sobota, 23 września 2017

zagubiony dzionek

Piąteczek mi się stracił. Totalnie zaginął. A może to .... No, nie - przez cały wczorajszy dzień byłam przekonana, że mamy czwartek. I nawet brak nowego odcinka ulubionego serialu na ipli nie był w stanie wyprowadzić mnie z błędu. Świadomość daty też nie, a wystarczyło podejść do kalendarza...
Zmuliła mnie zapewne ta pogoda i ciągłe rozrywki różnej maści i autoramentu.
Za okno nawet nie chce mi się już patrzeć. W zasadzie od początku miesiąca leje i czego z moich upraw nie zniszczyła dwumiesięczna susza, tego dokonał ten deszcz w połączeniu z temperaturą całkiem nie wrześniową. Niby - jeżeli na coś nie mamy wpływu, to trzeba się z tym pogodzić. Trudno jakoś...

Księżniczka jakby naprawiona. Do tego stopnia, że już po paru dniach zażywania leków usiłowała sforsować szafkę z kubłem na śmiecie.

Spotkała ją przykra niespodzianka, ponieważ dwie szafki zostały w taki sposób zabezpieczone przed włamaniem.

Spenetrowałam sieć w poszukiwaniu zabezpieczeń do szafek, ale wszystkie wydawały mi się mocno nieporęczne - nadawały się raczej do tego, żeby zamknąć i zostawić, a nie otwierać i zamykać wielokrotnie w ciągu dnia. Najlepsze rozwiązanie to było zamknięcie za pomocą paska taśmy z zatrzaskami takimi, jak przy obroży. No, ale nie miałam odpowiedniej wielkości zapięć na stanie, wyprawa do miasteczka się nie szykowała, więc wykorzystałam, co miałam, czyli taśmę i rzep. Rzep trzyma na tyle mocno, że ani pies, ani kot nie poradzi sobie z otwarciem i jest na tyle wygodny, że jedną ręką mogę to otworzyć, gdy potrzebuję dostać się do szafki. No i o to właśnie chodziło.

Zrobił się jakby nadmiar kozowego mleka.W związku z temperaturą, jaka jest (w domu również) mleko niezbyt chętnie się zsiada. Serek podpuszczkowy jakoś nie bardzo schodzi, więc postanowiłam zagospodarować mleko inaczej. W taką pogodę nachodzi człeka na coś słodkiego i  przyszły mi do głowy krówki. Kajmak robiłam wielokrotnie, w czasach posiadania dużych ilości mleka, potem także, gdy już tego mleka nie było, a w sklepach nie pojawił się jeszcze kajmak w puszce. Krówek jakoś nigdy. A widać praktyka jest niezbędna, bo mi nie wyszły.


To coś na pewno nie dałoby się pokroić na kawałki. Oczywiście - do zjedzenia łyżką jak najbardziej. I nawet chętny z tą łyżką, w gotowości pełnej się pojawił.

