czwartek, 4 kwietnia 2019

Nie ma mnie? Jestem, jestem..

No tak, długo mnie tu nie było jakoś. Nawet na rekord pewnie poszłam.
Ale tak się jakoś zebrało do kupy: ta od lutego ślimacząca się wiosna, normalna ąkłość po-niby-zimowa oraz wiosenne nasilenie dolegliwości flakowych. Te ostatnie niestety dość uciążliwe, powodujące, że najczęściej przyjmowana pozycją jest ta horyzontalna, choć niestety, zdarzało się, że trudno było znaleźć jakąkolwiek dogodną pozycję.
W tym wszystkim wypadła mi konieczność wyjazdu do Sanoka, w celu uczestniczenia w, ciągnącej się już do uprzykrzenia, sprawie. Miałam cały czas w pamięci nie tak dawny wyjazd do doktorów w Rz., który nieomal skończyłby się wizytą na SORze, więc stres mnie żarł przez parę dni (oj, co to będzie i jak to będzie), tym bardziej, że sam cel wyjazdu był stresujący. A tu o dziwo! Pojechałam, przeżyłam, nic totalnie się moim flakom nie popieprzyło. Nawet wycieczkę mi Krynia zafundowała po jakiś nowych białogórskich drogach, z podziwianiem cudownych, a nieznanych widoków na miasto. Nawet za dużo kaw wypiłam oraz trochę wina, wróciłam późno, ale jeszcze obskoczyłam kozy i wyprowadziłam psa. Wniosek? Gniazdo ma moc cudowtórczą, nawet jak się z niego kilkadziesiąt lat temu wyleciało...

Horyzonty mi się poszerzyły! W wyniku teksańskiej massakry padła grusza w ogrodzie. (Cały czas byłam przekonana, że Starszy jest do tej gruszy przywiązany uczuciowo, a tymczasem on nalegał na wycięcie. Grusza była taka "psiura", miała niewielkie owoce, nijakie w smaku, a w dodatku dostępne w postaci rozciapkanej, po zaliczeniu gleby z dość dużej wysokości) Dziecko, przy użyciu piły, kolegi, kilku pasów transportowych i "maleństwa" położyło ją dość ładnie, o dziwo nie uszkadzając mojej funkiowej rabaty oraz skalniaka, przed którym "maleństwo" zrobiło zgrabny zwrocik.


"Uzbrojone" Maleństwo jest widoczne na drugim planie. To bliższe, to przy nim taka "pchła"

Podczas ścinania jakiegokolwiek drzewa, zwłaszcza owocowego, bajzel się robi nieadekwatny do ilości drewna pozyskanego w wyniku. Zatem musiała zostać sprowadzona Pijaczyna do zrobienia porządku. Niestety, Pijaczyna zaczyna być permanentnie pijana, co skutkuje totalnym wqrwem w kontakcie, wykonywaniem roboty w zwolnionym tempie i w debilny sposób. No, ale wyjścia brak, bo oprócz niego nie ma absolutnie nikogo chętnego zarobić przy wykonywaniu podobnych prac.


"Horyzonty" z poziomu poziomu. Po gruszy zostało takie coś i trzeba to jakoś zagospodarować.

Horyzonty się poszerzyły ale i tak widoki są w zasadzie nijakie. Najbliżej mam gumno "Kartoniaka", na którym panuje total syf oraz, tuż za moim płotem "grubę" sąsiadki z "krzywom mordkom",  z syfem jeszcze bardziej totalnym. Akurat dziura między bzem a mahoniami ukazuje ten syf w całej syfiastej okazałości. A dalej są dachy. Dach na dachu, dach za dachem. Dziwi mnie ciągle, jak ludzie mogli tak budować te domy, jeden na drugim, bez "oddechu", bez widoku, bez światła nawet. Zresztą, jak obserwuję - nadal tak budują. Trochę dalej i trochę wyżej jest trochę lepiej, bo widać las - tzw. Borek, który jest na górce, po drugiej stronie E-czwórki. A w dalekiej oddali nawet śmigi wiatraków w Kosinie!


Widok z mojego okna. Na środku kartonowe ranczo, u góry - Borek, a na prawo od tego wysokiego dachu okiem widać wiatraki, których obiektyw nie zobaczył. Po lewej wysoki pojedynczy element tymczasowy - w nowobudowanym domu dzisiaj zalewany jest strop.

