrętnych zeznań i oświadczyła, że w sobotę przybywa z misją ratunkową wybrawszy ze swej garderoby te najszczuplejsze elementy.
(Zaznaczę przy tym, że nigdy nie uznawałam  ciuchowych pożyczek: W czasach akademickich było to nagminne, a ja robiłam za wredną maupę, bo nie użyczałam nikomu, ani sama też od nikogo.Ciuchy miałam wonczas różne, takie siakie i owakie, zdarzały się nawet z Mody Polskiej, jak jakąś wakacyjną robótkę zaliczyłam lub z Pewexu, gdy ciotka z USA  podrzuciła parę$. Spódnice były selfmade, sweterki tudzież i być może stąd wynikało przywiązanie do własnych ciuchów -  że to nie tyle za własne nabyte, co własny pomysł i realizacja. No, raz pożyczyłam parasol, peweksowski także, więc mający większość parasoli pod sobą. Parasol nie wrócił, bo dzieweczka zabalangowała i wyszedł jej z pamięci. Poza tym, w cudzych rzeczach byłoby mi jakoś nie tak, czułabym się nieswojo.  Nawet z siostrą nie wymieniałyśmy się ciuchami. Zresztą w pewnym momencie stało się to niemożliwe, bo zaistniała między nami zasadnicza różnica wzrostu - sięgałam siostrze mniej więcej do ramienia.Siostra już w nastoletnich czasach wyczyniała na szydełku i drutach cuda. Taki jeden sweterko - płaszczyk sobie uczyniła przecudny z szafirowej włoczki, ale nawet mi przez myśl nie przyszło pożyczenie go, choćby na jeden raz.)
Trochę inaczej traktuje noszenie rzeczy "po córce". Już tak się ustaliło, że ubrania, które zrobiły się na nią za ciasne, przechodzą na mnie, a różne tam takie dresówki itp są używane do prac w domu i ogrodzie.
Córunia ubiera się dobrze i elegancko. Ostatecznie udało mi się  wtłoczyć jej do głowy, że szkoda pieniędzy na tanie szmaty, bo tanie szmaty są tandetne, wqrzające w konserwacji i użytkowaniu oraz bardzo szybko przechodzą w stan szmaty, często nawet nie nadającej się do podłogi.Poza tym, zbyt ciężko pracuje w tej  korpo na te swoje pieniądze, żeby je wydawać na bele gie.

 No i tak wyglądał mój wystrój zewnętrzny. Teraz zawieszony na Ani, która dotarła kurierem w poniedziałek.
Ania była planowana od dawna, aż w końcu przyszła na nią pora. Może ten mąt na wszystkich frontach spowodował powzięcie decyzji. W końcu taki zakup czegoś bezsensownego, wyłącznie dla siebie, to jakiś sposób na stres.


 Córunia zadbała o szczegóły wystroju i sprezentowała matce taką torebusię. Nabyła również odpowiedniej rajstopki, których metka spowodowała radykalną zmianę moich poglądów na to, ile mogą kosztować rajstopy. Chociaż, patrząc na to inaczej - to tylko dwie paczki dymków.

A poza tym? Pogoda mnie rozwala na strzępy permanentnie tego lata. Teraz już nie pada i termometr się podniósł do 18stopni. Ale domniemywam, że to czego nie dobiła prawie dwumiesięczna susza zostało teraz dobite tym nagłym ochłodzeniem i zimnym przeraźliwie deszczem. Tak, że nawet nie chce mi się iść patrzeć na moje plantacje. Zauważyłam,że sąsiad zebrał już, przed deszczami, buraczki. Ale wydaje mi się zdecydowanie za wcześnie, jak na zimowe przechowanie. Więc spokojnie, w błocie się grzebać nie będziemy, chyba jeszcze obeschną. Za to grzyby ponoć w natarciu, ale gdzie mi tu do grzybów. Nawet opieniek, które zapewne pod jabłonią za chwilę wyrosną nie ruszę, bo ubiegłorocznie przetworzone stoją do teraz, pomniejszone tylko o jeden słoik, który poszedł do wigilijnej kapusty, oraz dwa - ofiarowane sąsiadce. Ogólnie - mafia słoikowa w odwrocie, bo nie ma czego w te słoiki upychać. A to co jest - no to - ile można. Niby można do oporu, bo taki domowy słoik postoi, tylko - po co? Po latach doświadczeń pcha się w słoiki to, co wiadomo, że spożyte zostanie, a nie jak leci po to, żeby mieć zajęcie. Leniuchowanie też jest wskazane. I się w pewnym momencie człekowi należy, jak chłopu ziemia.

Psowatość i kotowatość porozkładana po kątach. Też na nie pogoda działa dobijająco - tak upały, jak i ta dzisiejsza.
Psy piętrowo. Kto może ten na kanapie, kto już się nie wskrobie - ten się dywani.

Klementyna na wznak

A Tośka podpierając się nosem
 
A reszta istot żywych ratuje się przed padnięciem na nos, na przykład w ten sposób, że puka w klawiaturę.
 
Pozdrawiam!






2 komentarze:

  1. Jakie wspaniałe kwiecistości, bardzo szykownie całość wygląda; pokazały się maślaczki, dostałam garstkę od teściowej, to i grzybami zapachniało w domu; uwielbiam zbierać grzyby, ale potem kłopot co z nimi zrobić; tej części grzybobrania nie lubię; pozdrowienia ślę zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie grzybobranie nie istnieje w zasadzie. Za to mój brat ma fajnie: Ma taki kawał pola, prawie 2ha, ogrodzony, pasą się tam w sezonie konie. Drzewka sobie porosły różniaste: a to sosenki, a to jarzębiny, brzozy, a nawet jabłonki dzikie jakieś.I nawet do lasu chodzić nie musi (choć akurat lasu to on ma codziennie po kokardkę)tylko się schylić [pod brzózkę czy sosenkę i ma. Przy czym on, w przeciwieństwie do mnie "widzi" grzyby.Obierania grzybów też nie lubię. Zwłaszcza maślaki są trudne, bo klejące. No ale za to taki sosik z maślaczków, to może bym nawet zjadła i przeżyła.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..