wtorek, 27 sierpnia 2013

rano

Wstałam 7.20. Dobrze. Będę miała chwilę dla siebie. Lubię mieć tę chwilę dla siebie, kiedy męska część jeszcze w pozycji horyzontalnej (O, Starszy już się odezwał).
Zjadłyśmy z psiurami swoje kromeczki z kozim serkiem. Pan Kot dostał swoje świństwo z puchy. Teraz tylko kawka i papierosek.
Jeszcze nie. Psiury domagają się siku natychmiast. Czarna otworzyła nawet drzwi, żebym już nie musiała. Pan Kot to skwapliwie wykorzystał i wybrał wolność.
Psy się rozdarły, więc Starszy wstał i obchodzi okna.
Zlew powitał mnie zawartością. Szlag mnie trafia, jak na dzieńdobry mam w zlewie zawartość. Wieczorem skrupulatnie go opróżniam przed pójściem spać. Rytuał, jak mycie zębów. A to pozostałości wczorajszego przekładanego obiadu, który Dziecko zjadło ok.północy. Obiad robił sie i robił, z przerwami, bo były sprawy ważniejsze. Dziecko wymieniało drzwi wejściowe. Przy asyście starszego. Ich współpraca polega na "kruchym zawieszeniu broni". Zwykle przy wszelkich akcjach remontowych współpracuję z Dzieckiem ja, i nawet nam to wychodzi. Ale wczoraj się nie pchałam. Trochę nie miałam ochoty na szarpanie się z drzwiami. Drzwi ciężkie jak cholera i chińczyk wymyślił, że należy je montować w całości. (Potem dostrzegłam, że zawiasy są tak rozwiązane, że pół dnia zajęłoby zdejmowanie skrzydła) A drzwi w całości są podmanewrowalne. Zdjęcie starych poszło szybko. Po czym okazało się, że te nowe są jednak ciut niższe (Dziecię będzie znowu głowa rżnąć we framugę). A jak zaczynają się jakieś problemy, to najlepiej wyładować się na matce."Taaak, najlepiej to sobie w kuchni siedzieć i w garach bełtać i mieć wszystko w dupie. A ty się męcz sam. Stałam przy tych garach niejako na posterunku, bo siedzieć bezczynnie mi nie wypadało, nie potrafię zresztą niekiedy. Od niechcenia wykończyłam konfiturę z miechunki. (Co tak pachnie?) W międzyczasie przyniosłam wiadro pomidorów i posiałam rzepak.
"Słuchajcie, jak nie jestem na razie potrzebna, to może poszłabym po pomidory?"
"Jak pomidory są teraz najważniejsze, to idź"
No, to poszłam. Bo stać przy nich i słuchać jak się handryczą nie miałam ochoty.
Wiadra z pomidorami są coraz cięższe.
Po czym poszłam jednak porobić za pomocnika: młotek, podaj prądy, daj światło, mała grzechotka itp. Nalatałam się przy tym naookoło, bo część narzędzi była na "balkonie", część w środku, a drzwi zaparte.
W końcu spionowane, spoziomowane, podklinowane, tylko dziury wiercić i mocować. No to poszłam mieszać ten sos bolonez (Tylko, poczytaj dobrze, jak to się robi).
...........................................................................................................

Padam na twarz. Drugie drzwi wstawione i w miarę ogarnięte w koło.
Rano Starszy: "Tam koło studni u K. lezy nasz młotek. Idź przynieś.
No, to poszłam i przyniosłam. Właściwie powinien przynieść Młody. Nie wiem, czy to miało buyc za karę, że Dziecka nie wychowałam. A młotek dostał przyspieszenie, jak Dziecko zorientowało się, ze Tatuś zapomniał iz robił szczeliny między cegłą a pustakiem, jak chałupę budował. I wszystkie śruby poszły w te szczeliny. Coś powiedział w dodatku. Oczywiście głośno.
Więc dzisiaj Starszy oznajmił, ze on juz nie pomaga,przy drzwiach, bo było głośno. "Róbcie sobie sami> Wyście najmądrzejsze". Po czym zabrał doope w troki i oddalił się w niewidomym kierunku. Po czym nie zdzierżył i zadzwonił z sadu (bo tam polazł, okazało się), by zapytać, w którą stronę ustawiamy drzwi. (Była opcja -do środka na prawo lub na zewnątrz na lewo. Co Starszemu bardzo nie odpowiadało. )Do środka. I po brzytwie.
Przyszedł, jak już drzwi były gotowe, osadzone, zapiankowane. Przynióśł kapustę, porąbał do garnka i usiadł siedziec.
No, dobra, zrobiłam ten obiad, w międzyczasie posprzątałam na balkonie i wokół, obdarłam z folii tamte drzwi. Przyszło Dziecko, docięło płytki podkładane pod próg. Robota od nowa. Czemu nie mówiłęś, że będziesz ciął? No, jak, mówiłem przecież że idę pożyczyć bosza. Mówił, ze PRZYDAŁO BY SIĘ, a to nie koniecznie to samo, co idę. (W naszym małym akurat zepsuł się wyłącznik, a dużym się to nie dało zrobić).
Sąsiad zapodał, że wichura przewróciła mu brzozę i mogę wziąc gałęzie dla kóz. Mówię, pojedźmy autem, bo juz nie mam siły sie tam wlec. Po zdrodze nazbieraliśmy jabłek w naszym sadzie. Zrobił sok sokowirówką. Którą ja potem (i przedtem) umyłam.
Zapomniałam o chlebie. Kompletnie. Starszy obrażony. Ale, czy to tylko ja potrzebuję chleba? Nawet tego sklepowego nie jem. Piekłam w maszynie. Ale koniec, bo nie mam mąki razowej. Mogę zrobić biały, ale już nie dziś, bo trwa to 3 godziny. Zrobię rano. Albo proziaki.
Młody poleciał pod sklepik. Ale tam o tej porze juz chleba nie ma, żeby kupił przy okazji.
Wrócił szybko. "Czy jesteś w stanie, czujesz sie na siłach, zrobić mi coś jeść?" Nie czuję się, qrwa , na siłach, ale jestem w stanie. Bo, jak ci nie zrobię, to nie będziesz jadł, a narobiłeś się dziś, jak bury osioł, portki ci z dupy lecą i wyglądasz jak nieszczęście. Obiad zjadł na pół gwizdka, kapusta w zęby kuła, a mięsa było malutko, żeby się napchać. Wciąż jak dziecko.To mi się nie podoba i jadł nie będę. Ble. Zrobiłam te 4 kromki z serem żółtym upieczone w gofrownicy. Zawołałam. 2 razy. Już miałam zanieść, ale przyszedł. Dałam miseczkę malinek z cukrem, ale nie chciał. No to nie. Poszły do lodówki. A ja idę spać.

Dziecko Pierworodne wreszcie obleciało lekarzy. Ma skierowanie na badania. Tylko, żeby jeszcze poszła, a potem wyniki odebrała. Bo z rezonansu leżą na Prokocimiu już miesiąc. Włosy wypadają ze stresu. Wniosek -zmienić pracę, albo siąść przed lustrem i porozmawiać z sobą. Ze stresem się walczy, a nie żyje z nim.
Mówiłam to samo, ale musiała usłyszeć od lekarza. Dobrze, że trafiła na przyzwoitego. I nie odfajkował jej, tylko pogadał. Ma zlecenia na tłumaczenia. Jedno na dziś do północy. Jak się wyrobi, a wyrobi się, bo w tym względzie jest akuratna, to jutro zrobi badania.


1 komentarz:

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..