środa, 7 sierpnia 2013

Dożynki

Szczęśliwie w piątek zakończyliśmy żniwa. Słoma została sprasowana i zwieziona. Nie kazałam prasować wszystkiej, pół pasa z kombajnu zostało i kłopot teraz z tym będzie Dziecko miało podczas orki. Ale starszy, jak zwykle poszedł na "mnoho" i były dwie przyczepy kostek. Jedna regularnie czubata, z czterema warstwami i drugiej pół z tego. Układałam ja. Pierwszy raz w życiu, Starszy podjeżdżał, Dziecko wydawało. Sama się sobie nadziwić nie mogę, że przy moim lęku wysokości dałam radę. Prawdę mówiąć wszystko było dobrze do momentu, gdy trzeba było zejść. Dziecko weszło na zaczep od przyczepy i mnie bezboleśnie zdjęło. Ale trochę miałam stracha przed oddaniem się w jego ręce. Po drugą przyczepę pojechało z nami Dziecko nr. 1, które spędza w domu ostatnie dni urlopu. Miało radochę, przy ładowaniu tych wiązek. Przypomniało sobie, że mają z dzieciństwa zdjęcie ze Starszym na przyczepie pełnej bali i zażądały takiego samego. Dziecko nawet chciało do domu po aparat jechać, ale stwierdziliśmy, że zrobimy przed wjazdem do stodoły. Dzieci wracały autem, zahaczając o sklepik po coś mokrego, a my ze Starszym traktorem.
(I tu ja miałam wspomnienia z dzieciństwa, jak z Dziadziem z pola się na snopkach wracało, tyle, że wtedy konikiem. Strasznie to lubiłam. Pole było daleko, wracało się wieczorem. Droga była z górki, wybrukowana granitową kostką. Spod kopyt Gniadego leciały iskry. W drodze na pole Dziadzio zatrzymywał się przed takim małym sklepikiem i kupował nam cukierki. Raczki albo grylażowe. Dziś już nie ma takich cukierków, jak tamte. Ale dawno nie ma też Gniadego i Dziadzia).
Zanim Dziecka przyjechały, Starszy zajechał do stodoły i ja zrzuciłam pierwszą warstwę wiązek. Po czym Dziecka oprotestowały, wiązki poszły z powrotem na przyczepę, trójka tudież, a matka z gleby pstrykała zdjęcia. Były protesty, "że na tamtym było niebo za głowami, a tu drzewa" i juz chcieli przyczepę w pole ciągnąć, jak im kazałam się we łby postukać. I Dziecko stwierdziło, że matka wykadruje. No, ale kadrowac nie było co. No, może trochę...

Potem przyczepa wjechała. Dziecko Duże zrzucało z przyczepy, matka podawała dalej, a Dzieko Pierwsze układało. W pewnym momencie dostałyśmy zjebkę od Dużego Dziecka, że to jest zupełnie nie powiązane, zatem w którymś momencie jebnie. No to następne rzędy zostały powiązane, żeby jebło później. Na koniec już ostatnie bale szybowały do fotografii (A że były ostatnie i matka sobie nie umiała na włąsnym aparacie poklatkowych ustawić, to latały tam i z powrotem, przy czym kurzu i farfocli w atmosferze narobiło się co niemiara)
Leci!

Złapany!

Mistrzyni łapania

No i zostało ustalone, że wobec szczęśliwego zakończenia żniw, w sobotę robimy dożynkowego grila.
Jak przyszło co do czego, to nikomu się nie bardzo chciało, ale wreszcie, sobotnim nadwieczorem, po wykoszeniu podworca i wyplenieniu chwastowych zarośli, zasiedliśmy na schodach, u stołu z beczki. (Czy my sie wreszcie dorobimy jakiejś wypoczynkowej infrastruktury na podwórzu, czy już do zawsze będzie taka prowizorka?!) Upiekliśmy karkówkę i cycki, poprzegryzali kozim serem w oliwie i w winie, oraz parę piw wypili. ( Po czym w niedzielę okazało się, że dwa Radlersy poszły na straty. Dobrze, że lodówka przeżyła, bo włozone do zamrażalnika przez Dziecko Pierwsze i czym prędzej zapomniane - wzięły i wybuchły, zapierniczając całą szufladę zamrażalnika)
W niedzielę Dziecko Pierwsze pojechało do Wielkiego_Miasta_którego_ma _już_dość_i_marzy_o_innym_Wielkim_Mieście, zaopatrzone przez matkę czym chata bogata, czyli płodami ziemi i pracy rak matczynych. I nastał spokój, bo dziecka przestały sobie dopieprzać nawzajem, a Dziecko Pierwsze opierniczać matkę, że wszędzie robi tylko syf. Az dziwne jak jej się standardy ładu zmieniły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..