niedziela, 16 grudnia 2018

wilka z lasu

nie wywołuj.

Jak czegoś bardzo nie chcesz, to o tym nie myśl, bo się wydarzy. Jak czegoś bardzo chcesz, to też o tym nie myśl, bo się nie wydarzy. Taka wredna przewrotność losu. Nie wiem, czy tak jest w ogólności, czy tylko ja mam tak przesrane. W każdym razie wielokrotnie mi tak w życiu wychodziło. Podobnie z dzieleniem się radosnymi wiadomościami. Jak mi się tylko wypsnęło, w szczególności do jednej osoby, to się zaraz zesrało.
Tą osobą jest oczywiście Najważniejsza. Od lat tak wisi nade mną. Niby jest taka serdeczna, troskliwa, chce być pomocna itd. A w rzeczywistości wysyła mi całe mnóstwo złej energii. Ostatnimi czasy udało mi się trochę od niej wyzwolić. Myślę, że energetycznie też. Prawdopodobnie dlatego, że zmieniłam swoje nastawienie. Być może też dlatego, że Najważniejsza poważnie choruje i ma słabszą aurę. Myślcie tam sobie, co chcecie: nie jestem wyznawcą żadnych filozofii Wschodu, niewolnikiem jakiś guru, ale jestem przekonana, że energia krąży pomiędzy nami.  Że dobre myśli mogą komuś pomóc, a złe - zaszkodzić.
Przez dziesiątki lat takim wampirem energetycznym była dla mnie Lusi P. czyli tzw. Pelagia. Wisiała nade mną jak sęp jakiś, wyłaziła mi z każdego kąta. Szkodziła mi do tego stopnia, że po jednym z takich spotkań, nie dojechałam do domu - Brat zgarnął mnie z pierwszego po drodze przystanku PKS i w eskorcie policji (przekraczał prędkość dozwoloną) odwiózł na pogotowie, gdzie spędziłam noc na SORze pod kroplówką. W końcu Lusi zmarła, ale jej duch wisi nadal nad nami zza grobu. Już bez tej złej energii, ale w postaci zaszłości, do jakich doprowadziła.
Mnóstwo różnych ludzi spotkałam w życiu. Ale jakoś tak mi się udawało przechodzić z nimi lub obok nich bez stwierdzenia, że tego nie lubię, czy innego nienawidzę. Szkoda mi było zaangażowania w takie negatywne relacje. Oczywiste, że spotykamy ludzi, których poglądy, postępowanie, zachowanie nam nie odpowiadają. Starałam się w takich razach minimalizować kontakty.
Mam taką jedną w tzw. rodzinie. W zasadzie jestem dla niej ciotką, czego ona zdawała się przez lata nie zauważać. (Zresztą, mój ślub z jej wujkiem, wraz ze swoim bratem zbojkotowali.) Przez wiele lat pracowałyśmy razem. Uczyła moje dzieci i Młodemu dawała ostro popalić. Wymagała, żeby mówiły do niej "pani", co się utrwaliło do tego stopnia, że Młody nadal mówi do niej "pani". Zawsze była mocno roszczeniowo nastawiona. Uważała, że jej się "należy", bo ma szczególną sytuację: najpierw ze względu na psychicznie chorą matkę, potem z powodu bycia samotną matką z chora matką, potem z powodu bycia samotną matką nieuleczalnie chorego dziecka  z chorą matką itd. Przez lata starałam się jej pomagać, jak mogłam. Jako jej zwierzchnik, starałam się iść na rękę, choć po krótkim czasie okazywało się, że i tak jej nie jest na rękę i miała pretensje z wrzaskami. ( NP. w czasach odręcznego wypisywania świadectw napisałam za nią 35 sztuk, u niej w domu, jednym cięgiem, bo ją "bolał kręgosłup" i zapytała czy bym... No to "bym". Kto nie robił takich rzeczy, nie wie, jak to jest obciążające dla ręki, wzroku i umysłu. /Dlatego starałam się wszelkimi siłami wdrożyć pisanie świadectw na komputerze, najpierw w Wordzie, a potem skłoniłam dyrektora