czwartek, 4 kwietnia 2013

Piore

zawzięcie piorę od przedwczoraj. Zwykle nie piorę "w tygodniu", staram się to robić w sobotę i ew. w niedzielę,  ze względu na taryfę weekendową - tańszy prąd. Ale brak wody w Wielką Sobotę od 17.30, potem dwa dni świąt spowodowały, że do łazienki trudno było wejść. We wtorek miałam środki na jedno pranie tylko. Wczoraj kupiłam - tani płyn do kolorów i tani proszek do prania "Enzymatyczny 83", który wcale nie jest taki tani, bo pudełko kosztowało 5,25. Zrobiłam z tego, sypiąc zgodnie z instrukcją, dwa prania. Zostało jeszcze na 1,5. Na białym nie widzę różnicy pomiędzy tym a persilem. Zamówiłam na allegro orzechy piorące, sodę i boraks. Koniec z syfnymi proszkami za ciężkie pieniądze i z wqrwianiem sie po wyjęciu szarych prześcieradeł z pralki. W nocy udało mi się zrobić jeszcze dwa i rano wrzuciłam jeansy. Ciekawe, czy mi miejsca na strychu starczy.
A propos prześcieradeł. Częstotliwość zmiany na moim łóżku jest mniej więcej 3 razy na 2 tygodnie. Wczoraj musiałam zdjąć prześcieradło założone w piatek, bo moja królewna, cała mokra po spacerze i "niedotarta" łaskawa była się wyłożyć. Moja wina, że nie zaścieliłam łóżka - byłaby się byłą wyłożyła na narzucie.
Wczoraj był ciąg dalszy akcji z ciotą, jej piecem i jej kotkami. Okazuje się, że to rura się mogła zatkać, bo z komina się mogło obsypać i to było przyczyną wydumanej, przedwczorajszej "awarii". Nie chciała, żeby dziecko rurę zdjęło. Ona musi mieć eksperta do każdego tematu. Najgorzej, że ma często pseudoekspertów, których słucha, jak świnia grzmotu i nikt jej nie jest w stanie nic wytłumaczyć.
Ale po nocy do mnie dzwoni, że ma 200 stopni na piecu. 200 stopni ! Piec by jej się za chwilę zaczął przypalać i nie wiem jaką ciecz, by musiała w tym centralnym mieć, żeby do 200 stopni doszła. Najciekawsze, że okazało się potem, że to nie było na piecu, te 200, tylko na sterowniku, który pokazuje temperaturę w mieszkaniu.
Zbiera znowu kupony konkursowe z gazety i znowu będę latać na pocztę i to wysyłać. Oczywiście za znaczki i koperty zapłacę sama, bo mi każe te kupony na siebie lub na Dziecko wypełniać. Wysyła już tak 30 lat i nawet medalu za wytrwałość nie dostała.
Andzia chyba już niedługo. Cykor rośnie. Zestaw porodowy przygotowany, wszystko w wiadrze w jednym miejscu.
Wstałam w związku z powyższym dziś o pół do piątej. Pogoda, że lepiej nie mówić. Mój organizm i psychika są blisko dolnej kreski. Pocieszyły mnie trochę ptaszki świergolące za oknem, ale co z tego, jak za chwilę na ten deszcz, wiatr i chlapę, będę musiała pójść z psami. I znowu wqrwiać się z powodu fanaberii księżniczki, która nie znajdzie warunków żeby się wykupać. I będzie mnie wyprowadzała 150 razy.
Kupiłam wczoraj podstawki pod lizawki i wiadra budowlane dla kóz. Może mi dziecko wreszcie wyczaruje jakieś uchwyty do tych wiader. Były w majstrze takie ładne prostokątne kubełki do malowania. ale po 11 zł/szt. A za dwa budowlane zapłaciłam dychę. Jak kiepsko z kasą, to nawet ładnie być nie może. Myślałam o kupnie kasterki dla koźlęcia, ale były nie takie  albo za wąskie, albo za głębokie. Poszukam kartonu.
A teraz wypada polecieć do obórki.
..................................................
No i w ten sposób porządek dnia został zachwiany. Najpierw obórka: nie dzieję się nic. Dziewczyny jak zwykle uciekały od wiaderka z wodą. Dostały jabłuszko, ale Andzia zjadła trochę obierek i więcej nie chciała, tak,że resztę spałaszowała Wandzia.
Przy okazji wypuściłam kury - mokną tam teraz wytrwale idiotki.
Po czym poszłam z psami, a że kury na podwórku, to się uszarpałam na początek.
Księżniczka poszukuje badylków uschniętych, sterczących ze śniegu, znalazła całą ścieżkę tych badylków i przeciągnęła mnie biegiem kilkadziesiąt metrów wzdłuż niej. Po czym kucnęła. Czarny oszołom tylko parę razy jej pod nos wchodził.
Dopiero po powrocie dostały śniadanie, razem z panią. W trakcie juz okazało się, że pani zapomniała o Arkadiuszu. Arkadiusz dostaje zawsze swój śmierdzący łyskas w tym czasie co psy. Jest to konieczność, ponieważ Arkadiuszowi wydaje się, że to my wszyscy mieszkamy u niego i on tu rządzi. Na samym poczatku pani nie zdawała sobie sprawy z jego bezmyślności dała najpierw psom. Po czym Arkadiusz zapragnął zajrzeć do miski czarnej. Dobrze, że stałam centralnie nad nią i zdołałam ja natychmiast unieść za obrożę, bo skończyłoby się to nie tylko śmiercią, albo kalectwem Arka, ale też walką psów. Mała , trzymając łeb w misce nie bardzo wiedziała, czego dotyczy ten warkot czarnej, więc na wszelki wypadek próbowała się rzucić do niej z zębami. Teraz Arek dostaje pierwszy i na parapecie. Bo czarna jest wiecznie głodna i mogłaby go od miski przepędzić. Ale jak się trzy sępy ustawią do sępienia i Arkowi spadnie, to żadna się nie rzuca żeby podnieść. Przynajmniej tu porządek nastał.
