wtorek, 18 lutego 2014

Wiosna? Nic mi sie nie chce....

Od paru dni jest wiosennie, ciepło słonecznie i nawet nie pi..dzi. Trochę popadywało, a to dniami, a to nocami i spłukiwało resztki tego śniegu, co to go nawiało i w zaspy pousypywało. Stajało już prawie dokładnie, ale moja drogą, dochodząca do głównej wiejskiej ciągle spływają strumyki wody, przez co błotniście na niej. Co mnie wqrza, bo na dojściu i powrocie z trotuaru moje psice się upaprzą w błocie i łapy trzeba czyścić.Nie bardzo mi się chce wierzyć, żeby to już był koniec zimy, tej co to jej nie było właściwie (raptem tydzień może tego śniegu i zadymek). I powstrzymuję się przed rozbieraniem ociepleń w obórce. Natomiast rozbiera je Wanda. Któregoś dnia zrzuciła "ze ściany" 4 kostki słomy. 2 rozdeptała, a 2 jakoś się udało uratować. Nieopatrznie zawołałam Dziecko ku pomocy. Skończyło się awanturą i wrzaskami obustronnymi. Dziecko "uczulone" na gnój, choć ten gnój kozi taki mało gnojowaty, ale zachowuje się tak, jakby przez podeszwy "bundezwerów" go obsmradzał. Wywaliłam na zbity pysk z koziarni i poradziłam sobie sama. W miejsce tych zwalonych kostek dałam nowe. W boksach jest już ok. 30cm ściółki i obawiałam się, że czarny wariat będzie wskakiwał na żłób, jak tej słomy nie będzie. Umieszczone kostki poprzywiązywałam "sznurkiem uniwersalnym" do takiego uchwytu, na którym trzymała się kiedyś drabina dla koni. No i dzisiaj zwaliła znowu. Już nie dawałam następnej, tylko wsadziłam do żłobu, na sztorc, drabinkę, która dawniej miała na siano. Teraz pewnie spać nie będę, bo będę się martwić, czy nie wskoczy poza tę drabinkę. Wypuściłam towarzystwo któregoś dnia pojedynczo na wolność. Tak na sznurku właściwie kobiety. Ze względu na błoto jeszcze na podwórzu, a zatem ślisko. Stefan puszczony luzem, coby się wyszalał wycinał matrixy i cwały boczne/krakowiaczki, co zakończyło sie wielkim dzwonem. Ale wstał, pozbierał się w całości i poleciał dalej.
Kury systematycznie zostawiam otwarte na noc odkąd się ciepło zrobiło. I niestety, żaden lis nie ma na nie ochoty. Szkoda. Z trzema kurami tyle samo zabawy co z dwudziestoma, a pożytku z nich żadnego. Starszy uparcie odmawia skrócenia.
Dziecko usiłowało sprzedać "zieloną strzałę" Opisało dokładnie co jej dolega, nad wyraz szcezrze, jakby odstraszyć chciało. Cena była szrotowa prawie. Narwał się jakiś amator. Przyjechał 150km i zaczął wydziwiać, że tu wkląsnięta, a tu zardzewiała itp. A strzała wygląd ajak złom, ale chodzi jak strzała. Więc dziecko stwierdziło ż epokrosuje nią trochę i na szrot sprzeda. No i krosowało od niedzieli. Wczoraj utopiło ja w błocie. Dziś rano wydobyło i przyjechało. I Dziecko zakochało się w strzale i twierdzi, że mu szkoda na złom ją oddawać. Można i tak. Dziecko słabość do aut miało już od gimnazjum. Tylko w żadnym na szczęście nie było tak zakochane, żeby go nie dojechać na maksa i zezłomować. Przy czym były to auta bezpapierowe i już po złomowej cenie nabywane. Jedno z nich jest tu obok na zdjęciu. Tym czerwonym, to nawet w porywach do kościoła się jechało i nawet Córka siadła za kierownicę (bez prawka).
Dzisiaj, całe popołudnie Dziecko spędziło w garażu ze swoją zieloną miłością. Nie interesowało mnie, co tam robi. Potem zobaczyłam go z wydechem w ręce. A potem poszłam po wiadra do kóz i jak zobaczyłam, co zobaczyłam, to mi się prawie słabo zrobiło: strzała stała podniesiona za dupę na lewarze (jednym), a Dziecko leżało pod autem. Wielokrotnie już asystowałam w charakterze "podaj dziesiątkę, podaj nakrętkę" przy akcjach typu "Dziecko leży pod samochodem, a matka sie modli, żeby nie spadł", ale zawsze jednak ten samochód podniesiony był bezpieczniej niż na jednym lewarze. Chwilę mi przejść nie chciało, ale nic nie rzekłam. W końcu, jak z wiadrami wracałam, to spuścił to auto i wyjął lewar. Jednak kanał jest nieodzownie potrzebny.
Wczoraj było Święto Kota. Na tę okoliczność koty zostały uwiecznione na portrecie zbiorowym. Było to trudne, bo warki i parskanie się odbywało i Pan Kot za nic nie chciał w babskim towarzystwie dać się zdjąć. No to go wlepiłam na środek. Tyle, że fotoszop jakoś średno ze mną współpracował, więc wyszło, jak wyszło. Oto tak:


To jest bukiet z kotów na Dzien Kota.
Pan Kot rzeczywiście wklejony prostacko, ale ... musiały być wszystkie w kupie i już!

Tak poza tym, to nic mi się nie chce. Nawet pisać mi sie nie chce i zebrać się w kupę nie mogę. Czytam za to zawzięcie Agathę. Żeby nie zacząć Agathą rzygać (o co mnie podpytywało juz Dziecię) zmieniam: raz Poirot, raz Murpleraz Tommy&Tuppence, a w przerywniku film.
Nie będę rozwijać, dlaczego mi się nie chce. Powiem tylko krótko, że się na służbę do tych dwóch patafianów nie najęłam. I cześć. Więc strajk, włoski, czy jaki tam kto chce. Koniec, kropka i dupa blada. Idę czytać dalej...

2 komentarze:

  1. Iwono, bardzo to niebezpieczne leżenie pod samochodem, kiedy on tylko na lewarku, u naszego dalekiego sąsiada skończyło się to tragicznie, zanim ktoś zauważył; trzeba by mi do ogrodu na przycinanie gałęzi wyjść, ale jakoś jeszcze mam obawy, że zaraz mnie złapią krzyże, bo jeszcze chłodem ciągnie; bukiet z kotów najładniejszy, a Tosia? jak ona się miewa? pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tosia jest najgrzeczniejszym i najspokojniejszym z kotów. W dodatku jest taka malutka okrąglutka i przemiła w dotyku. Ale najwdzięczniejszym kotem, taką słodką wariatką jest Panna Kota Dzieckowa. Jedyny kot, który przyłazi z własnej woli na kolana, pomruka i poudeptuje chwilę, a potem idzie.
    Tam pod tym autem, okazało się dziś rano, były wstawione takie duże klocki drewniane, w paru punktach. Auto nie trzymało się na samej windzie. Jednak nie jest bezmyślny. Ale wczoraj zawał był w drodze.
    Z ogrodem poczekaj jeszcze chwilę. Teraz najłatwiej "się doprowadzić" niby wiosna, ale jednak jeszcze nie.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..