piątek, 12 października 2018

hodowla domowa

Dziecko jest w ciągłym locie. Rozjazdy służbowe, problemy i problemiki klientów, którymi atakują go, ledwie oczy otworzy (tak, że nawet do łazienki idzie z telefonem i rozwiązuje tematy tronując), do tego kornflejksowe żniwa, których przebieg jest uzależniony od mocy przerobowych kombajnisty. Lata więc na pełnej bombie i wszystko go drażni. Bywa, że znienacka stwierdza, że "tych zwierząt u nas w domu jest zdecydowanie za dużo".
Czy ja wiem? Być może mogło by być mniej, ale ze względu na areały parkietowe zbytniego zagęszczenia nie czynią. Zagęszczenie pojawia się zwykle około godziny 17, gdy wszystkie zjawiają się w kuchni, w oczekiwaniu na przedwieczorną michę. Koty wtedy zasiadają kręgiem na podłodze i faktycznie trzeba uważać, żeby się nie potknąć, albo nie rozdeptać. Zbyt długie oczekiwanie na reakcję ze strony karmicielki powoduje nachalność: Czarna zaczyna krążyć i tuptać, natomiast wiecznie głodny, najgrubszy kot na świecie, lata wierzchem z wrzaskiem "daj-daaaj". O tej porze Dziecka jednak zwykle nie ma i te sceny są mu obce.
Niestety moje zwierzęta są wiecznie głodne. czasami zastanawiam się: gdyby tak postawić przed psem którymkolwiek pełny gar ugotowanego na 3 dni jadła, w którym momencie by odstąpiły od niego? Czy dopiero wtedy gdy gar byłby wylizany do czysta? W każdym razie potrafią na pewno, tuż po pochłonięciu zawartości własnej, słusznie napełnionej michy, obstąpić z dwóch stron (jednego się nauczyły, po kilku walkach o okruszek spadnięty, zakończonych krwawo, tudzież laniem, że nie mogą być po tej samej stronie) posilającego się człeka i sępić. Czarna, która jest psem pospolitym, z rowu podjętym, sępi godnie: siedzi i czeka wpatrując się usilnie w potencjalne źródło przysmaków, ostatecznie się kładzie i sobie leży. Natomiast Księżniczka, jakby nie było, reprezentująca klasę wyższą wśród psów, legitymująca się szlacheckim rodowodem, sępi nachalnie, uciążliwie i upierdliwie: po chwili oczekiwania zaczyna na siedząco przebierać przednimi łapkami, tupiąc przy tym, co już jest wqurzające. Jeżeli nagabywany w ten sposób zjadacz niczym się nie podzieli -  zaczyna piszczeć, co na ogół przynosi oczekiwany przez nią skutek. Niestety, nie zawsze, bo często zjadacz bezczelnie goni psa w jasną cholerę. Na szczęście wrzask pt "wyp..dalać" działa bardzo skutecznie i psy posłusznie wyp..dalają na salony, gdzie pogrążają się w czarnej rozpaczy. (Swoją drogą, ciekawe, że psy tak dobrze reagują na obce wyrazy. I na pewno nie chodzi tu o decybele towarzyszące tym wyrazom, lecz o treść: mogę dowolnie długo i na dowolnej oktawie wrzeszczeć do Czarnej "wróć" albo "do domu" i ma to gdzieś, ale jak tym samym tonem, a nawet przez zęby syknę "qwa, wracasz" to jest przy mnie natychmiast, z podkulona resztka ogona).
