czwartek, 25 kwietnia 2019

Wypadki i wpadki

          We w te Święta się szczela. Ogólnie huku robi się możliwie dużo. Im więcej i głośniej - tym lepiej. Ostatnio co prawda (i na szczęście, bo te huki to ciężkie przeżycie dla mojej Czarnej psy, a zatem i dla mnie) naród jakoś zleniwiał, mimo chińskich pirotechnicznych udogodnień. W ubiegłą Niedzielę odnotowałam uchem jakiś jeden skromnych huk, gdzieś w okolicach piątej trzydzieści. Potem może jeszcze jeden po Rezurekcji - zwykle pod kościołem ktoś robi wielkie BUUM.
Nie to co dawniej, kiedy to z braku chińszczyzny młodzież nieletnia i letnia napierniczała z czego się dało - najczęściej "kalafiorkowała" albo łupała z "hilzy" używając karbidu i wody, co się często bardzo nieprzyjemnie kończyło. Skutki. w postaci wgłębień na obliczach od puszki po konserwie, która służyła za zatyczkę do "hilzy", można jeszcze dziś tu i ówdzie zauważyć.
Oprócz tego rodzaju huków, był tu zwyczaj "tarabanienia": Pamiętam, jak będąc młodom mężatkom, mając dwoje bardzo nieletnich dzieci i zdziecinniałego teścia, zapierniczałam z przedświątecznymi przygotowaniami do późnego przedświtu.Po czym, ledwie zdołałam oko przymknąć już musiałam je otworzyć, bo nawiedzone tradycją oszołomy popierniczały z bębnem przez wieś, budząc ludek na rezurekcję, na tyle za wcześnie, że czołganiem przednio-wstecznym mógłby do tego kościoła dotrzeć. Z nastaniem tzw. demokracji w tym zakresie również pozostawiono narodkowi swobodę wyboru i tarabanienie po nocy jakoś ustało (być może po prostu tarabaniarz się zestarzał i nie miał już siły z bębnem kilometrów pokonywać, a  żaden młody nie poczuł woli bożej).

Ponieważ przyroda nie lubi próżni, moje Dziecko postanowiło powstałą próżnię uzupełnić: W Poniedziałek dostało od Starszego polecenie rozpalenia w piecu. Dziecko nie zaooponowało, ja się nie odezwałam, a prawda jest taka, że do tej pory Dziecko nie robiło tego ani razu. No, cóż, taki błąd wychowawczy. Już nawet zeszłam do hadesu, ale zobaczyłam, że Dziecko sobie radzi zgodnie z procedurami (papierek, drewienka), więc zabrałam tyłek w troki i się oddaliłam na właściwy poziom. Potem nastąpiło jakieś nieoczekiwane BUM i Rezydentka, rezydująca w salonie z kominkiem podniosła mniauk, że "tu jest pełno czadu!" (Darmo babie tłumaczyć, że gdyby obecność czadu odkonotowała, to już by kwiatki wąchała od spodu. Dla niej każdy swąd to wciąż jest "czad".) W kotle się nie rozpaliło, natomiast w salonie zapanował siwy dym. Okazało się, że Dziecko postanowiło użyć do rozpalenia czyścika do hamulców w spreju i stąd to bum. (Szczęściem zachowało owłosienie twarzowe, bo gdy kiedyś, mając niepełna piętnaście lat, użyło benzyny do rozpalenia ogniska, musiało zmienić fryzurę i zacząć się golić). Odbyło się ostre wietrzenie. Po czym w kotle zostało rozpalone już metodami tradycyjnymi, ale rezydentka ciągle mniauczała, że CZUĆ. Czym się zbytnio nie przejmowałam, bo ten kominek od początku był wadliwy, ciąg miał bardzo kiepski, a cofka z komina zdarzała mu się na tyle często, że zdążyłam się przyzwyczaić iż w pewnych warunkach pogodowych mamy zapach wędzarni w domu. A w poniedziałek duło jakoś nieprzyjemnie, więc pewnie to. Ale wieczorem poszłam podłożyć i gdy wróciłam, zobaczyłam, jak siwy dym snuje się z kominka. Rezydentka została ewakuowana do innego pokoju, a ja z Dzieckiem udałam się na poszukiwanie "lewego cugu". No i znaleźliśmy - okazało się, że to BUM wywaliło drzwiczki od wyczystki w kominie, znajdujące się nieco poniżej podłączenia kotła, od strony warsztatu.Drzwiczki zostały założone, co nieco problem rozwiązało. Trzeba je jeszcze oblepić gliną, żeby uszczelnić, ale to potem.