do nabycia programu/). W międzyczasie dopraszała się różnych innych posług, w tym np. transportowych w wykonaniu Młodego, przy czym nigdy nie zwróciła się bezpośrednio do mnie, czy do niego, ale zawsze odbywało się to via Najważniejsza, co wyzwalało w Młodym użycie szkaradnych wyrazów. (W końcu jechał, oczywiście). Dodam, że nigdy w życiu nie wydarzył się żaden rewanż z jej strony. Nie myślę tu, rzecz jasna o jakiś rewanżach materialnych, ale o gestach, jakiś serdecznych zachowaniach.
 Mieszka w bliskim sąsiedztwie jednej ze swoich bratanic, ale kontakty są takie se, bo wiecznie jest w stosunku do ich w pretensjach. Z własnym bratem też ma stosunki takie se. Latem zmarła jej matka, od paru lat leżąca. I Mania została sama z terminalnie chorą córką w hospicjum.
Po śmierci matki zaczęła jakoś częściej dzwonić do mnie. Oczywiście nie w celach utrzymywania życia towarzyskiego, tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje (ostatnio dzwoni co niedziela, żeby się ze Starszym zabrać do kościoła).
Jakoś tak tydzień temu sobie pomyślałam - ciekawe kiedy ktoś wystąpi z genialną myślą, żeby Manię zaprosić na Wigilię. No i wymyśliłam. Starszy wrócił był w piątek z wywczasów u Najważniejszej (Najważniejsza ma poniedziałek ostatnią chemię). I nie wiem, czy to wynik ich ówczesnej wymiany poglądów, czy którejś z nieustających konferencji telefonicznych, odbywanych przez Starszego za zamkniętymi drzwiami, w każdym razie wczoraj wieczorem (już się położyłam, bo dałam sobie trochę do wiwatu przekopując się przez pokój Dziecka i, po pobudce o 3 rano,  byłam lekką dentką) zniósł to jajko. No i tak, nie ukrywam, krew nagła mnie zalała. I powiedziałam, że nie. Na co Starszy zaczął rozwijać swoje gebelsowskie teorie, że "talerz dla przydrożnego wędrowca" (który się realnie nigdy jakoś nie napatoczył), że on odda swoją porcję (no, tak, bidusia z nędzusią, jedzenie racjonowane i nigdy nic po wiliji, nie zostaje i niczego się psami nie skarmia), że ona samotna taka (no, może  samotna jest w rzeczywistości, ale ma bliską rodzinę w postaci brata i jego dzieci), a bo brat daleko (jakie daleko? w sąsiedniej wsi, córka co po sąsiedzku na pewno będzie do rodziców jechała). Dalej nic nie docierało do zakutej pały, więc powiedziałam wprost, że może raczył by wziąć  pod uwagę, że ja jednak jestem chora. I mimo to będę musiała ten cały kram ogarnąć i tę "okazję'" jakoś przetrwać( a jak znam życie, będzie to na pewno surviwal). A zawsze inaczej to wychodzi w gronie najbliższych, a inaczej, gdy jest w domu, było nie było, obca osoba. (No bo dotąd w zasadzie na żadnych rodzinnych uroczystościach u nas nie bywała) W dodatku taka dość absorbująca w obejściu - Mówi bardzo głośno, mówi ciągle, mówi wyłącznie o sobie i swoich dolegliwościach. Nie, no nie mam ochoty w tym momencie być miłosiernym samarytaninem.
Ciekawe jaki będzie ciąg dalszy, bo domyślam się, że Starszy sam tego nie wymyślił, przebieg naszej rozmowy został streszczony oraz dzisiaj spodziewam się telefonu "z góry".
No, dobrze, może jestem wredną suką. Ale może właśnie nadszedł ten ostatni moment, żeby zacząć nią być. Pomyśleć trochę o sobie, a nie wszystkich wokół, zwłaszcza tych wszystkich, którym latam w tempie oberka wokół odwrotnej strony medalu...

