sobota, 17 listopada 2018

no to po. I przed...

Tia, dwa święta mamy już za sobą. Jeden szał tradycjonalistyczny, z chryzantemami, zniczami i kupą latania, głownie pt. "para w gwizdek", czyli kupa zachodu na pokaz. (Byłyśmy jeszcze w Zaduszki  z Manią, która poprzedniego dnia obstawiała cmentarz miejscowy, jako że tu ma rodziców. I "podziwiałyśmy" te zagony chryzantem i miliony zniczy, które za parę dni wylądują w śmietnikach. A następnie zasilą wysypiska, bo przecież nikt tego nie sortuje, żeby szkło osobno, doniczkę z chryzantemy osobno, a zdechniętą chryzantemę jeszcze osobno.) No, ale cóż, to "zastaw się a postaw się" ciągle dominuje wiele zachowań w narodku.
No a potem było święto numer dwa w tym miesiącu. Które w zasadzie powinno być świętem numer jeden. Z którego też się zrobiła parodia. Parodia w bardo szerokim zakresie. Uczczono głównie  dwóch wodzów, w tym jednego jedynie na wodza kreowanego, stawiając mu kolejny pomnik, na widok którego zapewne parę razy w grobie się obrócił. Po raz kolejny się okazało, że tu wystarczy dać się zabić ( w dowolny sposób), żeby zostać bohaterem narodowym. A urabiając sobie ręce po łokcie, dla tzw. dobra ogólnego skazuje się na zapomnienie. Bo jakoś nic słychać nie było o Grabskim, Kwiatkowskim, Mościckim, Paderewskim czy paru innych, którzy toto rozwalone na 3 części do kupy kleili od zewnątrz i od wewnątrz i starali się odbudowywać, rozbudowywać i rozwijać wykazując przy tym myśl szeroką.
Mowy były różne w międzyczasie, powitania ( gdzie się zaściankowość  i prywata okazały). Jakoś prezydentów byłych kochana tiwi nie pokazała, z czego domniemywam, że ich nie było lub olali z powodu durnych ruchów z zaproszeniami ( a zaproszenia powinni dostać w pierwszym możliwym terminie, bo to nie PAD ich wybierał, tylko Naród i PAD w swoim imieniu nie prosi, tylko Narodu, który reprezentuje. No, a niestety reprezentuje cały, choć wybrał go tylko jakiś nieznaczny procent)
Potem był marsz stulecia, na którym PMM dał się zdjąć na tle faszystowskich flag. Oczywiście, jak zwykle, gra pozorów: marsz był jeden, a w zasadzie były dwa. Tyle dobrze, że tym razem bardzo się nie lali. Tylko dlaczego tym dupkom w pomarańczowych kamizelkach pozwolono iść z zasłoniętymi gębami. No i czemu oni tak poszli -wstydzą się? Boją się?
Wcześniej był koncert. Miałam wielką ochotę posłuchać transmisji, ale padłam. Pooglądałam sobie na nast. dzień na youtubie. No i dobrze się stało, bo tam jest taki maleńki suwaczek, którym sobie mogę regulować. Bo bardzo mocno - szału nie było. Kiepskie głosiki, jakieś marne na nowo aranżacje, durnie dobrani wykonawcy. Mocna była jedynie Maryśka, jak zwykle oraz Prońko (chociaż w jej wykonaniu lepsza byłaby "Kolejka" niż "Mury") no i Pietrzak w swoim niegdysiejszym "hymnie" odśpiewanym już bardzo bez ognia.
A potem było święto na bis, którego ogłoszenie też było parodią. I to cholera totalną parodią!! Tak to wyglądało jakby posły spały głęboko, rok temu nie mieli dostępu do kalendarzy i nagle, na dwa tygodnie przed, spostrzegli, że to stuletnie święto wypada w niedzielę, więc trzeba narodkowi zafundować dodatkowy dzień wolny - niech se ludziska wyleczą kaca, w tym moralnego. Bo tak naprawdę, oprócz niepójścia do pracy etatowej nikt w tym dniu nie świętował.
(Dziecko np. poświęciło ten dzień na wycinkę dwóch orzechów - samosiejek, które w durny sposób przeorganizowały użytkowanie pola ornego. Poinformowana o tym Rzeszowska płakać niemal zaczęła, że "szkoda, jaka szkoda, a takie dobre orzechy miały" Jakoś nie zajarzyła faktu, że w tym roku już zupełnie nie miał kto tych orzechów zbierać. Więc na cholerę?! I szkoda to już była tylko taka, że gałęzie obrywały halogeny przy traktorze...)
Przy takich okazjach zawsze z zazdrością niejaką patrzę jak inne narody obchodzą swoje święta narodowe. Tacy Amerykanie np. Dla nich ich święto niepodległości jest faktycznie świętem, które się obchodzi nie tylko oficjalnie, ale głównie w gronie rodziny i przyjaciół. Swiętem, którym oni potrafią się cieszyć, cieszyć ze swoich osiągnięć a nie tylko w rytmie żałobnych werbli składać wieńce na grobach. Gdy oglądałam ten filmik z koncertu na youtubie, włączony był czat na żywo. Naprawdę, przykro było czytać, co ludzie tam wypisywali.
Szkoda, wielka, że tak to wyglądało wszystko....

