poniedziałek, 26 listopada 2018

nieuniknione

Jedno jest pewne: wszystko, co ma cie spotkać złego i dobrego, to cię spotka na pewno (Jak się urodziłeś pod dobrą gwiazdą, to tego dobrego może być więcej niż złego. A jak gwiazda była taka se, no to wtedy różnie...). Przed niczym się nie wywiniesz i wszystko musisz wziąć na klatę. I sobie z tym poradzić, bo nie masz innego wyjścia. Czasem się zdarza, że ktoś ci jakoś pomoże, ale wszelkie trudne decyzje i tak należą do ciebie.

Jak masz zwierzaki, to musisz liczyć się z tym, że kiedyś nadejdzie ten moment, w którym pojawisz się ze zwierzakiem w zaprzyjaźnionej lecznicy i powiesz panu doktorowi, że przychodzicie ostatni raz. (No, chyba, że zdarzy się takie nieszczęście, że ten zwierzak ci zaginie, co jest chyba jeszcze gorszą opcją. Wtedy, przez bardzo długi czas, gdy tylko zamkniesz oczy, będziesz sobie wyobrażać wszelkie czarne scenariusze dotyczące jego losów.)

Księżniczka była ostatnio w coraz gorszej formie. Jakoś tak, strzygąc ją niedawno, miałam przeczucie, że to ostatnie strzyżenie. Nawet maszynka zaczynała mocno szwankować i wtedy pomyślałam sobie, że więcej nie będzie i tak potrzebna. Choć nic w zasadzie nie wskazywało - była po prostu stara.
Potem przyjechała Kasia i też nic nie wskazywało, ale Kasia także pomyślała, że widzi się z Księżniczka ostatni raz.
A potem Księżniczka zaczęła niedomagać. W czwartek nie jadła, w piętek nie jadła. W piątek wieczorem dziwnie zwymiotowała, co jej się nigdy nie zdarzało. I w sobotę rano pojechaliśmy do zaprzyjaźnionej lecznicy. Zrobiono jej komplet badań, RTG. Niestety, wyniki były kiepskie, zwłaszcza obraz RTG pokazywał nieodwracalne zmiany. Ale panowie podjęli leczenie. Dostała kroplówki i umówiliśmy się na następne w niedzielę i poniedziałek. Po tych kroplówka była jakby trochę lepsza, ale to niestety trwało krótko. Z wieczornego spaceru już na schody nie wyszła, a wyniesiona w niedzielę - przewracała się. Tak, że w niedzielę pojechaliśmy z tym, że to będzie nasza ostatnia wizyta. Sama ja zaniosłam do gabinetu, choć to dla mnie wysiłek straszny, ale nie chciałam tym obarczać Dziecka (pozostałyby mu przykre wrażenia, bo Księżniczka bardzo brzydko pachniała). Dziecko pożegnało się z piesełem i zostało wysłane po fajki i flaszkę. Nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało, a wciąż miałam przed oczami dziwne akcje podczas podawania Księżniczce narkozy przez doktor Beatkę Ch-M. Ale ja to musiałam wziąć na klatę i zostać przy psie. Na szczęście miała wkłuty wenflon, więc dodatkowe akcje ją ominęły. I to takie dziwne uczucie, jak głaszczesz piesełka, a on jakby spał. A potem bierzesz go na ręce w tym kocyku, a on dalej wygląda jakby spał, bo jest jeszcze cieplutki i spokojniutki. A ty wiesz tylko, że już go nic nie boli i tak na prawdę, to jest po drugiej stronie tęczy.
A potem trzeba było jeszcze wykopać odpowiedni dołek. I tak sobie wyobrażałam, że będę ją miała w zasięgu wzroku z okna, pod forsycją. Tylko, że niestety, nie wolno i niestety, mam tu taka wredna sąsiadkę jedną. (Danusię z "krzywa mordką" - i taka wredna, bo taka krzywa, czy taka krzywa za to, ze taka wredna?) I jak na złość Danusia latała, jak popieprzona i pasła kury na drodze. Więc musieliśmy wybrać miejsce w sadzie. I znowu pech, bo to, które sobie upatrzyliśmy, pod brzozami, nie nadawało się - mnóstwo korzeni, a po wykopaniu na głębokość jednej łopaty ukazała się sucha kompletnie i zbita "podeszwa", która mógłby ewentualnie pokonać tylko kilof. Wobec czego zmieniliśmy palny i wybraliśmy inne miejsce. W którym też Dziecko się solidnie namęczyło. Potem zabezpieczyliśmy jeszcze gałęziami i pieńkiem.
Starszy nie powiedział słowa po powrocie z kościółka, ale oczywiście natychmiast zadzwonił do Najważniejszej. Po czym Najważniejsza zaczęła wydzwaniać do mnie i przeżywać. Niektórzy niestety tak mają, że brak im deka wyczucia i taktu. Przecież, do cholery, nie wszystkim odczuciami i myślami trzeba się koniecznie dzielić z innymi. No, niestety, ona już tak ma i nie potrafiła się powstrzymać w kilku najistotniejszych i najtrudniejszych dla mnie momentach. Ostatecznie zadzwoniła jeszcze wieczorem. I zaczęła dywagować nad miejscem pochówku. No, skutek był taki, że jak w środku nocy otworzyłam oczy, a potem je na chwilę zamknęłam, to widziałam ten szary kocyk wywleczony między gałęziami, a teraz mnie już nosi, żeby pójść i zobaczyć.