Ostatecznie nie wiem, jaki będzie finał. Zupełnie możliwe, że wygra Geriatria, bo ten miłosierny samarytanin we mnie jakiś mocny jest...

A poza tym na działkach:
Starszy cały tydzień wczasował u Najważniejszej. A Dziecko cały tydzień orało. Najpierw u "kooperanta" swoim sprzętem, a potem "swoje" 50 ha sprzętem "kooperanta" i własnym. Wyszła im trzydniówka ( z dowożeniem autem ludzi i paliwa), przy czym ostatnie 10 ha odbyło się jakby rzutem na taśmę, bo wczoraj od rana zaczęło mrozić (i zapowiada się tak na cały następny tydzień) a mniej więcej w momencie położenia ostatniej skiby zaczęło sypać białym puchem i sypie nadal. W tzw. międzyczasie, któregoś wieczora, z misją ratunkowa dla moich kóz wpadł Braciszek. Przywlókł koniowzem 2 baloty cudnego, pachnącego Bieszczadami siana ( gdy wchodzę do obórki nie czuję żadnego innego zapachu, tylko to siano, którego w końcu jest tam jedynie odrobina w siatkach). Przyleciał oczywiście z Krysią, bo oni nierozłączni jacyś. I tak, z gadki-szmatki wyszło, że byli dopiero co, na Ukrainie. Więc mi się wymsknęło, że szkoda, żeśmy się nie zgadali, bo jest pewien środek medyczny, który pomaga w moich przypadłościach, a można go tam jedynie dostać. Efekt był taki, że Braciszek następnego dnia, zostawiwszy, świeżo nabyty w miejsce strzelonego, kocioł CO, poleciał popołudniem za te granicę i lek nabył. Teraz jeszcze muszę go umówić z Dziecięciem mym na odebranie i wyrównanie. Wczoraj Dziecię wróciło w stanie niekomunikatywnym. Odzywało się warkiem. Ja rozumiem, że zmęczone, niejedzone, w przemoczonych butach i upyćkanej towotem kurtce, ale ten wark mi się nie należał. Sam sobie wymyślił taką rozrywkę (mocno wbrew temu, czego ja dla niego oczekiwałam) więc powinien być hepi, że robi to co chce, fajnym traktorkiem, z fajnym pługiem (za niesamowicie fajne pieniądze). I w dodatku udało mu się zdążyć przed aurą. Myślę, że jak się wyśpi to mu się światopogląd  zmieni i podejmiemy rzeczowe negocjacje....

8 komentarzy:

  1. wiesz ja bym się rekami i nogami zaparła przed Wigilią z taką kuzynką,pewnie byłoby albo ja albo ona,tym bardziej ,że ma swoją bliską rodzinę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, jak to ja - zaparłam się tak mniej - więcej stanowczo. Natomiast domowe Dziecko me ukochane zaparło się zdecydowanie i orzekło, że albo on, albo Mania. A jak znam swoje Dziecko, to takie groźby potrafi urealnić natychmiastowo, a tego byśmy baaardzo nie chcieli. W każdym razie telefonu z góry na razie nie było i sądzę, że w najbliższych dniach nie nastąpi, bo pomysłodawczyni znajdzie się pod kroplówką (no, chyba, że coś wyjdzie nie tak i jej nie podłączą, ale to się dotąd nie zdarzało)