Na dowód, że idiotyzm jest niezniszczalny, oraz, że historia kołem się toczy, takie zdjęcie, które wpadło mi w oko przy robieniu porządków:



Nihil novi sub sole? Czyż nie? Tu sanoccy podhalańczycy defilują przed swastyką w 1936 roku. Wprawdzie wtedy jeszcze nie do końca było wiadomo, co ta swastyka na świat sprowadzi, choć można było się domyślać. No, ale dziś wiadomo .... (Zdjęcie nie jest moje, nie pamiętam skąd pochodzi, więc nie podaję źródła.)


No a przed nami święta kolejne. Czasu jeszcze trochę ale, jak zwykle, tuż po zniczach i chryzantemach w sklepach zaczynają dominować bombki, światełka, renifery i mikołaje. Co nas oczywiście podgania do planowania a także skłania, niektórych przynajmniej, do prania się po łapach przed sięganiem do kieszeni w celu dokonania kolejnych, takich samych jak w ubiegłym roku i tak samo zbędnych zakupów. Tym bardziej, że choinkowe świecidełka straszą chińską bylejakością i ceną nieadekwatną a "czekoladowe" mikołaje w zasadzie mogłyby być wewnątrz "sreberka" styropianem wypełnione - jest równie niejadalny, jak znajdująca się tam "czekolada".
No i tzw. tradycja ciągle nas zniewala, niektórych przynajmniej, do których nie dociera, że tradycja to nie jest coś statycznego, danego raz na zawsze, ale coś co  przynajmniej ewoluuje. Większość tych "tradycyjnych" obyczajów ma historię nader krótką w stosunku do historyczności samego święta (no, choćby choinka)

U mniej już się zaczynają boje, połączone z fochem Starszego, do którego łba ciężko dociera otaczająca rzeczywistość. (Wczoraj byłam na zakupach. Stałam jak krowa na butelką żurku i zastanawiałam się potem, analogicznie, nad pięknie uwędzoną kiełbaską. Czasami mam takie jakieś wewnętrzne przebłyski, które udaje mi się skutecznie zlekceważyć. Po powrocie okazało się, że już jestem dętka i stać mnie było z trudem jedynie na nastawienie rosołu. No, ale trzeba było coś panom zaserwować na obiad. I tu ten żurek byłby idealny, bo prawie bez roboty. Zasugerowałam więc Starszemu, żeby skoczył do lokalnego marketu i nabył żurek i kawałek kiełbachy. Na co on się zgodził ochoczo, po czym zaczął wynajdywać różne "przeciw". I skończyło się na tym, że zaproponował, żebym zrobiła "ziemniaczki z konserwom w panierce, a la kotlet". Nawet poszedł do spiżarki po te ziemniaczki i konserwę. Konserwy oczywiście nie znalazł, do czego wygłosił kolejna gebelsowską teorię na temat zawartości i konfiguracji półek. Po czym i tak musiałam do tej spiżarki po ową nieistniejąca konserwę niemowę pójść i owe ziemniaczki obrać do ugotowania w dwóch rzutach. Po czym się okazało, że do dupy, bo tego dnia Dziecko miało przerwę w zaplanowanych spotkaniach i obiad zjadło. /Zapytałam z ciekawości co jadło. Okazało się, że flaczki, przy czym szczęka mi haratnęła o pawiment, albowiem nie zdarzyło się, żeby Dziecko kiedykolwiek skosztowało flaczków w domu. Widać publiczne flaczki górują nad domowymi./
No tak, ale w tym całym durnym wywodzie chodziło o wyczucie Starszego co do jego zachcianek w stosunku do moich możliwości. O tak zwaną empatię jakby.)