Jeżeli chodzi o sępactwo, to koty również je opanowały. Oczywiście, bure, bo łaciata jest w ogóle jakaś inna inaczej (i tak prawdę mówiąc pewnie lepiej by jej było gdzie indziej): nie jada niczego innego oprócz chrupek, na ogół ucieka, gdy się idzie do niej z głaskiem, teraz zaczyna przychodzić na łóżko - zapewne dlatego, że jest w domu dość chłodno, a ona jest kotem wybitnie ciepłolubnym. Najsympatyczniej sępi Areczek, gdy zajmuję się obróbką jakiegoś mięsiwa: wskakuje na stojące w kątku krzesło, kładzie końce łapek na blacie kuchennym i tak sobie siedzi z wielkimi oczami i czeka. Klemozaur w tym czasie lata jak oszalały glebą i wierzchem z wrzaskiem "daaaj-daaaaj". Ścierka działa na to bardzo skutecznie, przez chwilę jest spokój, można dokończyć czynności i rozdrobnić resztki dla kotów (dwóch oczywiście). Kotowe sępactwo odbywa się też przy jedzeniu. Z tym, że koty są  inteligentne oraz własna duma nie pozwoliłaby im usłyszeć pod swoim adresem owego "wyp...dalać". Bure przychodzą na sępy tylko wtedy, gdy ja posilam się w swoim pokoju (zwykle śniadanie i kolacje tam zjadam, lampiąc przy tym w kompiuterek). Klementyna jest przy tym bezczelna do tego stopnia, że próbuje podgryzać z drugiej strony kromkę, którą jedną strona trzymam w zębach. Działam niewychowawczo, bo, prawdę mówiąc, ta jej zuchwałość mnie strasznie śmieszy, a wiem, że do nikogo innego ona z tym pycholem nie polezie. Areczek czeka spokojnie. I tu ciekawostka: Areczek sępi andrucik. Taki domowy andrucik, zrobiony z suchych wafli posmarowanych kajmakiem. I bardzo mu ten andrucik smakuje. Zwykle dostaje odrobinę, odpowiednio rozdrobnionego. Malutką odrobinę, bo nie wiem, jak kocie flaki reagują na cukier. Z ciekawych obiektów sępienia: Księżniczka sępi jabłuszko. W ogóle do niedawna to ona była antypsem ogrodnika, potrafiła malinki opierniczać prosto z krzaczka. Na spacerze w sadzie wybierała sobie jabłuszko spod jabłoni i obżerała trzymając w łapkach, jak przyzwoity pies kość. Trochę jej się odmieniło, ale jabłuszko w kawałkach odpowiednich, gruszeczka, bananek, kawałek pieczonej dyniuchy, cukini z patelni, brokułka czy kalafiorka - wciągane są nader chętnie.
O psich włamach i kradzieżach pisałam już wcześniej. Ze względu na ograniczenia ruchowe Księżniczki one na ogół ustały. W sensie, że już po krzesełku stojącym w kątku nie wlezie na ladę kuchenną i nie wciągnie pół paczki pryncypałków, nieopatrznie tam zostawionych czy 3/4 tabliczki czekolady. Zdarzają się je w dalszym ciągu włamy do szafek kuchennych dolnych. Po tym jak doprowadziła mnie do rozstroju nerwowego gdy wyżarła mąkę z pojemnika (boszsze, pies jakąś pianą wymiotował!Weterynarza natychmiast!), pochłonęła 3/4 bułeczki drożdżowej, takiej z keksowej foremki czy wyżarła ze śmieci kurzęce kości nożne, wprowadziłam do tych dwóch newralgicznych szafek zabezpieczenia antypsowe, które zdarza mi się zapinać.
Księżniczka jest poza tym flejtuch, nie dbający o swój wygląd absolutnie. Na widok w moich rękach wacika do przemycia oczu pomyka w najdalszy i najciemniejszy kąt. Analogicznie, gdy w ręce pojawia się szczotka. Zupełnie odwrotnie niż Czarna: gdy tylko zaczynam szczotkować Księżniczkę ta wpycha się pod szczotę i wpada w ekstazę.
Koty też różnie reagują na szczotę: łaciatą można nawet furminatorem ogarniać, podobnie Klemozaura (byle nie po brzuszku!), natomiast Areczek jest ogólnie niedotykalski i szczotkuje się go z doskoku - szczotą raz i zmyk. Co jest niekorzystne, bo Areczek ma tendencje do zakłaczania się, żadne chrupki antykłaczkowe nie działają, siemię lniane mielone zmieszane z karmą też nie. pasty nie zeżre, a po próbach umazania mu łap tą pastą, mam umazane całe mieszkanie.
