czwartek, 27 lutego 2014

i mamy zapusty...

Czas zasuwa jak ogłupiały. Dzika wiosna się zrobiła. Na zmianę kwietniowo lub listopadowo, a w żadnym razie nie lutowo. Jest to tak nienormalne, że nie wiadomo co z tym robić. To, co widzi się za oknem działa na psychikę i goni do wiosennego działania, ale nie wierzę, żeby to juz wiosna faktycznie miała być. Wegetacja w każdym razie nie rusza na razie. Oprócz tego, że stokrotki kwitną, ostatnio prawie na okrągło, nic się nie dzieje.
Odganiam to wiosenne parcie na działanie. Siedzę i czytam, na kompie oczywiście. Dziecko pyta, czy mi się jeszcze Agathą nie odbija. Ale nie. Tylko tak mnie jednak trochę podnosi, że tam takie piękne słońce, a ja nic nie robię, tylko siedzę i czytam.Stwierdziłam, że nie ma się co wygłupiać. Bo co właściwie można teraz robić? Już bym uprzątnęła u kóz, bo mnie wqurza, ale nie, bo może jeszcze być lodowato.
Siewy na rozsadę odpadają, bo przy kociarni nie przetrwa nic. Jednak mnie korci, żeby zrobić własne pomidory. Byłoby taniej i miałabym to, co chcę. Rozważam kooperację z ciotą - żeby u niej postawić.Ale obawiam się, że się zgodzi, a potem będzie mnóstwo jojczenia. Coś wymyślę.

A tak w ogóle, to sobie wykrakałam. Gdzieś kiedyś wyczytałam, że tzw. "pobożne życzenia" nie uwzględniają słowa "NIE". Jak leziesz po drabinie, to nie możesz myśleć"żebym tylko NIE spadła", bo złe nie usłyszy tego "NIE". I tak co dwa dni włażę na tę drabinę (ostatnio już nie włażę), z obawą właśnie, że zlecę, że nie trafię nogą na pierwszy szczebel, albo siatką zahaczę, albo szczebel pęknie, bo drabina już w latach. I myślę, żeby nie myśleć. I tak sobie też myślałam, żeby się szczęśliwie ta zima zakończyła i nic się kozom nie przyplątało. No i się właśnie przyplątało -Andzia ma obsypaną jedna połówkę wymienia, takie wodniste krosteczki, jak opryszczka. Zmyłam szarym mydłem i azulanem na noc. Rano psiknęłam oxycortem. Zobaczymy, co dalej. Doję ja teraz jako drugą, żeby na Wandę nie przenieść, bo solidne mycie rąk w obórce odpada raczej. Nawet nie mam za bardzo nic dezynfekującego.

Dziecko Pierwsze jest w trakcie rozmów rekrutacyjnych do korpo. Może dobrze byłoby, żeby zmieniła pracę. Jak się tam zasiedzi, gdzie jest, to z każdym rokiem będzie trudniej.

Dziecko Drugie pojechało dziś na rozmowę kwalifikacyjną.

A poza tym "nic na działkach się nie dzieje". jak zwykle wypatruje końca miesiąca. Jak zwykle mam ochotę coś działać - maszyny stoją w pogotowiu, ale nie działam, bo po co, skoro z tych "wydziałanych" rzeczy nic się nie sprzedało. Jakaś się trafiła amatorka poszewek aksamitnych niewymiarowych. Sama nie wiedziała czego chce. Najpierw chciała miodowe, potem jej zeszło na brąz. A swoją ścieżką, zastanawiam się na co komu 5 poduch o wymiarach 65x65 - to prawie poduszka nocna już. I to w ciemnym brązie. Brąz jest tak niesympatycznym kolorem we wnętrzu, że osobiście bym sobie takiej masy ciemnego brązu na nic nie walnęła. No, ale się rozmyśliła ostatecznie.

Znajoma dziewczyna mojej Gochy osiadłą w Marsylii. I założyła z koleżanka firmę szyjąsą fartuszki kuchenne. I te faruszki figuruja na DW..dzie po 200-250 zł. Widzę, że szyje je w ilościach hurtowych. Kto kupuje fartuszki po 200zł? Chociaż znalazłam przed chwilą lniany fartuszek falbaniasty za 380zł!.

