środa, 22 maja 2013

.....

Pogoda robi sobie ze mnie jaja. Rano pięknie, potem sie zachmurzyło. Onet przepowiadał deszcz od 11.00. No, to dooopa. Moje siano zaczyna się iść je.... W poniedziałek było zwieźć, ale świnto było i nie lzia. Popracowałam trochę na grządkach, wyiskałam jarzynki co poschodziły, obrobiłam międzyrzędzia, motyczkom, niestety, bo na planetkę za wąsko. Poschodziło to to tak sobie, o. Szlag mnie drobny trafia. Trafia mnie, że nie poschodziło jak trzeba, że w lucernie łobody od ..uja, skosić można jak nieco podrośnie. Tak sąsiad radzi. Ale kto skosi. Pan Starszy znów się rozchoruje i będzie się do szpitala wybierał, jak po składaniu siana. Młody nie potrafi, ja tez nie. Trawy dla kóz mogę ukosić, bo tu się liczy efekt na taczkach, nie na glebie. Może pójdę do Ryśka, albo Andrzeja. Tyle, że Andrzej załapał się na budowę marketa w sąsiedniej mieścinie (marketów nam trzeba, jak chleba, w grajdole, gdzie prawie nic się nie produkuje). Pracuje po 10 godzin dziennie i władca raczył 17-tego dać po 200zł z wypłaty, która powinna byc na 10-tego. To jest qrwa wyzysk, to są qrwa jaja takie, że się we łbie moim komunistycznym nie mieści. Chyba nawet w dzikiej Afryce, gdzie za równie nędzne grosze (porównywalnie) pracują, te swoje nędzne grosze o czasie dostają. Czy tę miskę ryżu w Chinach.
Dziecko dwa dni robiło na truskawkach u malinowego byznesmena. Dwa dni po kawałku, bo deszcz przeszkodził. Wysłał CV z ogłoszenia na latanie po polach w wakacje i ma mieć rozmowę kwalifikacyjną w piątek. Cholera wie, co z tego wyjdzie. Płaca atrakcyjna, choć zapieprz na okrągły kalendarz, ale wymagania pewnie mają licho wie jakie, bo aplikowało mnóstwo osób już a ogłoszenie powtarza się regularnie. Zatrudnia znów jakiś byznesmen, który pizzerię ma w Rzeszówku i rozmowa w tej pizzerii się ma odbywać. Niechby się załapał, choć wtedy w żniwa ozapieprzam się znów jak dzik. No, ale i tak, ostatnio wielokrotnie tak było, że w żniwa go nie było. Jak by miał zarobić, to opłaca się nająć traktorzystę, po 6 zł za godzinę, jak malinowy byznesmen płaci.
Upiekłam chleb właśnie, bo chmielnicki się był skończył, sczerstwiawszy uprzednio od poniedziałku. Domniemywam, że on jest jednak odgrzewany, bo świeżo upieczony w poniedziałek z rana, do środy by wytrzymał w stanie jadalnym bez przymusu. A był jadalny tylko dlatego, że innego nie było.
Kozowy serek robię na podpuszczce co 3 dni. Akurat mam wtedy ok 4 l mleka i tak tego serka zrobionego na 3 dni nam z Dzieckiem starcza. Robię coś takiego a la bundz. Smakuje nam.
Dziecko zaczęło znowu wybebeszać auto. Podrwiłam z niego lekko, że to auto więcej stoi niż jeździ, a on tak z niego wyjmuje i wkłada, wkłada i wyjmuje. Ciągle coś tuninguje, nie mając widoków na środki, żeby tuningi zrealizować. Bo takie środki, jak od malinowego bambra, to o doopę rozbić. Dostanie 30-50 zł, to akurat na papierosy i piwo wystarczy. A ja robię bokami.

Wanda zmarniała strasznie po urodzeniu bliźniaków. Do tego linieje na potęgę i pojawiło sie coś w rodzaju łupieżu, na nogach i grzbiecie. Pisałam na obu forach, ale cisza. Na weta nie mam niestety. Do końca miesiąca jeszcze w cholerę czasu, a nie wiadomo, co się z tego rozwinie. Lalki oko podleczone trochę rumiankiem co parę godzin i resztkami Dikortinefu. Skończył się niestety, został tylko rumianek. Kot głodzi się nadal. Coś tam wygmerałam i jak Dziecko pojedzie do sklepiku, dam mu żeby kupił kotu puszkę.

