piątek, 20 października 2017

a mi się marzy kurna chata....

A mnie się marzy kurna chata
Zwyczajna izba zbita z prostych desek
Żeby się odciąć od całego świata
Od paragonów, paragrafów i wywieszek
Zaszyć się w kącie w kupie liści
Tak, żeby tylko koniec nosa było widać
Nic nie zamiatać, nic nie czyścić
Nie kombinować, co się jeszcze może przydać

No, może tak nie zupełnie z tą kupą liści w kącie. I a propos zamiatania - też niekoniecznie bez. Zamiatać ostatecznie mogłabym. Zwłaszcza, gdyby tej kupy liści w kącie nie było. A najlepiej poodkurzaczować. Bo przecież bym w tej kurnej chacie z moimi futrami była. A futra, jak to futra - kłaki gubią, żwirek wynoszą, odkurzaczowanie jest niezbędne każdego wieczoru.
Mieszkałam kilka lat w takiej chacie. Kuchnia kaflowa tam była i całkiem miło było, jak się zapaliło pod blachą. Kot przeskakiwał po tej rozgrzanej blasze i siadywał na przymurku... Co prawda często było spokojnie jak na wojnie, bo za płotem był sklep, a pod sklepem wielbiciele napojów. Płot był leciwy, więc nie było pewności, czy pod naporem chwiejnych ciał nie runie (ostatecznie z czasem runął, ale mnie już tam nie było). W dodatku wchodziło się do chałupy jakby od tyłu, gdzie już światło latarni ulicznej nie sięgało i też pewności nie było, czy się nie nadepnie na jakiś zezwłok odpoczywający na schodkach. Ale summa sumarum - jak by tak tylko nieco większe wygody (zwłaszcza w kwestii wygódki) były, to chętnie bym ....

I jeszcze mi się marzą te płonące góry i płonące lasy. Tak choć przez chwilę oko pocieszyć widokiem innym niż usychająca kukurydza wszędzie wokół i jak okiem sięgnąć, po horyzont ze wszech stron. Parę lat temu tak mi się udało. No, jak tak pomyślę, to już ładnych parę lat się zrobiło. Pojechałam do S na W.Ś. Po załatwieniu cmentarza należało nawiedzić tatusia. Z czasem ta jego cudna Lussi była dla mniej coraz bardziej ciężko strawna. Tym razem skończyło się tak, że ujechałam tylko parę przystanków, po czym wysiadłam, zawezwałam Brata i ten (w eskorcie policji z powodu przekroczenia prędkości) zawiózł mnie na pogotowie w S. Noc spędziłam na SORze, pod jakimiś kroplówkami, nad ranem mnie wypisali. Zadzwoniłam do ślubnego i ten postanowił po południu po mnie przyjechać ałtem. A do popołudnia było kooopę czasu i Brat miał cóś do załatwienia w najgłębszej głębi Bieszczad, tośmy pojechali. A pogoda byłą cudna i płonęły góry i płonęły lasy. Wobec czego ten wqrw spowodowany Lussi i noc na SORze poszły w niepamięć....

No i marzy mi się torcik hiszpański, taki jak u Szelców w L. Wtedy, wracając z tej bieszczadzkiej głębi specjalnie po ten torcik zajechaliśmy. Niebo w gębie. Torcik hiszpański to żadne cudo - beza, bita śmietana, owoce.Niby. Ale ja nie potrafię takiego. Przede wszystkim nie potrafię upiec/ususzyć bezy. W życiu mi się nie udało, choć to podobno żadna sztuka. Więc jak robię, to robię na kupnych blatach bezowych, które są mocno "takie se". Zbyt dużo kartoflanki chyba do tej piany dodane, albo jakiegoś wynalazku. Kiedyś Sz. mieli w S. cukiernię. Ciekawe, czy jest nadal, bo niebawem jadę do S. Więc może?
O, właśnie zguglałam, jest. A gdyby ktoś był ciekaw tego torcika z wyglądu to jest TU
W S. można było też nabyć przepyszny torcik hiszpański u Pierzów na Podgórzu. 

A teraz, to jeszcze mi się marzy, żeby Arkowi obciąć pazury. Bo właśnie warknął i spierdzielił mi się z kolan, gdy tylko spróbowałam dotknąć jego łapki. 

Oraz mi się marzy normalna kuchenka, w której można by też coś upiec. Chleb na przykład. O! Żebym nie musiała jeść tego sklepowego świństwa, które mi zupełnie nie smakuje. Na szczęście, tu pojawiło się jakieś światełko i być może niebawem znów upiekę "chleb dla pracowitych inaczej"

No a teraz idę, bo muszę...

Więc jeszcze tylko: marzy też mi się, żebym więcej mogła niż musiała...
Oraz, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce...
Czego i Wam niezmiennie życzę

4 komentarze:

  1. A wiesz, że godzinę temu marzyłam o takiej wielkiej bezie, z bitą śmietaną i różnymi takimi bakalio-orzechami w środku, olbrzymiej.... Były takie w Pomorskiem i prosiłam dawnych sąsiadów o wysłanie kurierem, ale....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale...Tak na prawdę nie ma sie co dziwić. Beza rozpuszcza się od bitej śmietany. To jest taki przysmak typu "zrobić i zjeść". Nawet kurierem wysłana dotarłaby zapewne w postaci słodkiej paci śmietanowo - bakaliowej.

      Usuń
  2. Oj, jak ja tęsknię za moją kurną chatynką, com ją zamieniła na palacco na skraju. Tam wszystko co potrzebne było na niecałych 14 metrach kw, mało do sprzątania, wszystko na wyciągnięcie reki.
    I też bym wolała mieć za oknem te płonące od kolorów góry albo bezkres morza o zachodzie a nie traktory, spychacze, wywrotki.
    Tylko słodkie mnie nie nęci ale pyszna goloneczka i owszem. I chyba sobie zrobię taką przyjemność w okolicach Zaduszek. Dopóki mogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja taka bardzo słodkolubna nie jestem. Czasem mnie tak na coś najdzie. Ale mięsiwa też na ogół nie jadam.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..