Porobiło się nieciekawie. Pan Starszy już 2 i pół tygodnia okupuje siostrzyczkę.
Dziecko Pierwsze przyjechało, nakazał się u ciotuni odwiedzić i szantaż uskutecznił, że jak zostanie na noc, to z nią do domu wróci. A jak nie zostanie, to niech jutro nie przyjeżdża, bo on i tak nie pojedzie. Nie brał przy tym pod uwagę, w swojej wielkiej ojcowskiej miłości, że Dziecko jest w stanie pogotowia albo ostrego dyżuru. Wzięła sobie urlop z powodu dolegliwości żołądkowych. I jak zaczęli pierdoły polityczno ideologiczne rozwijać, to te dolegliwości się nasiliły, do tego stopnia,że jeszcze temperatury i dreszczy dostała oraz mdłości. Podejrzewam, że Dziecko P. ma po prostu nerwicę. Niestety, tak się to potrafi objawiać. Ja po pewnej wizycie u Ojca i pani Pe wylądowałam na SORze na całą noc z objawami pękniętego wrzodu.
Zadzwoniłam na dzień następny do Starszego, coby go zachęcić do powrotu na rodziny łono, bo zdaję sobie sprawę z dyskomfortu jaki stwarza ciotce. Wysłuchałam steku bzdur połączonych z epitetami i tematami z dupy wziętymi, typu sprzedawania pola i kupowania Dziecku P. większego mieszkania, coby się do niej razem z ciotka uwalić i ona ma się opiekować. Kazałam wybić sobie z głowy urządzanie dziecku w ten sposób życia. Zostało na tym, że zostaje i już.
Ciotka ma w widoczny sposób już mocno dość.
Zdałam skrótową relację dzieciom. Po czym Dziecko rzekło, że jemu ciotki wcale nie szkoda, bo pracowała na to długie lata (25) i teraz zbiera owoce swojej działalności. A Dziecko wie co mówi, bo na nim cioteczka tez ćwiczyła.
No, a ja głupia całe życie. Miękkie serce wymaga twardej dupy, której niestety nie mam. Nieciekawie się porobiło i mogłabym w zasadzie to olać. Bo w domu jest spokój. Dziecko miłe i chętne do prac różnych i pomocy każdej. Nie dziwię się, bo tak na codzień przebywało w atmosferze bycia skreślonym przez tatusia.
Dziecko P. powinno jak najprędzej zmienić pracę. Oferta z konsorcjum się jakoś rozmyła, rozmowa została przesunięta na przyszły tydzień. Jest to trochę Dziecku P. na rękę, bo nie musi w tym miesiącu wypowiedzenia składać. Planuje wysłanie kilku CV i podjęcie nowej pracy od lutego. Nie wiadomo czy z tej ofert z Golden Line coś wyjdzie, ale zobaczymy.
Powoli zaczyna się też odcinać od toksycznych znajomości. Ostro jej dziurę w brzuchu wiercę. Ma taką jedną koleżankę ze studiów, która wyniosłą się do W. i od czasu do czasu wpada do K. Koniecznie zatrzymuje się wtedy u Dziecka P. nie stosując żadnych norm obowiązujących gościa. Ostatnio przyjechała z chłopakiem, wspólnie opróżnili lodówkę, w łazience urządzili sobie kąpiel z riki-tiki zalewając sąsiadkę z dołu. Pożyczoną dresówkę oddała bez 2 dych przebywających w kieszeni, nie zwróciła pożyczonych pieniędzy, a po jej wyjeździe dziwnie stracił się długopis Parkera, który był prezentem od dziewczyn z pracy. W tym tygodniu Dziecko P. dowiedziało się od innej koleżanki, że ta jest zaproszona do mieszkania Dziecka P. przez ową M. na urodziny kolegi, o których to urodzinach kolega ów nic nie wiedział. Ja bym się wqrwiła na maxsa i zrobiła dzieweczce przejaśnienie.
Poza tym nosiło mnie przez parę dni po gumnie i nie tylko. Ociepliliśmy z Dzieckiem strop nad kozami naukładwszy tam słomy. Kostki około 50 Dziecko powrzucało, ja ułożyłam. Czasem te 2m wzrostu się przydają. Kolejne 10 wnieśliśmy do środka, układając z nich "ścianę: na żłobie. Zatkałam też wnęki pod żłobem, bo zauważyłam, że kozy, które wcześniej chętnie w tych wnękach polegiwały, teraz przeniosły się na drugą stronę. Znaczy-ciągnęło.
W stodole zrobił się luz, więc uprzątnęłam to co po tych kostkach zostało, coby trochę dyskomfortu futrzakom tam się zalęgłym wprowadzić. Porozkładałam tez tu i ówdzie pyszne jedzonko dla nich.
Nawiozłam drewna do piwnicy, wyczyściłam wszystkie wyczystki w piecu i poprzeganiałam pajęczyny od piwnic po strych. Coś mi chyba latanie z łapkami do góry zaszkodziło, bo plecy mnie bolą w dziwnym miejscu okropnie. Wzięłam się tez za odświeżenie drzwi. Takim małym gąbkowym wałeczkiem robi się to błyskawicznie. Drzwi do mojego pokoju wymagały podszpachlowania, po czym okazało się, że tej farby mi pewnie na nie nie starczy, więc obleciałam futryny w przedpokoiku. Po czym okazało się, że pewnie jednak byłoby starczyło. Maluję to dekoralowym akrylem, krem zmieszany z biały. No i to co uważałam za pół puszki białego okazało się gotową mieszanka właśnie. Wczoraj dokupiłam białej, ale prace zawieszone do poniedzieli, bo jak jest Dziecko z wizyta to nie będę po drzwiach latać.
Kuchenna ławka wymaga koniecznego odświeżenia. Nawet przybyłe Dziecko stwierdziło,że nieprzyjemna jest do siadania, bo sprawia wrażenie brudu. Sęk w tym, że należałoby ją przeszlifować, a ławka żadnym otworem z kuchni nie wyjdzie. Trudno mi się zdecydować na zrobienie sajgonu w kuchni, ale jak się nie da rozkręcić, to pewnie trzeba będzie. Uszycie na nią jakiś poduch mija się z celem chyba raczej, bo przy domowych zwierzakach leżałyby ciągle w dolnej szufladzie. Ale rozważę. Tylko musiałyby być "pierne" i to często. Tam już były takie sklepowe gąbkowe, ale straciły rację bytu.
Chodzą za mną pierogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..