W związku z tym, że powiedział Bartek, pan Starszy od wczoraj sugeruje smażenie pączków. Pączków nie smażę, nie lubię (smażyć), nie umiem i nie uważam za konieczne. Dla 3 osób wystarczy 6 pączków, więc po co smażyc góry tego. Mogłabym zrobić chrust, nawet miałam ochotę, ale Dziecko stwierdziło, że nie przepada. Więc zadanie z głowy. Dziecko pojechało na tę rozmowę do Wielkiego Miasta i nabędzie droga kupna stosowna ilość pączków.
Teraz idę 3mać palce za Dziecko. Możecie tez potrzymać...

5 komentarzy:

  1. Pewnie, że potrzymam, niech dostaną tę pracę oboje, bo nic gorszego dla młodego człowieka jak siedzenie w domu; moje ciasto pączkowe właśnie rośnie, przygotowałam marmoladę z różą, bo mam swoją, i krem budyniopodobny, tym ponadziewam; u mnie lubią domowe, niech jedzą, i jeszcze teściowa dostanie, jak co roku zresztą; ona robi dobry chruścik, mnie by się nie chciało; hoduję na oknie rozsady, na razie trochę nitkowate, ale po przepikowaniu idą w siłę, i wydaje mi się, że choć niedorodne, potem lepiej przyjmują się, niż pędzone w szklarni; wysiałam wczoraj jakieś nowości, czarne pomidory, i pasiaste, czarną paprykę i różne mixy, zobaczymy jak się sprawdzą; potem, jak się troszkę ociepli, pójdę grabić liście zeszłoroczne, ale na razie ziąb mocny; ależ Ci narozpisywałam, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam !!! Pączków też nie piekę , ba nawet nie wiem czy zjem :)
    Pomidory własne polecam, bo jest frajda:) Ja wysiałam 24 lutego ( dzień owocowy był ) moje ukochane san marzano, żółte koktajlowe i malinowe koktajlowe, zobaczymy co z tego wyjdzie :)
    nie zwracaj uwagi na drabinę :)
    buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zbiorowo odpowiem: rozmowa trwała 5min. Szef firmy wystapił w dresach szelestach. Dziecko maiło kręcic po Europie, przez 4 tyg non stop, potem 3 dni w domu. Spanie w trumnie na dachu. Mycie pewnie na stacji benzynowej. Płaca jak u szefa w szelestach, który jeszcze nie dorobił się garniaka z Vistuli i pilnie składa na niego.

    OdpowiedzUsuń
  4. A wiesz, Iwonko, mój syn tak pracuje na wyspach, jeździ w angielskiej firmie, całą Anglię, Szkocję, Walię ma w jednym paluszku, pakuje sobie lodówkę na 5 dni, kąpie się na tych ichnich bazach, na parkingu gotuje jedzonko, a śpi na zapasowym łóżku w kabinie; ale on to lubi, nienawidzi, żeby szef wisiał nad nim przez cały czas, pakuje się i jedzie w świat; dzwoni często do mnie z trasy, opowiada, że kwitną już żonkile, jedzie górami, pasą się owce, a wynajmuje dom, w którym mieszka praktycznie 2 dni w tygodniu; na wiosnę chce zmienić pracę na bardziej stacjonarną, żeby przynajmniej na wieczór wrócić w domowe pielesze; nie wiem, czy wróci tutaj, może na emeryturę? przed wyjazdem pracował u KAPKI, tego od mąki, bardzo chwalił sobie tę pracę, ale ciągnęło go w świat; czasami pytam, Maciek, a kiedy zdążysz poznać jakąś dziewczynę, założyć rodzinę? - mamo, młody jestem, mam czas! inne czasy od naszych, Iwono, dobrze, że chętnie wraca do domu, widzę, że to dla niego bardzo ważne; może młody powinien gdzieś zaczepić się, a potem w trakcie pracy szukać coś lepszego? ciężko radzić cokolwiek, dobrych wyborów życzę, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że Twój syn jeździ tzw. TiRem. To jest trochę inna bajka. Tam jest kabina w której jest całkiem wygodne wyrko. Mój brat wozi w tej kabinie całe wyposażenie: śpiwór, butlę, garnek i wszystko, co uważa, że mu potrzebne. Teraz nie jeździ juz w długie trasy, akie wahadełko: w Bieszczady załadować dłuzyce, postój w/g tachografu i noca w nasze tu strony z tymi klocami.
      Dziecko miało jeździc takim małym dostawczakiem z plandeką. W kabinie dostawczaka w zasadzie nie ma miejsca na nic, jeszcze jakby był blaszak to tam można wcisnąć obok towaru cóś. I miało być 4tygodnie jazdy, 3 dni w domu. Jakoś go ta turystyka nie rajcowała. Pozatem ten szef w dresie proponujący umowę zlecenie....

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..