czwartek, 12 września 2013

kto rano wstaje....

Sąsiad doi krowę o pół do piątej. Dojarką. I ta dojarka, juz któryś dzień z rzędu budzi mnie dokładnie za 20 piąta. Ciemna noc jest za oknem o tej porze. Zmieniam więc pozycje i uskuteczniam kimona ciąg dalszy, Ale dzisiaj, zanim uskuteczniłam skutecznie, wstał Starszy do łazienki. Następnie usłyszał pod drzwiami pomiauk i poszedł otworzyć Panu Kotu, wracającemu z nocnej imprezki, (wczoraj Dziecko zostawiło otwarte drzwi do swego pokoju z otwartym oknem i Pan Kot wybrał wolność). Pogadał z Kotem i było juz pospane. Poprzewracałam sie jeszcze chwilę i wstałam.
Dałam kotom śniadanko:
I nawet się nie pozjadały. Po czym Pan kot poszedł spać:
A kocięcina rozrabia. Odkryła drogę do szafki z kubełkiem na śmiecie za całym ciągiem szafek kuchennych. Ponieważ po drodze jest kabel od kuchenki, muszę jej skutecznie wstęp utrudnić.  Wepchnięcie w szparę butelki po wodzie mineralnej okazało się nieskuteczne - dała radę. Właśnie wraca.
Wysikałam psy i zjedliśmy śniadanko: chlebek z kozowym serkiem był dzisiaj. Dla mnie dodatkowo z marmoladką cebulową.
Jeszcze nie mam pomysła, co pocznę z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem. Deszczyk lekki pada, więc na zewnątrz chyba nie podziałam, a byłoby coś do zrobienia. Mój funkiowy klombik należy doprowadzić do porządku. Nie wiem, czy ta susza i upały tak źle podziałały na funkie, czy niezależnie od tego jakiś robal je zaatakował - dość, że wyglądają już teraz nędznie i należałoby wyciąć. W dodatku kozule trochę podjadły. Mam jedną z olbrzymimi liśćmi, w kolorze sosnowej zieleni z białą obwódką. I tę trzeba przesadzić, bo zasłania kulistego iglaczka i irysy. Nie pasuje w tym miejscu. Niektóre rosną na kupie. A rosną tak dzięki temu, że wiosną )którąś) nie mogły sie zdecydować na wylezienie z ziemi. Położyłam czarną włókninę, żeby zaoszczędzić sobie odchwaszczania. I wtedy zaczęły się dobijać spod włókniny. Tyle, że ja w międzyczasie, w miejsce tych brakujących posadziłam nowe. I tralalala.
Od poniedziałku, z Dzieciem, porządkowaliśmy sad. Wkurzyły mnie wreszcie te zwalone przez wiatr śliwki i Dziecię z piłą poszło rżnąć a ja pomagać. Jak już zostało porżnięte to co leżało, to stwierdziliśmy, że jak juz piłą jest w sadzie, to może by jeszcze tu i ówdzie podregulować. Z tego regulowania zrobiła się czubata przyczepa gałęzi. Przyczepa. Bo Dziecko stwierdziło, że idiota i masochista by to w sadzie ciupał siekierką, sekatorem, skoro w stodole marnuje się przedwojenna sieczkarnia, która patyk tnie aż miło. No to pojechały patyki do stodoły, sieczkarnia została ustawiona i zaczęliśmy ciąć. Następnie Dziecię stwierdziło, że idiota i masochista by tą korbą kręcił, skoro jest przystawka do traktora, a sieczkarnia ma koło pasowe (bo dawnodawno była napędzana kieratem). Jak już załatwiliśmy tę przyczepę patyków, z czego wyszło 5 dużych worków peletu, to zaproponowałam, że: skoro nam tak dobrze idzie, to może by jeszcze te porzeczki, co pod orzechami rosną załatwić.( Porzeczki posadziła wiele lat temu cioteczka i zostawiła je samopas, boć ona nie ma siły, żeby to ciąć. A ja jej nie cięłam, bo i tak by było źle, a w dodatku mam co robić. I zrobiła się porzeczkowa dżungla, z której pożytku żadnego, bo nawet jak owoce jakieś są , to wydrobniałe i nie dojrzewają.) Nie było się co tam pierniczyć sekatorem, bo wszystkie pędy były stare, więc piła została przyłożona u gleby i poszło radykalnie. Na wiosnę coś tam się ma szanse wypuścić, a owoce będą za dwa lata. Przestronnie się zrobiło. A patyków była kolejna przyczepa. Dziecko