wtorek, 10 czerwca 2014

W Egipcie

nie byłam i nie będę. Ale myślę, że oni tam czasem mają tak, jak ostatnio u nas. Tylko, że im się wtedy wydaje, że przyjemny chłodek. A tu: massakra.
Ja jestem człowiek warunków umiarkowanych, tak -wszystkiego w sam raz: nie za mroźno, nie za upalnie, nie za sucho i nie za mokro. Deszczowa aura mnie przygnębia i wysysa ze mnie ducha. A w takie upały nie jestem w stanie pracować fizycznie. Upał jeszcze sam by jakoś dało się przeżyć, ale jest do tego tak tropikalnie - bardzo dużo wilgoci w powietrzu - duchota. Psy nie chcą chodzić. Wychodzą na szybkie załatwienie sprawy i leżą jak skóry z diabła. Koty - jak na wczasach w Egipcie - porozciągane po długości, łapy tu, ogon tam. Kóz nie miała serca na ten żar wyganiać. Komary w dodatku po tych deszczach latają chmarami i bidusie- zamiast się paść - leżą, żeby sobie ochronić cyce. W obórce tez nie jest zbyt komfortowo. Drzwi i okno otwarte całą dobę, ale jest duszno i gorąco, mimo świeżej ściółki. Nie chcę otwierać drugiego okna, bo jest na przestrzał.A nie wiadomo, jak kozy znoszą przeciągi.
Dzisiaj jest podwójnie "kreci" poniedziałek  (w poniedziałek nawet krety nie ryją - jak mawia mój somsiad) - bo upał i bo święto. Więc nawet jakby było co do zrobienia, to nie uchodzi.
Wywiesiłam pranie na poręczy balkonu (koc, śpiwór, narzutę), obawiałam się grandy ze strony Starszego. Ale, o dziwo, nie odezwał się. Widać już mu się nie chce mnie wychowywać, bo stwierdził, że jestem niereformowalna. Mimo wszystko, wróciwszy właśnie z kościoła i świątecznego posiedzenia u szwagierki najstarszej, nie omieszkał skomentować mojej nieobecności, dziwnie zdziwiony, że mnie nie było(!)
A na zewnątrz już się zrobiło do życia - zostałam wyprowadzona przez Księżniczkę. Połaziła, posznupła, łapy umoczyła w rosie. Za powrotem zaatakowała mnie pajęczyna w drzwiach. Skąd się wzięła, jak przed chwila jej nie było?

W sobotę zrobiłam wreszcie porządki generalne u kóz. Pobieliłam nawet. Zjadłam przy tym kilo wapna i 2 kilo kurzu, czyszcząc żłoby (chętnie bym się ich stamtąd pozbyła, ale nie mam chwilowo trotylu).
Ta sobotnia robótka oraz poprzednie koszenie na dwa podejścia, plus zwiezienie ostałych dwóch kopek siana, sprawiły, że w niedzielę zwlekłam się z trudem niejakim z wyrka. Najgorsze łapki od pchania kosiarki, wideł i szczoty do malowania. Oraz od wapna, bo oczywiście nie ubrałam rękawiczek i wapienko ciekło mi po łapce do łokcia. Smaruje kremikiem z YR, bo łapka zrobiła sie taka, że za pumeks może biegać.
Poza tym odesrałam sekator do kozich pazurków. Podejrzewałam, że został gdzieś na ściółce, jak ostatnio przecinałam sznurek od wiązki słomy. Ale narzuciłby mi się na widły, a się nie narzucił.
I tak dobrze, że te porządki zrobiłam, bo czas był najwyższy. A w niedziele przyjechała forumowa Ania, która ma kózki krócej ode mnie, zasięgnąć języka i porady. I wstyd by było.
Obrzydliwej Pannie Kocie zebrało się na wyjawianie uczuć do mnie - wlazła na kolana, poprzyglądałą się, co jest grane, pozgrzytała zębami, a teraz pomruk z siebie wydała i udeptuje.
Panna Kota jest najmilszym, najbardziej pierdolniętym i najbardziej żarłocznym ze wszystkich domowych kotów. Jedzonko pochłania "całą gębą". Zanim pozostałe dojdą do połowy ona już swoje pochłonęła i dobiera się do cudzych misek. Pan Kot nawet nie walczy o michę.Natomiast łaciatka - Tosiula w zasadzie dostaje to mokre jedzenie, żeby jej nie dyskryminować. Kot dziwny bardzo: maleńki, niewyrośnięty. Nie umie jeść nic innego oprócz chrupek. Mokrego nie bierze w pyszczek tylko liże. Jak jest takie z galaretką, to jeszcze ma co lizać przynajmniej. I nie pije, broń boże, wody z ogólnodostępnej, psiokociej miski. Wskakuje do zlewu i pije z kranu. Oczywiście, jak jestem w kuchni i widzę, że wskoczyła, to jej lekko odkręcam. No i jest bardzo grzecznym kotem. Nie łazi po zwyżkach, niczego nie strąca i nie niszczy. Jako jedyna korzysta z drapaka, który własnymi ręcami uczyniłam, jako element budki, konkurencyjnej w stosunku do tych po dwie i pół stówy w zoologach. Budka była uczyniona dla Pana Kota, ale on ja na wstępie olał, a potem, nawet gdyby się do niej przekonał, to i tak zrobił się za duży. Arkadiusz jest ogromnym kotem. Stanąwszy na tylnych łapach bez problemu sięga przednimi na stół kuchenny. Stół ma 76 cm wysokości, jakby co. Aaa, Panna Kota jest jeszcze najchudszym kotem w zbiorze. Boki ma zapadnięte i kości na dupsku jej sterczą. Ciekawe co się dzieje z tym wszystkim jedzeniem, które pochlania. (Dziś pochłonęła jeszcze nadprogramowo pół "ćwiartki" kurzęcej, która później miałam obdzielić wszystkie. Nie była pokrojona, ale dała radę na jakieś trzy kłapnięcia pyszczkiem. Oprócz tego każdy kot dostał tak około łyżki okrawków z drobiowej wątróbki. Z czego Klementyna zjadła 2 łyżki, a pozostałe dwa - jedną) No i rozciągnęła się właśnie, jak nimfa błotna, na płytka i obserwuje ruchy much, których naleciało, niestety, wraz ze świeżym powietrzem przy porannym wietrzeniu chałupy na oścież.