W tym wszystkim najbardziej uciążliwy jest kłak, który ściele się gęsto (Śmiech mnie ogarnia teraz na myśl, że 13 lat temu, rozmyślając na kupieniem psa do domu, rozglądałam się za rasa, która nie gubi kłaków. No i 3,5 roku było OK, bo potem zdjęłam z rowu przydrożnego Czarną, która zaczęła zakłaczać za dwie) Kłak w zasadzie jest wszędzie, najgorszy ten koci, bo one wierzchem latają i lubią się usadowić np. na elegancko uprasowanych dzieckowych tiszertach, które lenistwo nie pozwoliło mi odnieść na miejsce. Tudzież na desce do prasowania np, albo w szafie, gdzie dzieckowe spodnie, zawieszone na spodniowym wieszaku sięgają dna szafy i już są właśnie intensywnie okudłane w okolicach paska (szafa jest bieszczadzka jeszcze i w zasadzie nigdy się nie zamykała na klucz, co nikomu nie przeszkadzało, gdy w domu nie było kotów. Koty każde drzwi niezamknięte kluczem otwierają dowolnie, nawet w nadstawkach - od góry, mimo, że są tam takie zatrzaski plastikowe) Tak więc dywany poszły weg, na krzesłach są pokrowce, kanapa nie jest nakryta narzutą, tylko łatwopiernym płótnem żaglowym, które jest zastępowane narzutą tylko na specjalne okazje.
Przed wyjściem do ludzi, zwłaszcza w ciemnym odzieniu trzeba się dokładnie wyrolkować. Dziecko to czyni każdokrotnie, każdokrotnie z sykiem "wszędzie kłaki".
Ale i tak, najbardziej uciążliwymi zwierzętami domowymi  są dwunożne zwierzęta pci męskiej.
Do tej konkluzji (oraz powyższych wynurzeń) sprowokował mnie ostatecznie stan łazienki, jaki zastałam nawiedziwszy ją dziś o 5 rano. Zawsze w takich sytuacjach ciśnie mi się na gały łazienka brata : lśniący klop, popodnim dywanik biały, drugi takiż pod umywalką, na  której nie zostały żadne ślady po smarach zmytych z rak przed chwilą. Oraz jego latanie na miotle po kuchni, żeby po śniadaniu, uprzątnąwszy okruchy z obrusa, wygarnąć te, które ośmieliły się spaść na posadzkę. (A u mnie: spadło? No to niech sobie poleży..) Mój brat nie jest lalusiem o białych rączakch. Ciężko pracuje: wstając środkiem nocy zaprzęga i jedzie w las, ładuje kloce lub metry latając z dźwigu na przyczepę lub marznąc na nim dowolnie, gdy ma pomocnika, potem, wydudrawszy się z leśnego błota wiezie ten ładunek co najmniej dziesiątki kilometrów, potem znów lata po dźwigu, a potem wiezie powietrze z powrotem. W dodatku mój dom rodzinny był tradycyjny, w sensie tym, że panował w nim patriarchat i od wykonywania czynności zanikających były kobiety. Tyle, że poza wychowaniem istnieje chyba jeszcze coś takiego, jak wrodzona kultura osobista, która nakazuje: "naświnisz-sprzatnij za sobą". Prawdopodobnie podobny efekt można uzyskać za pomocą pały, zimnej wody i wąskich drzwi. Dla mnie jednak pewne  rzeczy wydawały się tak oczywiste, że nie próbowałam nigdy wymienionych środków stosować na progeniturze (na Starszego żadne środki nie działają) Śmieszna kwestia wycieraczek: Ja na wycieraczkę reaguję jak pies Pawłowa: leży, znaczy wszedłszy należy nogami poszurać. Czasem obserwator przydrożny może ubaw mieć, bo szuram także na wyjściu z budynku. Tymczasem u mnie w domu, na trasie z kotłowni do mieszkania leży wycieraczek pięć, co wcale nie przeszkadza Starszemu przynieść całego popiołu, który udało mu się wywalić na posadzkę i zebrać na kapcie, do łazienki, gdzie następnie, nalawszy wokół umywalki zostawia go na płytkach w postaci czarnych odcisków. Mop parzy w łapy oczywiście, więc delikwent lezie sobie precz, jak ten prosiak co zza płota wniósł na szosę szaflik błota. Tzw darcie ryja nie skutkuje,  wywołuje tylko debilne komentarze, które sa bardziej szkodliwe dla mego żołądka niż użycie mopa.
