sobota, 13 lipca 2013

Trochę mnie nie było

Czas pędzi jak szalony. Ciągle jest coś do zrobienia: dom, grządki, kozy, a teraz jeszcze doszły przetwory, bo pojawiło się trochę owoców. W dodatku planowana, pilna przeróbka obórki. Robię swoje, często pomagam moim panom w ich pracach. Wiele muszę zainicjować -zacząć i dokończyć, bo zrobione by nie było. Tak było z przekopaniem się przez pięćdziesięcioletnie pokłady resztek po słomie i sianie w stodole. Zaczęła i prawie dokończyłam, 2/3 usunęłam sama, bo dziecko nie bardzo się kwapiło. Było tego 2 przyczepy, ni to palić, ni co z tym zrobić. Zostało w sadzie sypnięte na kupę, pewnie się przekompostuje.
Stodoła nigdy tak wewnątrz porządnie nie wyglądała, chociaż zostało jeszcze trochę resztek do usunięcia, takich z samego spodu, w zasadzie próchnica. Została, bo planuję w dawnym silosie przed domem zrobić ogródek zielarki. ale najpierw muszę nasypać tam trochę zwykłej ziemi, zmniejszając tym samym "alpy' z podwórka. Tyle, że teraz są pilniejsze prace.
Kupiłam stemple sosnowe z myślą o wykorzystaniu do przeróbki obórki. Okorowałam 12, jeszcze mi 10 zostało. Myślałam, że dziś namówię moich panów na przecięcie wzdłuż, ale pewnie nic z tego nie będzie. Obaj są obrażeni, każdy na co innego i na kogo innego i obaj na siebie. Młody na Kasię, że pojechała na Folkowisko i go nie wzięła. Stary jak zwykle na wszystkich i na wszystko. Sąsiad za płotem ma ustawioną cyrkularkę, może pójdę do niego po prośbie, żeby przeciął.
Młody 2 dni remontował ciągniki, właściwie 3, potem jeszcze zmieniał koło w przyczepie, a dziś robił światła w obu traktorach. Zrobił sprzęgło ( w tym celu należało rozpołowić traktor), a potem przednie zawieszenie. Robił to pierwszy raz w życiu i wyszło Ok. Ale tatuś , jak zwykle tylko minusy widzi, dobrego słowa nie rzeknie. Potem okazało się, że chłodnica ma padakę, więc jeszcze wymieniał chłodnicę.
O ten wyjazd wściekł się strasznie, poszedł gdzieś wieczorem i nie ma go do tej pory. Ciężko znoszę te ich fanaberie,zwłaszcza, że tatuś obrażony zabrał dupę w troki po południu, nie bacząc nawet, że Kasia ze znajomymi przyjedzie, i wrócił dopiero ok. 20-tej. Oczywiście rozmawiał tylko z psami, mimo obrazy zeżarł połowę sera, który zrobiłam rano i ostatnią drożdżówkę, z tych rano upieczonych, która zostawiłam dla siebie.
Na okoliczność przyjazdu Kasi ze znajomymi pomalowałam drzwi wejściowe od podwórza, które już parę razy miały być wymienione, stanowią ruinę drzwiową w zasadzie, a wyglądały gorzej niż te w obórce. Do wymiany dotąd nie doszło, gdyż każde drzwi u nas w domu maja inną szerokość (ponoć otwory sa jednakowe, o czym nie do końca jestem przekonana) i w danej szerokości istniały tylko drzwi pełne, Pan Starszy natomiast uparł się na szybkę, co podraża sprawę o ok 400zł i bie ma danej szerokości.
 Rozebrałam tez na elementy proste starą wersalkę, która stałą pod ścianą - masakra. Ale coś pod tą ścianą by się przydało, żeby przycupnąć - może ta drewniana łąwa, którą z kloców zrobiliśmy z Dzieckiem. Tyle, że jest akurat w sadzie i jest okropnie ciężka.

Pan Arkadiusz zasmakował w całonocnych imprezkach. Wieje oknem, nawet z Dziecka pokoju, gdzie jest wysoko i łaskawie wraca rano.Jak go przypilnowałam, żeby nie zwiał, to postanowił zamknąć się w sobie pod wanną. W tym celu wyciągnął zaślepkę rezerwy. Jak go tam pod spodem widzę - dostaje ataku klaustrofobii, jak gdybym ja sam tam była. Zastawiłam dziurę koszykiem, który zaklinowałam jeszcze pustą butelką plastikową.

Koźlęta rosna, już za parę dni skończą 3 miesiące i trzeba zdecydować się na rozstanie z jednym przynajmniej koziołkiem i na wykastrowanie drugiego. Wciąż biję się z myślami, czy to dobry pomysł, zostawianie kozła, nawet wykastrowanego - więcej paszy, więcej gnoju do usunięcia, a pożytek prawie żaden. Z drugiej strony nie potrafię się z nim rozstać. Kuba tak go radośnie przywitał na świecie i nadał mu imię. A on jest trochę jak małe dziecko, a nie dorosły facet (trochę to może dobrze, ale tylko trochę)
Stefan reaguje na swoje imię i jest przymilny jak kotopies.
W dodatku trzeba zakolczykować towarzystwo, i to już, a ja wciąż nie wiem, kto w okolicy kolczykuje.
Koźlaki rozzuchwalają się coraz bardziej i wybierają na dalsze wycieczki z sadu. Wycieczki sa wtedy, jak zobaczą człeka w pobliżu ( w zasięgu wzroku), już z podwórka sąsiadów je zbierałam. Dlatego biję się znów z myślami o zakupie pastucha. I jednak chyba kupię go na raty - można tak przez Allegro. Będę spokojna., że nigdzie nie pójda, ani żadne rozwydrzone gówniarze nie będą ich ganiać.

Boli mnie prawa ręka, dłoń właściwie. No ale nie ma pracy, która nie obciążałaby prawej dłoni. Dziś miałam problem z obieraniem starych ziemniaków, najgorzej przy dojeniu. W dodatku zaczyna puchnąć i sztywnieć.

Wciąż nie wymyśliłam, za co by się wziąć, żeby dorobić parę złotych do emerytury. W ub. miesiącu sprzedałam parę rzeczy z biżuterii. Zostało mi złoto po Gosi, którego nie sprzedam, oprócz jednych kolczyków. Sprzedałam swoje kolczyki i pierścionek. "Bułeczkę" dałam Kasi, jak była w tym miesiącu, żeby mnie nie skusiło, a obiecywałam sobie, że będzie dla niej. Nie dałam jej żadnego prezentu na 25-te urodziny, więc ten pierścionek, który ja dostałam od swojej Mamy. Okazało się, że on bardzo się Kasi podobał i zawsze chciała taki mieć. No i dobrze. I tak by kiedyś to po mnie zostało i jeszcze były by problemy co - komu. A tak - ponosi sobie póki młoda.

1 komentarz:

  1. Mnie też boli ręka zmognięta przy sianie chyba już ok 3 tygodni i nie zanosi się na poprawę.

    Działasz koleżanko widzę na wszelkich polach gdzie się da i co się da. A koziołka ... sprzedaj jak tylko będzie kupiec. W przyszłym roku będą nowe kózki i je zostawisz. Amatora na dorosłego mieszańca będzie potem ciężko znalezc.
    Pozdrawiam
    Magda






















    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..