Nadmienię, że Dziecię sobotnia zerówkę położyło. Oczywiście pretensje miało, że nawypisywałam mu na ściądze jakiś farmazonów, a tego prostego nie napisałam. Umowa jest bowiem taka, że student może mieć na egzaminie pomoc w postaci tekstu mieszczącego się na kartce A4 dwustronnie zapisanej. Jakby się student przyłożył, to by tam, pisząc na kompie, tego tekstu wcisnął trochę. Ale się nie przykładał, a ja napisałam co trudniejsze, uważając, że to proste umie.(Wyjaśnię, że ja pisałam, bo Dziecko, po latach usilnych starań, jest w stanie, w miarę czytelnie zapisać wzór matematyczny. Otwartego tekstu już nie - wężykiem wychodzi.) Tymczasem Dziecko dostało pomroczności i zadanie, które robiło rano samodzielnie -sknociło. A w drugim - zaczęło szukać kwadratowych jaj, wychodząc z założenia, że ono nie może być takie proste, na jakie wygląda. A było. I niestety, jeszcze się z całkami po prostokącie oraz równaniami różniczkowymi o rozdzielonych zmiennych nie rozstaniemy. Ale niech tam. Matematyka jest cudna. Bo jak nie, skoro ja po 37 latach od rozstania z analizą matematyczną, jestem w stanie równanie różniczkowe rozwiązać?! Zresztą z całej matmy, najbardziej lubiłam analizę. Żałowałam potem, w trakcie mojej nauczycielskiej pracy, że funkcje były stopniowo eliminowane z programu. Zresztą, z matematyki stopniowo eliminuje się właśnie matematykę, a zostawia rachunki. No, dobra. Ale na to nie mam wpływu. Zresztą nigdy nie miałam. Nauczycieli nikt o zdanie nie pytał. A odnosiłam wrażenie, że zmiany programowe są przeprowadzane na takiej zasadzie, że jeden trzyma i kartkuje podręcznik, a drugi z zawiązanymi oczyma, stuka palcem w losowa kartkę owego podręcznika -"to wyrzucamy".
Żesz mnie na reminiscencje wzięło. Chyba z tego upału, zaczyna mi się lasować móżdżek...

Aha. NK przysłało mi informację, że MB obchodzi jutro 60-te urodziny. Na NK nie zaglądam już od baaardzo dawna. Ale informacje mi ślą. Problem tylko ten, że ostatnie urodziny, jakie obeszła MB, to były pięćdziesiąte czwarte. Zabrakło 2,5 miesiąca do pięćdziesiątychpiątych. I żadnych już więcej nie było. Od pięciu lat profil uaktualnia się w ten sposób, że każdego 2.04 i 10.06 pojawiają się kolejne świeczki. Na tym też polega pewien fenomen wirtualnej rzeczywistości - wciąż w niej jesteśmy, gdy w realu już nas nie ma. A Gocha miała w tym dniu święto podwójne -także imieniny. Jak była w Krakowie, to starałam się zawsze paplańca jakowegoś spiec i z nim podążyć do młodszej siostrzyczki. A teraz nie pojadę nawet zapalić świeczki. Ale czy świeczka na grobie najważniejsza? Ja tę świeczkę zapalam wciąż. Nie tylko drugiego kwietnia i dziesiątego czerwca.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..