piątek, 7 września 2018

zadziwienia i wkurzenia

W ubiegła sobotę naszło mnie na bezę. Nigdy dotąd nie robiłam, ale się narwałam, bo miałam ochotę na jakiś domowy wypiek, a beza byłaby przyswajalna, jako, że jest bezmączna. (Mogłam ostatecznie kupić gotowe blaty, ale nie miałoby to sensu, gdyż a) są nieadekwatnie drogie w stosunku do kosztów substratów, b) nawet bezę można uszlachetnić wynalazkami typu syrop glukozowy) Ostatecznie poległam nieco z tą bezą, bo mi się przesuszyła, mimo, że trzymałam się ściśle przepisu. Po prostu wciąż nie opanowałam tego piekarnika w półrocznej już kuchence, zapewne dlatego, że ostatnio mniej piekę. W związku z bezą powstało zapotrzebowanie na jakieś owoce, najlepiej drobne. Dziecko było gdzieś w terenie, więc wysłałam smsa, żeby postarało się nabyć maliny. Po czym dziecko zadzwoniło, że jest w Lidlu i maliny są, owszem, po 50 zł za kilo. Poprzedniego dnia byłam w biedrze. tam maliny były, w gazetce, bo fizycznie nie istniały, w opakowaniach po 12,5 dag za 7 zł, co dało 56 zł za kilogram. Kilka dni temu odwiedziłam sumsiadkę, żeby zaanonsować, że jednak jeszcze żyję i z gadki-szmatki o codziennościach wynikło, że jej dziewczyny są w trakcie wytwarzania soku malinowego.Maliny od Maciusia, zbiera Maciusia mam i siostrzenica, Maciuś dowozi osobiście. Po ile? Po 3 zł za kilo. I w tym momencie szarpnęło mną nieco. Już wcześniej dochodziły do mnie wieści, że maliny w skupie po 2 zł. Malina zbiera się ręcznie only ( w przeciwieństwie do takiej np. czarnej porzeczki, którą można zebrać kombajnem), zbieraczy trzeba opłacić. O ile wiem miejscowy Król Malinowy płacił był 1zł od kilograma. Przy cenie 2 zł jest to nieopłacalne. Zatem połacie malinowych plantacji stoją nietknięte i plantatorzy pozwalają sobie iść i narwać za friko. Na zieleniaku można trafić maliny w tekturowych pojemniczkach półkilowych po 5-7 zł za opakowanie. Co jest jeszcze do przyjęcia, zwłaszcza gdy kupujemy u kogoś, kto te maliny zebrała rano i one jeszcze nie zdążyły w tym pojemniczku zakwitnąć (w przeciwieństwie do analogicznych pojemniczków z giełdy owocowo-warzywnej). Ale 56 zł w stosunku do 3 zł u Maciusia daje przebicie rzędu 1870%. I to się w mojej przeciętnej pale nie mieści! Ja rozumiem, że mamy tzw wolny rynek. Ale to już nie jest handel, to jest paskarstwo!
Początkiem lipca w stolycy rolnicy protestowali. W mediach cichosza. Natrafiłam na info grubo po czasie na jakiejś stronie rolniczej. Protestowali, bo susza np. Bo ceny skupu nie gwarantują niczego. Media niby pokazywały obszary objęte suszą, ale jakoś nie wynikło z tego ogłoszenie stanu klęski ( zresztą podobnie jak niedawno nie było klęski żywiołowej na tym wykoszonym huraganem lesie, który zawalił się na harcerzy). Klęska żywiołowa jest kosztowna dla rządu. Zwykle, w takich razach mówi się: "przecież mogli się ubezpieczyć". O ile jest to oczywiste w przypadku, gdy ktoś buduje dom na terenie zalewowym, nie ubezpiecza się od powodzi, a potem płacze, o tyle nie jest takie oczywiste w przypadku ubezpieczeń rolniczych. Warunki są tak sformułowane, że trudno bardzo uzyskać odszkodowanie, a koszty takich ubezpieczeń tak duże, że ostatecznie się nie opłaca.(Np. trzeba określić bilans wodny dla danej działki rolnej oraz spadek procentowy plonów, co jest enigmatyczne, bo przecież nikt nie dokumentuje wysokości plonu w danym roku na danej działce). Telewizornia zamula szare ciągłymi relacjami z przesłuchań komisyi oraz sprawozdaniami kto komu co powiedział i kto gdzie co ukradł. I narodek międli te wieści podniecony mocno i oderwany od bieżącej rzeczywistości, która nawet już nie skrzeczy a wyje jak hiena.
A ja sobie odwiedziłam wczoraj mojego doktorka, bo dawnośmy się nie widzieli. Doktorek nadal mnie leczy metodą ruskiego uczonego - Macajewa: jak  ten lek nie pomoże to może spróbujemy jeszcze inny. Wczoraj zaordynował mi dodatkowe dwa. Wstępna razwiedka w aptece ustaliła koszt recepty na prawie 300 zł. Zrezygnowałam w tej, poszłam do "Greka" (Grek nie jest Grekiem, ale jakiś taki czarniawy trochę, w każdym razie nazywa się nieco z arabska - po turecku). Grek pilnuje byznesu osobiście, krąży między "okienkami", w razie pytań podchodzi, rozdaje gratisowe suplementy oraz proponuje, bywa, rabaty. Udało mi się na tej recepcie uzyskać 50 zł zniżki, co i tak daje kosmos 250zł za 4 opakowania tabletek. Za moment powstanie problem : jeść czy się leczyć, bo dwie wykupione w tym miesiącu recepty zeżarły ćwierć mojej emerytury. Dodatkowo pan doktor przyjmuje tylko w prywatnym gabinecie, więc wystawione przez niego recepty są na 100%. Prywatność nie niesie żadnych ułatwień dla źródła dochodu, czyli pacjenta, bowiem obowiązuje kolejność "jak się usiądzie". Zatem się usiada i się wysiaduje.Doktor przyjmuje od 15-tej, wczoraj usiadłam około 14tej i byłam trzecia. Co się i tak przełożyło na 2 godziny wysiadywania. A wystarczyłoby tylko tyle, żeby podczas rejestracji dać w łapę kawałek karteluszka z numerkiem i datą - koszt żaden, zachodu niewiele, a jakie ułatwienie dla kogoś, kto jest na prawdę chory i dwugodzinne wysiadywanie mocno mu szkodzi. Kolejne wdupiemanie, tym bardziej wkurzające, że ostatnimi czasy do rodzinnego jest rejestracja na godzinę, z półgodzinnym ewentualnie poślizgiem.