Zapewne z coraz mniejsza ochotą czytacie te moje wynurzenia, bo mam wrażenie, że coraz większym kwasem od nich ciągnie.  No cóż, rzeczywistość skrzeczy coraz bardziej, a w dodatku moje flaki zaczynają mi chyba na mózg oddziaływać ewidentnie. Nic dziwnego. W sumie mogłoby być znacznie gorzej. Jak twierdzą znawcy od człeczych konstrukcji i mechanizmów - flaki to drugi mózg. I podobno z całej informacji przepływającej pomiędzy tymi dwoma ustrojstwami tylko 10% mózg wysyła do flaków a resztę - odwrotnie. Zatem, jeżeli mój mózg dostaje ciągle takie ch..we wieści, no to co mu się dziwić?  W dodatku światełka w tunelu zero, zanosi się na dożywocie no i jest biblijnie, czyli "nie znacie dnia ani godziny".

Znowu, niespodziewanie, mamy sobotę. Pobudka, jak zwykle, przed piątą. Spojrzałam najpierw za okno, bo jeżeli latarnie świecą, tzn, że już piąta. Ale nie świeciły. Za to niebo było wygwieżdżone przecudnie i mam nadzieję, że piękny dzień będzie. Kasia przyjeżdża dzisiaj i mam zamiar wykorzystać ją do rewolucyjnych celów. Ona ma lepsze umiejętności "perswazji" (no, w końcu jest menedżerem) i myślę, że wspólnie nam się uda jakieś zmiany w "tradycjach" przeforsować.

Sniło mi się (co jest ewenementem, bo albo mi się nie śni, albo nie pamiętam snów), że lipa padła. Padła jakoś tak, łamiąc się na kawałki, że nie poleciała na prądy i nie doszło do katastrofy. Ciekawe ogólnie. Ta ponad stuletnia lipa jest nietykalna, przynajmniej dopóki Starszy żyje, ale tak faktycznie stwarza zagrożenie. Właśnie z powodu, że gdyby faktycznie padła, to poleci na druty, czego nie chciałabym zobaczyć....


5 komentarzy:

  1. Taki dziwno - straszny robi się ten kraj. Coraz mniej rozumiem poczynania rodaków. Wszechobecna głupota, pazerność, chamstwo i długo by wymieniać inne polskie przypadłości. Najchętniej siedziałabym w lesie z kozami, ale cóż do emerytury jeszcze trochę zostało, a jak dożyję, to i tak dostanę jakieś żałosne ochłapy z tzw. działalności.
    To przykre,że masz takie kłopoty ze zdrowiem, nie chcę się wymądrzać i doradzać, ale czy próbowałaś leczenia niekonwencjonalnego ? Choruję na boreliozę i od początku zrezygnowałam z usług lekarzy, którzy nie mają pojęcia o tej chorobie, stosują tylko jedną metodę- antybiotykoterapię, co przy późnej boreliozie jest zupełnie bez sensu. Leczę się u fitoterapeutki z doskonałym skutkiem. Dlatego zawsze polecam inną drogę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim przypadku też antybiotykoterapia i to cykliczna. Która niekoniecznie daj pozytywne rezultaty, a drenuje kieszeń niemiłosiernie, bo jeden cykl dwutygodniowy to 300 zł. Miałam zamiar wdrożyć olejek z oregano, ale jakoś chyba z tego nici, bo mój żoładek zareagował histerycznie. Najgorsze jest to,że w moi przypadku nie ma rokowań na wyleczenie, w związku z czym trochę mnie odrzuca od pomysłu katowania się ziółkami, które na ogół są paskudne. I tak dieta to wiele wyrzeczeń.

      Usuń
  2. Iwonka, ja tu jestem regularnie. Zawsze mi się podoba. Nic nie piszę bo się zgadzam :) pozdrawiam niezmiennie
    Regina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie podnosi na duchu, że mimo obecnej nieregularności są wciąż wierni Czytelnicy. Pozdrawiam Cie Reniu najcieplej.

      Usuń
    2. I ja Ciebie, zdrówka kochana :) Trwajmy na swoich posterunkach, bo jak nie my to kto?...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..