Czarna zachowuje się jakby się nic nie wydarzyło. jakby w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że wyszliśmy z Niunią, a wróciliśmy bez niej. Jedyny taki moment był wieczorem, gdy postawiłam jej miskę w tym miejscu, gdzie zawsze jadła Księżniczka i przez chwilę zastanawiała się, czy ma do tej miski podejść. Ale Czarna jest jak dziecko z sierocińca - domaga się uwagi i okazywania jej uczucia, ale sama ma wszystkich w dupie. No fakt, kocha Dziecko szalenie, choć się go okrutnie boi, ale to na tyle....

Takim śmiesznym, niewiele większym pyrteczkiem przywieźliśmy ją z Krakowa 14 lat temu

Księżniczka była psem wystawowym. Zbierała złote medale i byłyśmy o krok od czempionatu, gdy pańcia się palnęła w łeb, doszedłszy do wniosku, że jest  dużo za dużo psów, na to by je jeszcze rozmnażać. Po czym skończyły się wycieczki po halach wystawowych i odbyła się sterylka.

To jest jedno z moich ulubionych zdjęć Księżniczki. Uwielbiała aportować i dopóki była sprawna to latała za wszystkim co jej się rzuciło. Często było to jabłuszko, które potem przynosiła w pysiu uślinione i niechętnie oddawała. Aportowanie jabłuszek często kończyło się tak właśnie - piesek brał jabłuszko w łapki i sobie pożerał.

Okupacja pańci łóżka. Która skończyła się chwilę temu, gdy już nie była sama w stanie zejść, bo łóżko wysokie.

 A to jest zdjęcie ostatnie. Zrobione po ostatnim strzyżeniu 7.11.2018. I więcej już nie będzie.
Mam nadzieję, że tak jej jest po drugiej stronie tęczy ...

13 komentarzy:

  1. Ze smutkiem przeczytałam dzisiejszy wpis; człowiek przywiązuje się do zwierzaków, wszak to nasi domownicy; opłakałam wszystkie moje psy, może u niektórych wywołałam zdziwienie, ale tak mam; zrobiłaś dla Księżniczki wszystko, wiedziałaś, kiedy należy ulżyć jej w cierpieniu, należało jej się po tylu latach wiernego przywiązania; biega teraz za tęczowym mostem z moimi psiakami, nic jej nie boli; myślisz Iwonko, że nasze futrzaki będą czekać na nas kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest jeszcze takie powiedzenie, w wierszyku: "wrócę do ciebie, choć w innym futerku". Tak wróciła do mnie Kajusia, którą chamski wet bez powodu uśpił za przyzwoleniem Starszego - w postaci Czarnej, która nawet futerko ma odrobinę podobne: biała łatka na piersi i białe skarpetki. Tylko, że teraz to już pewnie nie chciałabym, żeby wróciła. Bo jest też problem taki: co się stanie z naszymi zwierzętami, jak nas braknie...

      Usuń
  2. Uśpiłam dwie moje sunie były wiekowe, jest u mnie p.weterynarz która potrafi powiedzieć właścicielowi , że może już nie przedłużać życia pieskom sterydami w kroplówce bo to są wyciagnięte od właścicieli pieniążki a efekt marny.Po każdej mojej dziewczynce ryczałam jak bóbr i wcale tego nie kryłam ,przecież straciłam przyjaciółkę.Teraz mam 8 letniego Benia na razie jest ok i nie myślę co będzie, ale napewno już pieska nie wezmę ,nie wiem czy starczyło by mi czasu.Smutek musisz przeżyć , dobrze że są koty i Czarna.Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że możesz ryczeć. No, ja niestety nie. W związku z żadną śmiercią, która w pobliżu mnie kogoś zabiera.