Młody na komentarze reaguje, bywa, hasłem "chyba się wyprowadzę". Na co odpowiadam: "Proszę bardzo, nie mam nic naprzeciwko, klucze do rezydencji wiszą na kołku. Tylko jak już, to weź ze sobą swoją pralkę  i ją tam zainstaluj. Żelazko masz, najwyżej deskę nabędziesz, zresztą prasować można na stole." Wychodzi na to, że samodzielność i samorządność są bardzo OK, ale widmo samoobsługi jest elementem silnie zniechęcającym.

I to by było prawie na tyle w kwestii hodowli stworów dwu i czworonożnych.


4 komentarze:

  1. Wyrzucając z siebie słowa uznane za hm, inne , zwłaszcza w wersji zirytowanej akcentujemy intensywnie rrrr...., co może futrzastym kojarzyć się onomatopeicznie z wrrr...., co wiadomo co oznacza.
    Tak sobie wymyśliłam w analogicznym procesie zastanawiania, dlaczego słowa inaksze działają mega-skutecznie.
    Restaurację o 17 bo pańcia wróciła i 'co masz,no co, nosz już wiem, sam zajrzałem do torby, daaaj" uwielbiam zwłaszcza wchodząc w wersji oficjalnej do domu i ( stojąc przy blacie prawie w szpilkach) muszę pędem kroić surowe mięsko no bo przecież biedactwa zagłodzone są i już natychmaist serwis plis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tia, a to zagłodzenie najbardziej ciekawskie jest w kontekście miski pełnej chrupek na parapecie. Przy czym u mnie nie ma sytuacji, ze pańcia pojawiła się i wniosła cudowne zapachy ze sobą. Szalki z karma stoją sobie cały czas w szafce. Nie wiem, czy są tak całkiem bezzapachowe, czy koty mają jakieś 7me i kolejne zmysły, w każdym razie szalka w ręku, jeszcze nawet nie otwarta powoduje palmę u wiecznie głodnego klemozaura wyrażającą się wzrostem aktywności ruchowej i dźwiękowej. Muszę kiedyś poćwiczyć, co zrobi, gdy jej postawię te szalkę zamkniętą przed nosem ciekawe, czy uda jej się włamać. Wczoraj ściągnęła mi z kromki plasterek wędliny. Koty są bezczelne. A ja mam coś inaczej na poddaszu, bo zamiast pogonić kota ścierą, żeby się do chamstwa nie przyzwyczajał obserwowałam, jak sobie radzi. Bo to wcale nie takie proste dla kota zeżreć coś cienkiego-płaskiego, co się w dodatku lepi do podłoża. A potem grzecznie wyczyściłam parapet....

      Usuń
  2. Łatwiej znosimy bałaganiarstwo zwierząt niż menów bo mamy mniejsze oczekiwania.
    Rozpieszczasz swoich domowników, tych dwunożnych i czteronożnych. Dobrze by mi było u Ciebie Iwonko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej chyba - rozpuszczam. A rozpuszczam, bo odpuszczam. Wdawanie się w gównoburze np. Mniej odpuszczam psom, bo pies np nie ma prawa wleźć na pokoje, zanim łapy nie zostaną wytarte.
      Dodam tylko, że jeszcze trudniej znosimy damskie bałaganiarstwo. Ciągle mamy jakoś zakodowane w kalarepach, że jak facet zmyje gary, albo przeleci się na mopie po powierzchniach płaskich, w dodatku sam z własnej i nieprzymuszonej woli, to jest to OOHO-HO. A jak to robi kobieta, to nikt nawet nie zwraca uwagi...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..