            Wiadomo, że pańskie oko konia tuczy, więc rolnik kużden zasiewów swych dogląda, żeby np. w porę interweniować. Starszy do przeglądu pól używał "sześćdziesiatki", albo "trzydziestki" (Ursus C360 lub C330), raczej tej mniejszej - se wsiadał i se popyrkując telepał się po włościach. Ponieważ aktualnie traktory są ciut ciut większe to, choć poruszają się znacznie szybciej niż owe pyrkawki, objeżdżanie pól traktorem jest nieekonomiczne, niewygodne i niemodne. Dziś wypada, by rolnik postępowy posiadał auto odpowiednie, co w rolę wjedzie, a jeszcze lepiej - z roli wyjedzie. Którym w dodatku, ewentualnie, można odrobinę nawozów, ziarno, jakąś chemię czy beczkę paliwa w pole dowieźć. Zatem Dziecko nabyło czworonożny pojazd. Na oko wygląda na rówieśnika, pewnych interwencji chirurgiczno-kosmetycznych wymagał na powitanie, ale jeździ i nawet po świeżej roli daje radę.
No i we wtorek Dziecko pojechało tym swoim misibisi po pracownika, po czym pojechało zatankować łamagę, po czym podjęło okupację łazienki. Rezydentka natomiast okupowała okno w salonie. W pewnym momencie od tego ona doleciało:
-Jakieś auto stoi tam koło naszego bzu. Takie jasnoszare. Do Milki ktoś przyjechał?
Wcześniej zerknęłam przez kuchenne okno i zobaczyłam, że nie widać padżero. Pomyślałam, że to "koło bzu" oznacza "na trawniku przed domem" bo u ciotki z określeniem lokalizacji zawsze ciężko było (Słynne w rodzinie było określenie strzyków u krowy: w/g ciotki strzyki "przednie" to były te bliżej osoby dojącej, a "tylne" znajdowały się od strony ściany - były to faktycznie strzyki lewe, bo krowa stała lewym bokiem do ściany. No i w tych określeniach, tylko "tylny, lewy" był na prawdę "tylnym lewym" a "przedni prawy"  - "przednim prawym") Podeszłam do tego okna:  no, stoi. Za bzem je widać. Tyle, że białe, a nie szare, ale średnio było widać co za jedno, tyle, że raczej duże. I czemu niby do Milki, skoro nasz bez znacznie wyżej niż Milki brama?  Na wszelki wypadek zapytałam Dziecko, gdzie jest padżero.
- Jak - gdzie? Koło lipy stoi.
- Jak stoi, jak nie stoi.
No to Dziecko poleciało. Okazało się, że to szare auto widoczne "koło" bzu, to było właśnie białe padżero, które nie tyle stało, co siedziało prawym półdupkiem na płotach sąsiadów.W jednym płocie ugięło słupek narożny, w drugim rozpruło kawałek siatki. Dziecko poleciało sąsiadów zawiadamiać o stratach i przepraszać, po czym zaangażowało złoczyńcę do, częściowego chociaż, naprawienia wyrządzonych szkód. Przy użyciu łańcucha słupek narożny został wyprostowany, reszta natomiast poczeka na lepsze czasy, ponieważ aktualnie mocy przerobowych brak, ze względu na porę siewów. Sam złoczyńca obrażeń wielkich nie odniósł, poza zarysowaniami na zderzaku. Ale zderzak służy do tego, żeby się zderzał i obrażenia na zderzaku są wkalkulowane w ewentualne braki na urodzie. Padżero, z założenia, nie służy do lansu, ale do tego, żeby służyć - rozpaczy więc wielkiej nie było. Chociaż - Dziecko chwilę siedziało pod nim i ten zderzak głaskało. No, bo Ono, mimo bałaganu, jaki wokół siebie wytwarza, esteta jednak jest...

