środa, 18 grudnia 2013

no to dumam

leżę i dumam. Znów nie mogę zasnąć. Za gorąco. Kolano daje do wiwatu. Czarna się rozwaliła i nogą ruszyć nie mogę. W dodatku chrapie. Za to Księżniczka śpi, jak na księżniczkę przystało, spokojniutko, dystyngowanie, na darowanej podusi, bez rozpychania się. Pan Kot tez tu był, ale dyslokacja na podusie mu się nie spodobała. No to poszedł. Potem przyszedł znowu, ale Czarna zachowuje się tak, jakby to było jej łóżko, więc pomruczała na niego przez zęby. I Pan Kot ostatecznie usadowił się na moim "waciaku" (jak Dziecko określa moją ortalionowa kamizelkę) Szkoda, że aparat akurat u Dziecka P., bo zdjęcie byłoby cudowne: kamizelka leży na blacie do szycia, tuż obok maszyny marki Łucznik, która ma podstawkę. Pan Kot wybrał tę podstawkę za podgłówek, a raczej "podbródek" i leży z pysiem rozpłaszczonym na niej.

Kota obórkowa mi zginęła dzisiaj. Słoneczko świeciło ładnie, więc otworzyłam kozulom, coby świeżego powietrza złapały. Stefan został wypuszczony, żeby rozładował nadmiar energii. Rzeczywiście szalał, zaliczając wszystkie "zwyżki" : studnię, schody, "taras" itd. (Jak powiedziałam Dziecku, że obawiam się tych jego szaleństw, to burknęło: "Weź podwórko materacami powykładaj". To było rozwinięcie stwierdzenia: "Bo ty to zawsze osrana") No, a za Stefanem obórkę opuścił jego kot. I poszedł własnymi ścieżkami. Obórka stała otworem, ale ku wieczorowi wypadało ja już zamknąć. Ze względu na kotę, przymknęłam, zostawiając szparkę. No i kota wróciła. Gdy przyszłam wieczorem z żarełkiem do kóz, wyskoczyła do mnie z zakamarka.
Koty ciepłolubne są. Panna Kota śpi w pudełeczku pod kaloryferem, wyłożonym kocim workiem z milutkiego, dzidziusiowego kocyka. (Jak nie śpi, to pudełko zawzięcie tuninguje. Podłoga zaśmiecona skrawkami tektury, boków już niewiele zostało.) A obórkowa kota zbyt ciepło tam nie ma. Wzięłam się za robienie dla niej budki ze styropianu. Konstrukcja już jest. Trzeba to teraz obciągnąć czymś, żeby nie poszła śladem Panny Koty i tego styropianowego pudełka nie stuningowała.
Zerknęłam dziś na kalendarz i stwierdziłam, że tydzień został do Wigilii. Zwykle byłam już na półmetku przedświątecznych przygotowań. A tym razem nic. Więc puknęłam się w czoło, bo to co ma być zrobione i tak zrobię. A jak się nie wezmę odpowiednio wcześnie i tematu nie rozłożę w czasie, to potem padnę na pysk. W ramach planowania zadzwoniłam do szwagierki najważniejszej, bo ona zawsze coś piecze, żeby uzgodnić poglądy. Z doświadczenia wiem, że to i tak nic nie daje, bo zawsze upiecze nie to cośmy uzgadniały, a często to, co ja sama piekę i się dublujemy. Ale zaryzykowałam, że może a nuż tym razem. Tymczasem nawet do tematu nie doszło, bo po wstępnych "jak się czujecie" zostałam spuszczona po brzytwie, słysząc "No, to cześć". No to cześć. Już nie będę nadmieniać o braku kultury, bo "no to cześć" mówi ten co dzwonił. Chyba że jest rozwlekły i upierdliwy, to się go wtedy skraca, np. mówiąc: wiesz, ktoś się do mnie już trzeci raz usiłuje dodzwonić. Ale, w końcu, z jakiegoś powodu pozostała tą "kobietą niezależną" czyli jak to się dawniej mówiło  - stara panną.
Następnie podjęłam działania w temacie ogarniania chałupy i przeleciałam szkło, tj szyby, haniebnie zadmuchane kurzem przez Xsawerego oraz lustra i klosze lamp. Szyby z wizja ich ponownego mycia gdzieś około poniedziałku, bo do tej pory nosy psie i kocie łapki zostaną na nich skutecznie poodbijane. Następnie przegoniłam pająki, których nie dostrzegło Dziecko, wezwane dnia poprzedniego na pomoc, ze szczotą, w celu przeganiania. Oraz jako taki ład zaprowadziłam u Dziecka. Przy czym odnalazł se zaginiony dezodorant, który cierpliwie czekał w plecaku na wypakowanie po ostatnim wyjeździe do KRK.