A poza tym? Lato tak jakby w odwrocie. Szósta rano budzi mnie ponuractwem zaokiennym, z którego nie wynika żadna zapowiedź na wstający dzionek. Jeszcze krótkie spodnie, ale już dresówka powyżej. Ptactwo napływowe odleciało jakoś zadziwiająco wcześnie - czyżby wczesną zimę wróżyło?
Na chwasto-plantacji już nic prawie nie zostało. Wiesław się pojawił i został wykorzystany do zbioru dyni. Z dyniami wyszło tak, że sianie kolejny rok z własnego nasienia jest bez sensu, bo się wzięły pokrzyżowały różnie i nic nie było takie jak miało być. Najgorzej wyszły na tym butternuty, które nawet kształty miały zupełnie niepodobne do butternutów. Pozyskałam trochę papryki pomidorowej, która byłą nad wyraz zadowalająca i przetworzyłam ją na pastę pomidorowo-paprykową. To już ostatnie porywy domowego przetwórstwa. Jeszcze na dziś w palnie sok malinowy i jakiś dżemo-przecierek. Ewentualnie za chwilę sok z winogron od sumsiadki, które objawiają się też w nadmiarze.
I tak sobie przemyśliwam, czy by nie czas zamienić się w jaskółkę. (Co robią jaskółki? Jaskółki robią na drutach...) Zamiast wysiadywać odciski na czterech czytając po raz kolejny ulubione kryminały w ilościach hurtowych.....

7 komentarzy:

  1. Wpadam czasami i czytam z przyjemnością. Jaskółka nie robi na drutach, ale wyrabia różne rzeczy:):)Kryminały czyta również. Ceny różnych zbiorów przestały mnie już dziwić. od dawna kupuję we wsi truskawki, maliny, ziemniaki, teraz pomidory. W miarę tanie i na pewno dobre.
    O lekarzach wolę się nie wypowiadać, bo muszę się pilnować by mnie tzw. jasna cholera przy pisaniu nie trzepnęła.
    Serdecznie pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Jaskółko! Jaskółka jest ostatnimi laty na wsi niczym biały kruk. Dawniej na przyłączu prądowym od domu do budynku gospodarczego siedziało ich ile długości. Teraz 4-5. A ja jaskółki uwielbiam wręcz. Dwa lata temu próbowały zagnieździć się u kóz. Wręcz ucieszyłam się jak gupia, choć unijne przepisy nie zezwalają na obecność jaskółek w obórce. No i one pewnie przeczytały, bo zrezygnowały. Gniazdko, częściowo ulepione na lampie zostało do dziś. W tym roku zniknęły bezgłośnie, tak jak się pojawiły. A mam jeszcze w oczach/uszach ten wir-szum-świergot, który mi się nagle za plecami podniósł ze ścierniska gdy parę lat temu w podróż powrotną się wybierały.

      Usuń
  2. Wpadłam po raz pierwszy, z pewnością nie ostatni - piszesz "dobitnie" i dobrze się czyta ☺ Jaskółki uwielbiam i u mnie osiedliły się na dobre, a moje "stadko" liczy już około 40 sztuk.
    Unijne wymysły mają w nosie i niektóre mieszkajæ z kozami.
    Cóż, trzeba być zdrowym jak koń, żeby chorować tutaj, dużo siły życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam, witam. Andzia brzmi nader znajomo (wszak moja "stara łupa" biło-łaciata jest Andzia) Jaskółek zazdraszczam, a ostatnie zdanie od dawna powtarzam jak motto.

      Usuń
    2. O, więc mam imienniczkę :) poczytam więcej w wolnych chwilach. A i zapraszam do siebie ...

      Usuń
    3. Ale ja przecież już dawno u Ciebie bywałam. No, dawno, bo ostatnio jakoś nigdzie nie zagladam....

      Usuń
    4. No to mi miło, a ostatnio - czyli też dawno, bo jakoś nie piszę - było o ptakach i jaskółkach właśnie.
      Już odleciały i zrobiło się cicho...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..