Dostałam wyróżnienie od Agaty. (Zresztą wcześniej od Iwony, trochę czasu nie było od tamtąd na pisanie)
I tak mi głupio jakoś. Trochę nie o popularność w sieci mi chodziło, jak zaczynałam tego bloga. Tak raczej chodziło o to, żeby napisać, co leży na żołądku, bo pogadać, niestety, nie ma z kim. (Moje 35 lat pracy, w jednym miejscu, skończyło się tym, że na pożegnanie były szlochy itd, ale od tego półtora już roku, nawet nikt do mnie nie zadzwonił. Przykro trochę, bo przez te lata na prawdę wiele różnym osobom pomagałam, z życzliwości i serca. Poza tym, gdy ja tam jeszcze byłam, to na zawodowe święto, czy po szkolnym "opłatku" dzwoniło się ze świątecznymi życzeniami do koleżanek, które już zakończyły pracę. Czuję się tak, jak Murzyn, co zrobił swoje i może odejść...) Ze względów zawodowych nie zacieśniałam żadnych kontaktów w środowisku. Żeby nie było, że pani przychodzi do nas na kawę, to mi więcej wolno. Zresztą, różne były układy. Przez pewien czas byłam osobą samotną (jak mąż nr 1 był w wojsku, a potem, jak wybrał wolność) a samotne kobiety nie są mile widziane w towarzystwie małżeństw. A potem były dzieci, mnóstwo pracy, nikogo do pomocy w tej pracy i przy dzieciach, więc życie towarzyskie nie miało racji bytu.
I tak, jak się zorientowałam, że jednak są tacy, co tu zaglądają, to stwierdziłam, coby smutków nie wylewać. Bo tych smutków dość jest wokół, mnóstwo jest ich w sieci. Zresztą, zawsze smutki jakoś tam chowałam dla siebie i wszyscy znali mnie od tej "słonecznej strony".Roztrząsanie smutków nic nie daje, jeszcze te smutki pogłębia i powoduje, że człowiek staje się zgorzkniały, zaczyna nienawidzieć siebie i wszystkich wokół. A po co? Zawsze uważałam, że trzeba być otwartym na drugiego człowieka. Nie jestem przesadnie religijna, ale Bóg stworzył nas z tej samej gliny. Każdy ma swoja wartość, nawet pijaczek spod kiosku, czy żebrak spod biedronki. Nie zawsze i nie do końca jesteśmy winni sami temu, jak nasz los się potoczy. Chociaż, dokonujemy wyborów i często te wybory skutkują na całe życie. Tak jak ja wybrałam tę wieś, żeby mąż nr 1 miał bliżej do matki. Skąd mogłam wtedy przewidzieć, że po paru latach mu się odwidzi i bliska odległość od matki nie będzie już tak istotna. A ja dostałam propozycję na stanowisko dyrektora. Spodobało mi się to (miałam 34 lata wtedy) i przyjęłam. No i wsiąkło się całkiem w tę wieś...
Pogoda dziś jest fatalna. Kiśnie tak jakoś w powietrzu. Niby nie pada, niby pada. Przez moment pojawiło się parę śniegowych płatków, maleńkich takich. Wietrzysko wieje okrutne. I gdzieś coś mi się tłucze. Nasłuchuję gdzie i co, ale nie mogę zlokalizować źródła stuków.
Dziecko wywiozło dziś resztkę pszenicy, 1,4 tony. Oznacza to, że w ubiegłym tygodniu przez moje ręce przeszło 8,5 tony. A ta resztka dwa razy, ponieważ trzeba było na strychu podrzucać do brzegu. Do tego doszło dźwiganie młynka i rury. Oraz sprzątanie w stodole po młynkowaniu aktualnym i poprzednim. Ale jest wysprzątane, jak nigdy - i w stodole i na strychu. Przerzuciłam tez siano, bo miejsca przybyło, a jakieś takie dość wilgotne mi się wydawało. Lepiej niech leży luźniej. Musi mi Dziecko jeszcze na tym strychu jakieś światło zrobić, żeby nie było jęku, jak zapomnę za dnia siana w siatki kozuchom napakować.
No, ja tu gadu gadu, a wilcy owce zjedli... W piecu się wzięło i wypaliło i musiałam z tej skry co została rozpalać na nowo. Dmuchawę włączyłam, czego nie lubię bardzo, bo jest ona idiotycznie zainstalowana i z popielnika wydmuchuje popiół. Debilizm. Ale się rozpaliło. Napakowałam z czubkiem, drobnego i grubego drewna i na chwile będzie spokój z piecem. Ostatecznie, nie przeszkadza mi ten obowiązek ogrzewania chaty. Nawet wolę sama to robić. Przynajmniej mam porządek w kotłowni i na schodach do piwnicy. A co za tym idzie -i w mieszkaniu, bo przecież się naniesie. Dodam, że po drodze są trzy wycieraczki. Ale wycieraczka nie każdego obliguje do szurnięcia (Tak jak mnie - jak widzę wycieraczkę, to szuram nawet na wyjściu. Co kindersztuba, to kindersztuba...)