już miało wprawę w popychaniu, tak, że nie nadążałam z donoszeniem. Ale wycięliśmy, posprzatali. Porzeczkowy pelet czeka na zaworkowanie, bo trochę liści było na czerwonych i nie chciałam workować od razu, żeby nie zaczęło gnić w workach. Przy okazji tego workowania stwierdziłam, ze zdziwieniem, że drewno owocowe pachnie owocami. Ogólnie lubię zapach drewna. Zapach "drewnianego" dymu zawsze kojarzy mi się z Bieszczadami. Tak jakoś. Ale nie sądziłam, że pocięte gałęzie jabłoni pachną jabłkami. I tak owocowe zapachy zostały zgromadzone w workach do kotła. Ciekawe, czy jak się to będzie wyciągało do palenia, to jeszcze będzie pachniało.
Pomiędzy tym ścinaniem i rozdrabnianiem odbyło się koszenie w sadzie. Orzechy zaczynają lecieć, a pokrzywy znalazły sobie najlepsze miejsce do rośnięcia akurat pod orzechem. Dziecko kosiło, ja zgrabiałam to skoszone na kupkę. A przy drodze leżała kupka starych patyków, którą wzięłam i podpaliłam. Jak Dziecko dorwie się do kozy z tarczą, to kosi co leci. Wykosiło więc bukszpany, które cioteczka posadziła pod orzechem drugim (Kto sadzi bukszpany pod orzechem i po co?) Paliły się te bukszpany jak lasy australijskie. Potem spalona została skoszona trawa. O dziwo! Co prawda sąsiedzi maja zwyczaj palić trawę prosto spod kosiarki i jakoś się pali, a ta była na wpół uschnięta. Potem Dziecko wykosiło jeszcze niedojady za drutami. I udało mu się nie skosić druta. Takim sposobem sad mamy prawie załatwiony. Zostało trochę grubszego drewna do zwiezienia. Oraz maliny do wycięcia i kawałek do zaorania. Pod nowe maliny i truskawki, które sadzone będą wiosną. Ale to już później, jak zostaną uprzątnięte grządki i będzie się na nie wozić gnoja, bo nie ma się co rozdrabniać i walczyć z gównem parę razy. Najpierw jednak trzeba usunąć alpę, która zagradza dojazd do gnojnika. Dziecko samo tego nie zrobi, a ja się nie czuję za bardzo na silach, pomóc mu w tym wożeniu ziemi. Ale pewnie wyjścia nie będzie, bo znalezienie kogoś do prac fizycznych graniczy z cudem.
I tym optymistycznym akcentem kończę i pomykam do reszty zwierzyńca.
(W międzyczasie zrobiłam chutney z zielonych pomidorów z jabłkami. Kolor ma nieciekawy, brudnej ściery podłogowej. Trochę mu poprawiłam ten kolor dodając kurkumę. A smak -taki, o. Nie warta była skórka za wyprawkę raczej, zachwycona nie jestem. Przed wieczorem nastawiłam jeszcze domowe brzoskwinie na dżem. Tym sposobem do przetworzenia zostały mi jeszcze jabłka do słoików na szarlottę i drożdżówki tudzież naleśniki. Oraz ta kapusta, która jeszcze sobie dorasta. No i wypadałoby buraczków trochę w słoiki upchnąć, ale na razie daję im jeszcze szansę)
Lecę..

5 komentarzy:

  1. A ten sąsiad to niemógły dłużej dać krowie pospać, choć do 6? Strasznie pracowita jesteś. Funkje w tym roku coś pożerało. Ale przesadzanie to trzeba zrobić na wiosnę, jak puszczą pędy, wtedy można nawet karpę rozciąć na części i ładnie się przyjmą.teraz nie zdążą się ukorzenić i będzie strata. Jakbys miała wędzarnię to kiełbaski wędzone na tym owocowym drzewie - mniam! sucha trawa ładnie się kompostuje, takie pocięte porzeczkoodpady też świetnie kompostowi zrobią. Zmyślne to Dziecko masz, o takiej funkcji sieczkarni nie słyszałam, pozazdrościć. Deszcz pada, odpocznij sobie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bukszpanów szkoda, taka ładna obwódka klombu by była.

    OdpowiedzUsuń
  3. a na mnie ta prac jeszcze czeka...

    OdpowiedzUsuń
  4. Wieczny wypoczynek -jak sam napisałaś - a tu ciągła praca i to jak dużo.Krystyna

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..