Wiosna, jak zwykle, wypędza mnie na zewnątrz i nagania do dłubania w glebie. Niestety, możliwości dłubania są mocno ograniczone fizycznie, więc najczęściej tak dłubnę tu, dłubnę siu, po czym już  jestem natychmiast zmęczona i jest jakby pozamiatane. Plantacje zostały poniechane. Jesienią kazałam Dziecku zaorać na równo. Nawet zlikwidował "półwysep" z porzeczkami i orzechami. Orzechy zostały wycięte (takie samosiejki to były, sztuk dwie), co spowodowało komentarzo-jojczenie Najważniejszej pt. "Takie dobre orzechy miały".(Tyle, że ostatnio już nawet nie miał kto tych orzechów zbierać, więc miały je tak raczej sobie a muzom i gawronom). Porzeczki mi niby przesadził, ale tak raczej byle były i będę musiała się nimi zająć jeszcze. (Pod warunkiem, że mi wystarczy sił, żeby dojść do sadu i coś tam jeszcze dłubnąć. No i znowu by się pijaczyna przydała.) Ponieważ jednak nie wyobrażam sobie, żeby nie mieć żadnego własnego chwasta, zarządziłam "przemeblowanie" na "zielniku", który już zaczynał żyć własnym życiem - ziółka się porozrastały, jak chciały, pomiędzy nimi rozpanoszyły się ponad miarę rozchodniki i zaczęła się pojawiać trawa. Jeden krzew lawendy Dziecko rozjechało mi traktorem podczas jakiś dostawczych manewrów, więc ten pozostały był jakby nie na miejscu. Wykopałam, z pomocą pijaczyny. przesadziłam w nowym porządku likwidując nadmiary (czosnek od Reni akurat wylazł, dzięki czemu też na nowe miejsce trafił).
Wymyśliły mi się podwyższone grządki. Niestety brakuje na ich wykonanie sił i środków. I tu się okazało, ze Starszy się czasem na coś przydaje: wymyślił nową rolę dla stareńkiego świńskiego koryta, które sobie spokojnie spoczywało w stodole od ponad dwudziestu lat. Za podstawę posłużyły fragmenty dopiero-co-padłej gruszy. W korycie posiałam rzodkiewkę i posadziłam rządek dymki "stutgarter". No i jeszcze mam dość miejsca, tylko na razie nie wiem na co.


Koryto w nowej roli. 

Na "zielniku" posiałam rządek buraczków, posadziłam rządek dymki róznokolorowej oraz rządek sałaty lodowej, która dostała miniszklarenkę i minitunelik z folii streczowej wykonany i elektrod od starej spawarki.
Zostało jeszcze trochę miejsca, które później zajmą ogórki, może jedna cukinia i jeszcze jakieś ziółka. Ogórki zostaną puszczone do góry na drabinki. A pomidory posadzę w wiadrach budowlanych.


Zielniczek przemodzony. Pod "ścianą" po kolei: czarcie ziobro, szałwia, melisa, tymianek, mięta, oregano i Reniowy czosnek. Drugi czosnek jest zasłonięty miniszklarenką, od przodu jest jeszcze lubczyk, którego nie widać, a za szklarenką pietruszka naciowa.

Dziś mam zamiar wybrać się na "ranczo" i założyć tam dogłębnego rentgena - a nuż wyczaję coś podchodjaszczego. Choć prawdę mówiąc, nie bardzo na to liczę. Najstarsza przechowywała bowiem biustonosze i paski do podwiązek jeszcze pewnie od czasów panieńskich, ale wszelkie stare sagany i gliniaki skrzętnie powywalała. W każdym razie penetracja strychu i piwnic niczego w tym temacie nie wniosła. Pozostałą mi jeszcze stodoła, a w niej tzw "bonty", czyli rodzaj stropu wykonanego z luźno ułożonych desek. No, aż się dziwię, że jej mania "niewyrzucania" była taka monotematyczna i ograniczała się do"szmat" nikomu i do niczego nieprzydatnych, a nawet nie będących w jakimś super stanie...