Ponieważ o pół do czwartej jest jeszcze jasno (o dziwo) więc poszłam z psami, trzeci raz dzisiaj. Oczywiście Księżniczka protestowała i nie zrobiła nic, bez wieczornego spaceru po trotuarze się nie obejdzie. Wietrzysko jest przeraźliwe, zimne. Wieje centralnie z zachodu, tak, że w drodze powrotnej kaptur trzeba by gwoździem przybić chyba.
Dziś znowu będą dwa prania zapewne. Raz, że Dziecko wzięło na traktor wyjściową kurtkę, a na traktorze nie ma opcji, żeby nie ubrudzić. (Szkoda tylko, że gaci nie wzięło, bo wróciło skostniałe. Ale w tym wieku gacie nie uchodzą. Zresztą ma awersję, bo mu sierść na odnóżach łapią..)
Dwa, że ja to już tak mam, że najbrudniejszą robotę wynajduję wtedy, gdy się na czysto od stóp do głów ubiorę. Dziś wzięłam się za śrutowanie zboża dla kur i sprzątanie w kurniku. Miało te pięć kur iść pod topór, ale postanowiłam dać im jeszcze szansę. Trochę dlatego, że nie znoszę skubania kur z piór, nie cierpię wręcz. Robię to z pawiem w gardle. Niestety. Brzydzę się kur i już. I nie mam na to wpływu.Usiłowałam przy przesadzaniu kwiatków zasilić je kurzym gówienkiem. Zdołałam jedynie wziąć na łopatkę i na tym się skończyło. (To tak, jak z przełamaniem lęku wysokości - mimo psychicznej mobilizacji nie weszłam wyżej niż poprzeczna belka na strychu, mimo usilnej chęci i woli.) Nie działa na mnie zawartość kozich boksów ani kociej kuwety, mogę bez cofki posprzątać, jak któreś zwierzę zwymiotuje. A kury tak na mnie działają i już. Dlatego nie dziwię się , że Dziecko się brzydzi też. Drugi powód jest ten, że w okolicy jajka nie nabędę, bo brak. A czasem bym zjadła. Ugotowane np na półtwardo. A tego z fermy nie zjem w wyizolowanej postaci. W placek mogę wrzucić, owszem. A jajecznicy Dziecku nie zrobię z tego i już.
No, dobra, to pomarudziłam nie na temat, A chciałabym się ustosunkować. Do wyróżnienia mianowicie.
Czuję się trochę w kropce. Bo trochę nie bardzo mi zależy na wielkiej popularności, to jedno. A drugie - skąd ja mam wziąć aż 11 blogów do nominacji, skoro ja w większości czytam te same blogi co moi Goście, co Agata np. I większość czytanych przeze mnie blogów, które bym mogła nominować, Agata już nominowała. I co ja mam , Agato, z tym zrobić?
Z ta wycieraczkoM do nog tez tak mam ,ze jak jest po drodze to szurne butami ,czy trzeba ,czy nie ,ale moj M to juz nie i wtedy furia mnie bierze ! bo co szkodzi szurnac burtami ..masz racje to dostaje sie z wychowaniem ;) Ps: ale u obcych wyciera buty ,to co to jest ? :(acha ! i mam jeszcze odruch wyjecia rak z kieszeni jak mowie dzien dobry ! i jak komus odpowiadam to rece jak na gumkach same wyskakuja z kieszeni ;)
OdpowiedzUsuńPoczuj się wyróżniona Iwono - to wystarczy :-)
OdpowiedzUsuńSzanowna moja Imienniczko spod palm, czuję się wyróżniona przez Ciebie i Agatę. Miło mi, że wpadacie, czytacie i interesuje Was mój zwykły dzień, czasem szary i męczący, na ogół zwykły. Myślę, że wybaczycie, ze nie podejmę "zabawy". Jest mi na prawdę niezwykle miło, że mnie doceniacie.
UsuńNadchodzi czas na różne łańcuszki, zabawy blogowe, a na to trzeba mieć wolną chwilę; Ty masz mnóstwo obowiązków, więc po prostu może nie podejmuj zabawy, każdy zrozumie; bywam u Ciebie, czasami z zaległościami, ale wszystko nadrabiam; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCo z tym "kotlecikiem wujaszku " ? Chyba zapomnialas cos napisac ,a moze ja nieuwaznie czytam ? Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie pamiętam już. co to było i gdzie to było. Piasane, czy mówione.
OdpowiedzUsuńAle był wujaszek i taki mały dzieciak. Coś poszło nie tak i wujaszek mówi: no,to klops. A dzieciak pokojarzył klops z mielonym mięskiem. Kotlecik tez jest mielony. I następnym razem, jak coś poszło nie tak, mały mówi: kotlecik, wujaszku.
Tak nam z siostrą moją ten kotlecik sie zakodował, (bośmy na tych samych falach jechały, te same ksiązki czytały i tych samych malarzy uwielbiały), że klops nie istniał. Zawsze było "kotlecik, wujaszku" jak sie w kropce która znalazła.
..no to wszystko jasne ;) Dzieki :)
OdpowiedzUsuń