I zrobiła się pora na szybkościowy obiad, Starszy zaordynował kartoflankę, ja dołożyłam pomysł na naleśniki z jabłkami. Dziecko wynurzyło się z warsztatu, gdzie zawzięcie tnie i spawa, zerknęło w talerze i stwierdziło, że "wypas, jak w jadłodajni dla bezdomnych". Zjadło co dostało, po czym powędrowało do spiżarki. Wróciło z puszka fasoli i zaczęło wprowadzać do organizmu białko. Potem spenetrowało lodówkę, wyciągnęło koreczki śledziowe, zjadło dwa z obrzydzeniem i zapodało, że jutro oczekuje mięsa. Ponieważ ziemniaki mogą dla niego nie istnieć, to najlepiej z ryżem i warzywami. Rozumiem. Dziecko opracowało sobie jakiś program ćwiczeń. Ćwiczy codziennie w swojej siłowni w piwnicy. I oczekuje przyrostu masy. Ten przyrost masy, a raczej jego brak, to bolączka od zarania. Tylko, że masa nie przyrośnie, jak się je dwa posiłki dziennie. A u niego rzadko głód jest silniejszy niż brak chęci zrobienia sobie kanapek.  Jak nie zrobię , to potrafi nie jeść. Ja rozumiem, rozwydrzam, rozleniwiam, utrwalam gnojstwo itd. Ale jak wstawszy o 9-tej potrafi nie zjeść do pierwszej, to jednak te kanapki robię, bo nie ma takiej możliwości, żeby nie potrzebował.
No, ale to wszystko to jednak nie są te właściwe powody mojego "dumania". Chodzi o Dziecko P. Wczoraj mowa była o niepójściu do pracy i pójściu do lekarza na 14.00. Dzwoniłam więc dzisiaj, od przyzwoitej godziny, żeby nie budzić, a gadało mi, że nici z rozmowy. Trochę podskórna panika mi się włączała. Potem dopiero telefon powiadomił mnie, że abonent "już jest"i zadzwoniłam. Okazało się, że jest w pracy, bo musi. Do żadnego lekarza się nie zapisała i zadzwoni po pracy. Po pracy zadzwoniła dopiero, jak byłam z psami na wieczornym trotuarze, czyli przed dwudziestą. Idzie właśnie spać do koleżanki, bo a) boi się być sama, b) gazu nie mają nadal i tak ma być aż do czwartku. Podobno zapisała się do lekarza na 18.00 jutro i podobno ma jutro zrobić wreszcie, dawno już zlecone, badania. W trakcie okazało się, że na pogotowiu była podczas tej delegacji raz, ale jeszcze co najmniej 2 razy ją ratowali klienci i rezydentka. Pani szefowa palcem nie kiwła, ani zainteresowania nie okazała żadnego. Stwierdziła tylko, że jej więcej nie weźmie, bo się nie nadaje i nie radzi sobie ze stresem i zmęczeniem. Nawet nie powstało jej w kierowniczej główce, że mogłaby wlec walizę z darami dla klientów, po tym jak Młoda spędziła pół nocy na pogotowiu. Też byłam kierowniczką, dyrektorką nawet. Ale w moim przekonaniu dyrektor tylko w pewnym sensie jest "ponad" pracownikami. Poza tym ma nie większe prawa niż pracownik, i takie same, a nawet większe nawet obowiązki. No i każdy z nas jest tylko człowiekiem. Ma lepsze i gorsze dni. Wiadomo, ze co ma być zrobione, zrobione być musi i terminy zachowane. Ale nie można żądać od pracownika, by był robotem, samemu się opierdalać, przeglądając repertuary kin i teatrów, a mrówkom dokładać coraz to nowe zadania do wykonania na przedwczoraj. Kryterium "bycia czyimś znajomym" nie jest właściwym kryterium doboru osób na stanowiska kierownicze. Osoby, które nie potrafią zarządzać ludźmi i podejmować decyzji w oparciu o przesłanki merytoryczne, a nie emocjonalne, działają na niekorzyść firmy. Firma traci kontrakty i traci pracowników, bo już dwie dziewczyny z działu Dziecka P. zwalniają się. (A jest ich chyba pięć )

Zresztą, to kryterium doboru kadr jest permanentnie stosowane. No i niestety dlatego, ten cyrk w budowie, w którym mieszkamy, jest taki cyrkiem w budowie.

1 komentarz:

  1. Precz ze świątecznym szaleństwem! czy w domu jest brudno ' na codzień' żeby świąteczne porządki robić? czy małe dzieci są żeby na prezenty czekały? czy od 4 tygodni jest post ( jak kiedyś bywało), żeby wreszcie się najeść? no to po co? karp jest najobrzydliwszą o najbardziej ościstą rybą. wigilijne jedzenie to po części pogańska tradycja, skrzętnie poprawiona chrześcijaństwem, a reszta - produkty tanie i dostępne w zimie, a sycące. a jeszcze jak w domu kaprysy i koncert życzeń, restauracja po prostu to po co? to my ciągle te matki polki staramy się trzymać tradycję, której nikt już nie potrzebuje.
    ps.1.moja córka jak z niemiec przyjeżdzą to muszą być kluski kłądzione albo chociaż kopytka, kopytek w domu nie jadała.
    ps.2 kawał kaszanki to dla chłopa lepsze jedzenie niż przysmaczek wypieszczony, choć naleśników z jabłkiem w życiu nie jadłam.ale moje z domowym serkiem były mniam. Upiecz młodemu kurczaka i będzie spokój.
    ps.3 w norwegii to złote rączki niezłą kasę trzepią bo oni fajtłapy są, a jeszcze jak język choć trochę... to po co się męczyć tutaj?
    ps 4. topielec - sam się robi, a jak zechcesz to zrobisz wszystko - jak to drożdżowe.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..