A tymczasem pochłonęłam drugie śniadanko. Oczywiście na zasadzie, że łakomstwo i idiotyzm zwyciężają nad zdrowym rozsądkiem. Zdrowy rozsądek podpowiadał pochłonięcie kleiku ryżowego. No, ale je się także dla przyjemności, nawet jeżeli ma ona być tylko chwilowa. Zatem pochłonęłam dwie małe kromeczki "chleba z koszyczka" z biedry, który, choć pieczony z głęboko mrożonego ciasta, smakuje dobrym chlebem. No i kilka plasterków "sera od Kwolka".

Śniadaniowa rozpusta. Dlaczego, powtarzając za Chmielewską, wszystko co dobre albo idzie w biodra, albo szkodzi zdrowiu?

Ten był biały podpuszczkowy, z czarnuszką. Akurat mu się kończył za chwilę termin, więc zdążył trochę dojrzeć i jest lekko pikantny. No, niebo w gębie - tak pysznego sera w żadnym sklepie nie ma. (Tzn. jest. Gdzieś. Właśnie ten "od Kwolka", bo Krystian gdzieś wstawił te swoje sery, tyle, że nie wiem, gdzie. Na pewno sprzedaje je w sklepiku koło domu i w Rogóżnie, tam gdzie pieką "chleb na liściu".) Oprócz tych białych podpuszczkowych, z różnymi dodatkami, robią z Martą jeszcze chyba trzy rodzaje tzw. żółtych - "czarny bursztyn", z kminkiem i zwykły dojrzewający. Wszystkie pyszne i nie jakoś tragicznie drogie w porównaniu z cenami serów przemysłowych. Moje Dziecko uwielbia ten z kminkiem i zjada go po prostu "z ręki".

PS. Pojechaliśmy na ranczo. I wzięliśmy Czarnego psa. Pies głównie poleguje w domu w związku z nieczynnością pani, więc niech se polata po ogrodzie - tam jest ogrodzone i można spokojnie psa puścić luzem. Psa wpadła w euforię już w momencie zakładania szelek. Potem pchała się ostro do auta. W aucie zachowywała się nienormalnie - wierciła się i piskała cała drogę. Potem oczywiście chciała pierwsza opuścić, na co nie pozwoliłam, bo pies wysiada po pani. Puszczona na ogród biegała, obwąchując z zainteresowaniem wszystkie zakamarki. Przedstawienie zaczęło się w momencie wejścia do domu. Pies wbiegł pierwszy na schodki i z niecierpliwością oczekiwał, aż uporam się z zamkami. I to jakby na tyle. Otworzyłam, weszłam, zawołałam psa, a pies nic - stoi w otwartych drzwiach, nawet łapy za próg nie przełożył, i piska. W końcu Starszy złapał za szelki i wciągnął ją do środka. A psa jakby sparaliżowało: stała na szeroko rozstawionych łapach, trzęsąc się jak galareta i faktycznie jedna łapkę miała jakoś dziwnie skurczoną w piąstkę. Potem obeszła pokoje, ale na korytarz nie chciała wyjść absolutnie. Natomiast budynki gospodarcze zwiedzała ochoczo, omijając pilnie letnią kuchnię, do której drzwi stały otworem, a mimo to nawet nosa tam nie włożyła. Duch Cioty krąży po domu?

3 komentarze:

  1. Dobrze,że już jesteś ...od czasu śmierci Nifki z ''Co ma wisieć nie utonie" to takie dłuższe nieobecności na moich ulubionych blogach mnie niepokoją.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Magan, ale tak: co ma wisieć nie utonie. Więc prędzej czy później i tak każdy z nas na tamtą druga stronę pomaszeruje. I nawet trudno powiedzieć: "na razie się nie wybieram", bo nie do końca od nas to zależy.
      Pozdrawiam cieplutko i wiosennie

      Usuń
  2. Oj znam to znam, jak trudno na wsi znaleźć człowieka do prostych, siłowych zadań. Pijaczyna czy bumelancik zaczyna od zaliczki, bo go suszy a potem jak zwykle, trudno się dogadać.
    I wcale masz zacny widoczek z poziomu, ja mam gorszy gdy somsiad dobudował gospodarczy tuż przy moim ogrodzeniu.
    Marzą mi się podniesione grządki ale nie mam koryta i znowu pijaczyna by się przydał.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..