      Usuń
  2. Myśl o sobie a zrobisz dobry uczynek dla siebie i swojej najbliższej rodziny,myśl o swoim zdrowiu i dobrym samopoczuciu.Z 20 a może i trochę więcej lat temu miałam 2 dosyć bliskie koleżanki bardzo miłe i serdeczne dla mnie, tylko po naszych spotkaniach byłam dziwnie zmęczona,apatyczna.Nie była to jeszcze doba wszechobecnego wujka google ,nie miałam wiedzy ,że są tzw wampiry energetyczne.Teraz od 19 lat mieszkam w innym miejscu i nasza znajomość tak samoistnie,z uwagi na odległość skończyła się .Kilka lat po przeprowadzce rozmowa ze znajomymi o podobnych przypadkach , ludzi czerpiących z energii innych, uświadomiła mi ,że czegoś takiego doświadczyłam,staram się tego bardzo unikać.A właśnie wigilia i święta mają być dla nas odpoczynkiem z miłymi i serdecznymi nam osobami, czego ci bardzo mocno życzę. Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzw. "mądrość ludowa", coś, co idzie w niepamięć, a tylko czasem jest jakoś odgrzebywane i wtedy mówimy "ŁAŁ". Że dawniej polep w wiejskich chałupach robiono z mieszanki gliny i słomy owsianej, a pod spód kładziono warstwę otoczaków. No, robili, i co z tego? A okazuje się, że "z tego" bo te materiały zabezpieczają przed promieniowaniem cieków wodnych. Że na starych fotografiach widzimy wiejskie kobiety, z rękoma splecionymi na piersiach. No i co z tego? Tak se baby ręce trzymały, bo pewnie od roboty je bolały.. A z tego, bo ponoć taki układ rąk, na splocie słonecznym, zabezpiecza przed cudzą zła energią. Im te ręce na piersi jakoś tak automatycznie wędrowały, a nam opadają. Można być wyznawcą, można nie. Analogicznie z akupresurą np.Sama stwierdzam, że masowanie "przedłużenia" środkowego palca pomaga w dolegliwościach brzusznych, kiedy już nawet żadne piguły nie przynoszą ulgi. Może to nie ten palec, tylko psychologia: że się od brzucha myślami odrywam i zajmuję paluchem. Wszystko jedno, co jest, ale działa...

      Usuń
  3. Każdy dobry uczynek zostanie stosownie ukarany...
    Telefon ' z góry' czyli? nosz chyba od Najwyższego, bo Ty już żadnej władzy nad swoja funkcją Pani Domu nie masz. I dobrze, bo nikt i niczego nakazać Ci nie może. Oprócz tzw. [tfu] dobrego wychowania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie uważam, że wieczerza wigilijna jakaś szczególna jest na zapraszanie całej rodziny ale to ma być ciepła i rodzinna atmosfera a więc tylko Ci wybrani od serca i duszy. A reszta niech się .... obywa

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciężka sprawa ale jak pomysle ze w tym roku przy naszym stole zasiądą 4 pokolenia a w pozostałe święta naszą najważniejszą beda odwiedzać tabuny obludnej rodziny z jej synowymi na czele to az mi sie zeszłorocznym szampanem odbina. I te moje zasrane kuzynostwo ktore od czasu pincet plus zyja z nieustannej prokreacji przyjedzie zas poinformowac najważniejszą nasza coby % emerytury szykowala bo 1 wesele i 2 babay szałery sie szykują po nowym roku.z calego tego zamieszania tylko babcia jara sie tym jak świeczki w zaduszki bo przeciez oni wszyscy przyjada do niej. A ja z mama bede a rolkach kursowac kuchnia salon salon kuchnia. Podaj talerzyk a ta chce kawe ta herbatw ale zeob bez cytryny bo z cytyna nie lubi. Przynies recznik bo zanetka cole wylala. K...a daj mi zdrowie panie boze bo jak mi dasz siłę to nie wytrzymom. Bede trzymac kciuki za twoje nerwy. Pozdrawiam pyskaty Przemo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Przemo, wychodzi na to, ze to za Ciebie trzeba kciuki trzymać. Na szczęście u mnie tylko dwa pokolenia i żadna Zanetka nie rozlewa coli. No to zdrowia, co byś wyrobił na tych rolkach

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..