Tym chętnym był oczywiście Starszy. (Dziecko jakoś nie nabyło obyczaju wyjadania z garnków, czy wyskrobywania resztek z naczyń po masach itp. Dziwne, bo ja  w dzieciństwie zawsze to robiłam i zostało mi tak już..) No a Starszy tak miewa, że jak sięgnie do czegoś słodkiego, to przestaje sięgać dopiero wtedy, gdy natrafia na "nic". Nadmiar słodyczy jest szkodliwy, w każdym wieku zresztą. Więc w trosce o zdrowie Starszego kajmaczek został zapuszkowany. Wyszły 4 słoiczki po 450 ml. A Starszemu na pocieszenie została łyżka słodkości, które już nijak do słoików nie weszły. Natychmiast, cichcem, pochłonął, zwalając na koty.... 
Dziecko zresztą jest nieobecne, bowiem czwartkowym świtaniem wybyło na AgroShow. który odbywa się akurat w Bednarach. W związku z tym wyjazdem szef się szarpnął i zakupił firmowe "ocieplacze", czyli pikowane kamizelki.  Jakoś niemieckiej firmie nie bardzo zależy na osobach reprezentujących jej interesy. Ciekawe, czy tak samo traktują swoich przedstawicieli u siebie. A tu nawet czapeczki z firmowym logo pracownicy muszą sobie kupić. Wymóg był także wystrojenia się w błękitną koszulę. Firmowa była do nabycia za jedyne 200 zet, co ją wykluczało.Cenowo, ale głównie ideowo. Dziecko posiadało na stanie jedną błękitną, ale trudno parę dni jedną koszulą obskoczyć, więc spenetrowało galerię w Rz. Co mu zajęło ok 3 godzin, ale zostało uwieńczone sukcesem w postaci dość sensownej koszuli w sensownej także cenie. (Trudno, ale uważam, że 250 zł za koszulę wizytową to jest cena kosmiczna i niczym nie uzasadniona - jedną taką posiadamy i jest nieprasowalna!)
 A ja stanąwszy w obliczu konieczności prasowania koszul wpadłam w panikę - niestety samo żelazko z parą nie wystarczy by koszula była dobrze uprasowana. (I tu przychodzą mi na myśl smarkate czasy, kiedy jako nastolatka wyręczałam Mamę prasując koszule ojca. W tamtych czasach były to koszule popelinowe i nie przypominam sobie, bym jakieś katusze nad nimi przechodziła. A koszule musiały być uprasowane starannie, bez "zakładek" itp, bo taki był standard ustanowiony przez Mamę. No i nie wiem co to się porobiło. A może fakt, że tamte koszule się krochmaliło, ułatwiał osiągnięcie przyzwoitych efektów) W każdym razie wsadziłam Starszego do "blaszanki" (nie bacząc na jego bolącą nogę, z powodu której jest jęczący i osłabiający) i pomknęliśmy do miejscowego smarketu, by nabyć "ługę", z zamiarem rozcieńczenia jej i wlania do spryskiwacza. No i miałam przyjemny opad szczęki, gdy na półce, obok zwykłej "ługi" zobaczyłam "ługę" w spryskiwaczu. W dodatku cena była zaskakująco przyjemna! Nabyłam radośnie i pomknęłam prasować. Spryskiwacz moczy dość intensywnie, ale schnie to pod żelazkiem błyskawicznie. Batystowa koszula, która zwykle chwilę po uprasowaniu wyglądała jak nietknięta żelazkiem, tym razem wyglądała zachwycająco. Testowałam na niej inny izi ajroning pt."ania", ale on nie dawał takich efektów. Więc znów uprawię kryptoreklamę i polecę - jeżeli macie mężowskie, synowskie, czy własne koszule, ta ługa w spryskiwaczu jest rewelacyjna.
 Dziecko nie potrafi prasować koszul, zresztą nie wiadomo, czy byłyby warunki, więc zapakowało je w worek ubraniowy. (Wiem, wiem, mea kulpa, nie nauczyłam. Należę pewnie do tych wrednych bab, które nie uczą synów prozaicznych życiowych czynności, wychodząc z założenia: "czemu inna ma mieć lepiej niż ja". Akurat nie to miałam na myśli. Jak zwykle nie było okazji, bo ciągle musiało być szybko i już, a wiadomo, że łatwiej i prościej zrobić samemu, niż stać nad kimś i uczyć, a potem jeszcze po nim poprawiać. A poza tym, jak jest potrzeba, to człowiek inteligentny jest w stanie opanować niezbędne umiejętności. Oraz - w dobie dostępności usług wszelakich, niekoniecznie chłop, nawet samotny, musi swoje koszule prasować osobiście - pralnie w hipermarketach załatwiają sprawę w czasie potrzebnym na zrobienie zakupów i wypicie kawy. Przyznaję się bez bicia, a nawet z dumą niejaką, że sama, przez wiele lat nie prałam bielizny pościelowej, tylko oddawałam do pralni. Po czym odbierałam śliczne bielutkie kosteczki wykrochmalonych i wymaglowanych poszew i prześcieradeł. Potem się nagle okazało, że miejscowa pralnia jest "niepotrzebna" i została zlikwidowana. Prałam więc i krochmaliłam w domu, a potem zawoziłam do magla. W końcu i magiel stał się "niepotrzebny" i został zlikwidowany. Wobec czego zaprzestałam krochmalenia i prasowania pościeli.)

Pogoda nadal pod zdechniętym azorkiem, Starszy leży i pojękuje, bo boli go noga (facet, któremu coś dolega jest gorszy niż 7 plag egipskich). Koty złapały fazę i ganiają się skróś mieszkania, a psy śpią tak twardo, że nawet nie znęciła ich kromka, która pochłonęłam przed chwilą, w ramach II śniadania. 

Ach, no i... Zastanawia mnie bezinteresowne zaangażowanie współobywateli w dokopywanie innym. Nawet jak sam nic z tego miał nie będzie - satysfakcja, że komuś nabruździ. Wieczorkiem już późnym psy się wzburzyły mocno, co świadczyło o tym, że ktoś jest ante portas. No i był. Pan Dzielnicowy. Otrzymał bowiem info od kolegów z SW,  że istnieje tam porzucony na terenie miasta samochód marki, o numerze rejestracyjnym, który okazał się należeć do Dziecka. Tyle,że samochód nie jest nigdzie porzucony, a stoi na parkingu pod blokiem, w którym Dziecko wynajmuje mieszkanie. Fakt, że głównie stoi, bo Dziecko raczej ze służbowego auta korzysta, które z kolei tam NIE stoi. Najwidoczniej coś gdzieś kogoś zakłuło w którymś miejscu. No, jeszcze gdyby ten parking był zbyt mały... Więc zdrowia życzę temu komuś. Ze względu iż na rozum i tzw uczucia wyższe zapewne za późno...

2 komentarze:

  1. Jak na schowek na śmieci to piękna szafka!
    Zamknięć do szafek jest mnóstwo, dużo z nich przetestowała moja siostra gdy jej mąż zachorował na Alzheimera.
    Lubię Ługę jako krochmal, ma przyjemny zapach. I mam takie same doświadczenia, najpierw oddawałam do pralni, potem już tylko do magla a teraz pościel na szmatki a kupuję z flaneli i kory. Nie lubiem ale muszem.

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest szafka "podzlewozmywakowa" kuchenna. Piękna ci onaż bardzo, ale weź to utrzymaj w czystości! Stosuję szmatkę nadzianą na śrubokręt i klnę w żywy kamień na zamiłowanie mojego ślubnego do retro zdobień na kuchennych szafkach, bo to on wybierał te fronty.

    A kory też nie lubiem - ta pościel nigdy nie wygląda świeżo. Na szczęście mam nieco pościeli z dymki. Co prawda dymka niekrochmalona i niemaglowana to nie to, ale i tak ją wolę niż korę.

    Tak. Mnóstwo jest różnego rodzaju zabezpieczeń; i do szafek, i do szuflad, gniazdek, nawet na pokrętła od kuchenki. To moje pewnie w innym wypadku by się nie sprawdziło, ale na psy -wystarczające.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..