      W związku z pojawieniem się robotnika najemnego zaistniała konieczność udania się do miejscowego marketu celem "rozmienienia pieniędzy". Takie rozmienianie pieniędzy w sklepie kończy się najczęściej tym, że z banknotu dwustuzłotowego powstaje około stu złotych drobnymi. Nabywszy kawałek nieżywego zwierzęcia, celem przygotowania w końcu jakiegoś normalnego obiadu (Dziecko pracowało biurowo w domu, więc istniała nadzieja, że uda się go nakarmić obiadem o normalnej na obiad porze), napotkałam wzrokiem regał z karmą psio-kocią i olśniło mnie, że przecież w kociej puszce już widać dno. Karma którą zwykle kupuję istniała tylko w jednej wersji, mianowicie "junior" (moje koty już nie juniory, zawsze kupuje im "sterilized"). Pomyślałam, że jak przez parę dni zjedzą "juniora" to im się nic nie stanie. Poczytałam nawet napisy na tej torebce: stało tam "junior<1 -="" 1="" a="" aciata="" adn="" ale="" am="" ania="" apciatouchy="" apciatymi="" apkach="" apouche="" b="" bia="" bojkotuj="" brzeg="" by="" cholery="" chwil="" co="" czy="" dla="" do="" domu="" dopiero="" drobniejsze="" drobniutkie="" dzie="" e="" gdy="" granulki="" i="" jako="" jasna="" jedynie="" juniory="" k="" karm="" kg="" klementyna="" ko="" kociej="" kotek="" kotom="" koty="" kr="" kt="" kupi="" lekko="" liczna="" mi="" mn="" mnie="" momencie="" mordka="" na="" nast="" nawet="" nbsp="" ni="" nic="" nie="" nienie="" niestety="" no="" o-ruda="" o="" obok="" obrazku="" odrywa="" ol="" opakowania:="" oraz="" ow="" p="" pi="" poch="" pomroczno="" powiedzia="" przecie="" ra="" re="" ruda="" s="" shi-tzu.="" si="" sklepie="" spowodowa="" swoich="" sympatyczna="" szczeni="" szczeniak="" t="" ta="" tak="" te="" tej="" tkich="" to="" tu="" turla="" tyle="" tym="" uchami="" uszkami.="" w="" wa="" wcale="" wprawdzie="" wszystko.="" z="" za="" zastanowi="">Na szczęście dziś ma być dostawa, więc kupię, tym razem właściwą.
A tak na marginesie - na początku miesiąca analogiczne fragmenty nieżywego zwierzęcia kupowałam w cenie dwukrotnie niższej. Świnia żywa w skupie podrożała w międzyczasie z 4,50/kg na 6/kg, czyli o 20%. Już nie mówię, żeby te fragmenty świni także o te 1,50 podrożały, ale gdyby nawet o te 20% to jeszcze byłoby uczciwie. A tak to jest chamstwo. Oraz objaw debilizmu marketingowego: w momencie, gdy ludek jest dość objedzony mięchem i wędlinami raczej odpuści sobie zakup takiego drogiego mięsa. Więc będzie leżało w tej ladzie i "dojrzewało". Jak to było? "Chytry dwa razy traci"...

2 komentarze:

  1. Strzelali i u nas, my za bardzo nie słyszeliśmy, ale po psach było widać, że gdzieś tam daleko grzmi, były bardzo przestraszone i schowały się w najciemniejszy kąt. Wypadki różne i u nas chodzą po ludziach, mąż spadł ze stołka w sobotę i poobijał się niemożebnie, Jasiek nogę przebił na gwoździu, a mnie pogryzły meszki i chodzę teraz z dziobami na twarzy, ale to wszystko minie, jak mawiał mój ojciec:-) Faceci nie myślą przy rozniecaniu ognia? mąż wrzucił do paleniska torbę z łupinami orzechów, dobrze, że to w chatce na Pogórzu, zobaczyłabyś ten spektakularny wybuch, każdą szczeliną dym i sadza:-)
    Duło, duło, i piasku naniosło, stanęliśmy na skarpie w naszym mieście i spojrzeliśmy w dół, tam dopiero było widać, co niesie wiatr i jak przysypuje świat, niosło jakby pasmami; czekamy na deszcz, jest sucho, trochę podlewam, ale wszystkiego nie ogarnie; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faceci to zupełnie inny gatunek, kompletnie nie do ogarnięcia umysłem.
      U mnie tak tego saharyjskiego piachu widać nie było, byc może dlatego, że konkurował z nim rodzimy kurz. Prawdę mówiąc dawno tak sucho nie było. Niektórzy nawet wstrzymują się od koszenia trawników, w trosce o świeżo umyte szyby i elewacje, bo tak kurzy spod kosiarki.
      Moje uprawy ograniczone do rozmiarów widocznych w poprzednich wpisach, ale i tak na wczorajsze podlewanie wyniosłam 6 wiader wody. A przydałoby się drugie tyle. Pan doktor powiedział, ze wolno mi dźwigać tylko tyle ile uniosę na wskazującym paluszku. Stanowczo dwóch wiader wody na tym paluszku nie uniosę, zatem muszę rozwiązać inaczej problem podlewania. Z tym, że do tego konieczna by była męska ręka, a Dziecko na razie zarobione tak, że nie śmiem głowy zawracać.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..