W związku z Kasi problemami zdrowotnymi, chciałam sie skonsultować z rodzinnom doktorkom. I nie zobaczyła w telefonie, że mam do niej numer, tylko zadzwoniłam do pani Z. No, dała mi ten numer, ale zaczęło się dochodzenie, naco i poco. I natychmiast pewnie do niej dzwoniła z instrukcjami, a potem do mnie, czy dzwoniłam, i naco i poco. No, to jednak dzwonić nie będę, spróbuję jakoś inaczej się rozeznać.
A teraz idę do kóz, bo mi Zuzka z głodu padnie.
....................................................................
No i poszłam. Już z pewnej odległości usłyszałam Zenka.Normalnie nie wydziera się. Po wejściu myślałam, że padnę: cała piątka była w boksie Andzi i odbywały sie tam walki. Andzia waliła Wandę, Stefan przezornie wciął się w norkę pod żłobem, a bliźniaki przerażone biegały z wrzaskiem. No, tak. Rano nie zamknęłam bramki do Andzi, albo na skutek skoków Stefana po tej bramce zasuwka wyskoczyła i wszystko wlazło do Andzi. Potem kotłowanina spowodowała, że bramka się zamknęła, a ponieważ w drugą stronę otworzyć jej nie można, towarzystwo zostało uwięzione. W boksie Andzi panował niewyobrażalny sajgon 'ściana skopytkowana na wysokość mego wzrostu prawie, ściółka przerobiona dokładnie. Nie pozostawało nic innego, jak wywalić gnoja. Nigdy tego nie robiłam w obecności zwierzaków, bo mniejsze sztuki potrafią drzwiczkami gnojowymi wypierniczyć na zewnątrz. Wywaliłam więc Wandę i drobnicę na druga stronę - Wanda zaczęła młócić Stefana. No to Wandę przypięłam na miejscu do dojenia - Zuzka rzuciła się do cycka. Trzeba było Wandę przytrzymać, a potem odpiąć, bo Zuzka miała ochotę jeszcze powisieć, na co Wanda wyraźnie ochoty nie miała. Wzięłam więc Stefana do Wandy boksu i poleciałam z gównem. Najpierw wszystko wyrzuciłam od Andzi, potem, dopiero otworzyłam drzwiczki. Stefan oczywiście znalazł sie w nich natychmiast. No, ale dałam radę. W tym czasie Wanda swobodnie opierniczała wszystko co jej w pysk wpadło -owies z pojemnika, trawę z taczek. W związku z powyższym owsa i trawy już nie dostała. Wyjęłam siano z siatki i założyłam jej za drabinki - zawsze to jakaś nowość.
Po czym należało się wykąpać, bo smród teraz jest nieciekawy (chyba przez te sikające dwa chłopaki, bo jak były same dziewczyny, to tak nie śmierdziało, w dodatku chłopaki więcej leją). No to się wykąpałam. Wyciągnąwszy korek z wanny skonstatowałam, że kałuża na podłodze koło niej się powiększa. Zatkałam czym prędzej i przystąpiłam do mopowania. I tak już było za klopem. Kretyn majster, który 25 lat temu kładł płytki w łazience nie był uprzejmy zrobić skosu posadzki w kierunku kratki ściekowej, tylko w stronę drzwi. Debilizm to straszna choroba.
I to już chyba tyle nieszczęść na dzisiaj - jak wiadomo stadami chodzą. (A zaczęło się chyba od przetykania umywalki, która synuś raczył zapchać swoim mchem wygolonym z głowy i brody)
Jest jeden sukces: udało mi się przywieźć taczki z trawą z sadu prowadząc jednocześnie psy. Leda szła przy nodze poskramiając swoją palmę, która zwykle każe jej latać jak szalona wokół taczek, obszczekując je i plącząc sznurek w kółko. No, to będziemy to ćwiczyć częściej, odpadnie mi jeden kurs w tamtą stronę. Będę mogła pójść ze wszystkim do sadu, zostawić taczki, pomaszerować z psami dalej, po czym , uwiązawszy je u krza, ukosić trawy i ze wszystkim wrócić. Nadmienię jeszcze, że szlachetnie urodzona Baronessa nie znalazła dziś odpowiednich warunków do uskutecznienia wszystkich potrzeb fizjologicznych. Dla niej albo trawka jest za mała, albo za mokra, albo za wysoka, albo jest za gorąco, albo za zimno. W sumie to rzadko kiedy sa warunki odpowiednie, żeby mogła się skutecznie przespacerować. Teraz jest problem, bo trawa jest za wysoka, a dziś w dodatku była mokra, a wieczorem jeszcze deszcz padał. Więc wypierniczała do domu, tylko dym. Rano poleci za to szybko, jeżeli do rana nie pęknie.
Kot przerwał głodówkę, bo Dziecko nabyło w sklepiku Kitkata. Swoją drogą - co za syf dodają do tego łyskasa, że on tak uzależnia koty od tej tylko strawy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..