      Usuń
  3. Więcej nas takich, które nie potrafią płakać, choć boli... Zrobiłaś co mogłaś...Pamiętać będziemy zawsze- BDB

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo, naprawdę bardzo Ci współczuję.Uważam, że jesteś dzielną kobietą poradziłaś sobie w tej trudnej sytuacji, no nawet nie wiem jak to określić.
    Zauważyłam, że ostatnio wchodzę na blogi gdzie ktoś kogś stracił i to jest zupełny przypadek. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, nie mogę czytać bo płaczę, powracają wspomienia.
    Rok temu starciłam psinkę którą kochałam nad życie, tak bardzo za nią tęsknię. Moja niewiedza i zaufanie lekarzom, zawiodło.

    Bardzo mi przykro, że Księżniczka odeszła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można powiedzieć tak: JA sobie niby poradziłam, ale moje flaki totalnie NIE. I odreagowywały, mszcząc się na mnie straszliwie już od momentu, kiedy zdałam sobie sprawę z konieczności podjęcia tej ostatecznej decyzji. Ktoś patrzący na mnie z boku mógłby powiedzieć "ta baba jest oazą spokoju i opanowania" albo "ona nie ma żadnych ludzkich uczuć". Bo to tak na zewnątrz wygląda. A reszty nie widać. Najgorsze w tym moje małe duże Dziecko, które musiało ten dołek wykopać. A teraz wraca z pracy i czeka, że Pucho przybiegnie zaraz na głaski, jak zwykle przybiegało i wpadało w ekstazę podczas skrobania za uszkiem. A jak już było kiepskie bardzo, to pędził do niej, żeby ja na jej posłanku za tym uszkiem posmyrać.

      Trudno się obwiniać o niewiedzę, bo wszystkiego wiedzieć nie możemy.Uważam, ze pewne rzeczy sa nam z góry przeznaczone i nieuniknione. Co nie oznacza oczywiście, że wszystko można tłumaczyć określeniem "los tak chciał", bo jak wpadniesz pod samochód, przełażąc ruchliwą ulica poza pasami, to nie będzie los tylko głupota i bezmyślność.
      Podobno czas leczy rany, ale to guzik prawda, bo taka rana powraca, własnie jak ukłucie noża, ni stąd ni zowąd. I tak już jest. Z każdą stratą kogoś bliskiego...

      Usuń
    2. Czuję się dokładnie tak jak Ty, moja dusza wyje. Dziękuję, że odpisałaś.
      A czas wcale nie leczy ran, w moim przypadku niestety ta teoria nie działa.

      Usuń
  5. Iwonka, to bardzo smutne. Mój ogród jest poznaczony grobami zwierzaków, dużo ich przez te wszystkie lata :( Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś Mądra Kobieto.Ściskam
    Regina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, a ja nie mogłam na ogrodzie. A tak chciałam, pod forsycją. Ale ta gupia latała, a ona lubi się w donosy bawić i się obawiałam, że kogoś naśle... Miałabym ją w zasięgu wzroku....

      Usuń
  6. Trzeba było zaczekać aż się ściemni. Dół wykopuje się wcześniej za dnia a w nocy... Nie ma wyjścia trzeba potajemne pochówki robić
    R.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie będę udawać, że wiem co czujesz w środku bo nie pochowałam żadnej psinki (no chyba że chomiki się liczą) ale podoba mi się Twój list i ton i emocje. Żal wielki ale bez egzaltacji, smutek ale bez bez dennej rozpaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krystyno, wszelkie egzaltacje były mi zawsze obce. Biorąc sobie za towarzystwo zwierzaka musimy się z tym liczyć, że na ogół ten zwierzak odchodzi wcześniej i być na to gotowi.
      Z tymi drobnymi, typu chomik, królik itp jest łatwiej, bo one są z założenia "krótkoterminowe" oraz nie ma z nimi takiego kontaktu psychicznego, jak z psem czy kotem.
      Zawsze jakaś niewypełniona dziura zostaje, bo to lata przeżyte razem - kawałek naszego własnego życia odchodzi jakby z tym zwierzakiem. Tyle, że to wszystko jest, jak w nagłówku - nieuniknione....

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..