Stół.
Przyniosłam na święta ze strychu trzeci stół do salonu. To nie znaczy,że trzy tam stoją. Stał jeden, reszta złożona - na strychu. Po remoncie pokoju u Pana Starszego zdecydowałam wstawić mu tam PeCeta. No i trzeba było biurko. Więc poszedł stół z dużego pokoju (jedyny zresztą, oprócz kuchennego). Na jego miejsce zszedł ze strychu stół nr 2. Przed sesją Dziecko musiało wykonać rysunek techniczny, trzeba więc było położyć deskę na czymś, najlepiej u siebie w pokoju.(Dziecko miało sobie zrobić dizajnerskie, loftowe biurko. Zostały zakupione substraty: rury, kolanka, trójniki, tudzież gwintownica, na co matka wydała solidna kasę. Dziecko przycięło kilka kawałków rury i zaczęło gwintować. Gwintownik diabli wzięli. Kasy nie było na nowy, więc się odwlekało. Potem Dziecko sobie pospawało uchwyt do gwintownika, czyli zrobiło nowy, a matka kupiła część narzynająca gwint. Dziecko zaczęło gwintować. Ale uczucia mu opadły, jak przekonało się, jaka to żmudna robota i ile tych rurek trzeba nagwintować. I biurko zdechło, a kolanka za 130 zł leżą. Byłoby pół biurka kupnego, problem w tym tylko, że nie robią biurek na moje dziecko i znów by trzeba kombinować, jak to podwyższyć). No więc stół nr 2 poszedł do pokoju dziecka. W salonie zostały krzesła, ustawione jak w poczekalni, po których sobie swobodnie  harcował Arkadiusz.
Więc na święta matka zniosła stół nr3. Własnoręcznie i nie dzieląc się zamysłem. Pan Starszy zrugał Dziecko, że "Matka tu sama dźwiga, a ty..." Po czym Dziecko strzeliło focha, "bo jak matka sobie coś wymyśli.." Foch powiększył się, jak się okazało, że przykręcanie nóg matka scedowała na Dziecko, brakuje nakrętek, jedna się zakleszczyła i trzeba śrubę w imadło.No i stół został od razu rozłożony, ustawiony na środku, a Córunia, zaraz po przyjeździe nakryła go moim pięknym koronkowym obrusem, którym natychmiast zaczął bawić się Arkadiusz. Więc obrus został złożony na środku stołu. Przed wyjazdem, w Poniedziałek, Córunia znów poskładała obrus na środku stołu. I tak to sobie stało do wczoraj. Wczoraj zaczęło mi trochę przeszkadzać, więc zaangażowałam Dziecko do złożenia i odstawienia na właściwe miejsce. Wspólnymi siłami poskładaliśmy, odstawili, a Dziecko zapodało, że"musisz ten stół czymś nakryć, bo ten blat jest trochę nie taki.." Blat jest ładny, ale niestety widnieją na nim dwie rysy, które powstały w toku 40letniej historii tego stołu. Z pewna niechęcią, poszłam po serwetkę, ładna zresztą bardzo, z grubego lnu obszytego haftowana taśmą, najbardziej odporna na wydarzenia losowe.( Pragnąc uszanować uczucia estetyczne Dziecka, które mu jakoś cichaczem wpoiłam, z czego jestem dumna. Tak jak i czytanie książek - z czego jestem jeszcze bardziej dumna - moje zamotane dziecko, grające w durnowate gierki i oglądające bzdety na necie zaliczyło całego Grishama, Clancy'ego, a na podróż wzięło sobie nawet "Życie na Missisipi" Twaina. Tylko do Hemingwaya nie może się przekonać, bo jakaś idiotka od polskiego, w ramach przerabiania życiorysu twórcy, podkreśliła fakt, że był alkoholikiem i strzelił sobie w łeb w pijanym widzie) Nakryłam stół ładnie i jeszcze nie zdążyłam się oddalić, jak Arkadiusz urządził sobie pod serwetka zabawę w "lotnik - kryj się".

Zastanawiam się, gdzie ja, wobec ekspansywności Arkadiusza, postawię moje roślinki po przepikowaniu.




1 komentarz:

  1. Kurcze znalazłam całkiem przypadkiem będąc u Indianki. W każdym razie pozwolisz że się rozgoszczę:)
    Orzechów piorących używałam jakiś czas temu. Niestety chyba mniej dopierają niż proszek. Tyle że ekologiczne.
    Ja do prania używam niemieckiego Persila, mąż koleżanki co jakiś czas mnie zaopatruje. Raz w miesiącu nastawiam na gotowanie to co aktualnie chcę doprać. Z bieli swoich rzeczy też nie jestem zbytnio zadowolona, słońce wybiela, ale na razie go nie ma.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..