piątek, 22 sierpnia 2014

Jesien idzie...

A właściwie to zjawiła się już prawie, jak cichociemny.
Ludziska pisali, że w nocy 10 stopni mieli i dylemat, czy kozom juz na noc zamykać. A mój termometr, sam z siebie, obrócił sie do mnie zadem i byłam odcieta od informacji o temperaturze. Nawet się dziwiłam nieco, że Starszy na bieżąco nie informuje, aż go wczoraj zapytałam, jak stał przy oknie. I wtedy sie okazało, że "nie da się", bo termometr odwrócony. Wsadziłam łapę i go nawróciłam. I przekazał natychmiast przykra informację, że jest 13st (ok. 18-tej). Dziś natomiast dzionek mnie wygonił z łoża o 6-tej. Okna były zaparowane od zewnątrz. Po otwarciu okazało się, że to nie tylko okna - mgła jak mleko wetknięta wszędzie dokładnie. A na termometrze 6 stopni. Ja się nie zgadzam!

A bociany to jakby miały w dupie. Nie wiem skąd biorą informacje, czy maja jakiś stałych zwiadowców w powietrzu, ale jak tylko traktor z pługiem sie w polu pojawi, to już są. Za Dzieckiem łaziło ze 20 sztuk. Juz myślałam, że to sejmik i polecą sobie precz, ale jak się wczoraj nad wieczorem podkasało i ktoś tam orać zaczął, to dalej ich było stado całe.
Wczoraj lało od nocy do przedwieczora. Paskudnie było, ale deszcz spadł w odpowiednim momencie. Siać ten rzepak należy na gwałt, ze względu na to zimno, co przyszło z nagła.
Dziecko poorało i powłóczyło, jeszcze agregat i siewnik. Posieją we dwóch, na dwa traktory -jeden z agregatem, drugi z siewnikiem pojedzie.
Sąsiad, który uprawia pole po sąsiedzku robił chyba demonstrację siły, bo na spłachetek taki mały zajechali z synem na dwa traktory -te olbrzymie kejsy: jeden z rozsiewaczem do nawozów -funkiel nówka, aż lśnił nowością, a drugi z pługiem obrotowym -tez prosto z fabryki. Potem ten z rozsiewaczem pojechał i wrócił z drugim, takim samym pługiem. I sobie na tym polu przeszkadzali z dwoma takimi olbrzymimi pługami.
A moje Dziecko tą bidną sześćdziesiątką się tłucze z pługiem obrotowym, który sobie za tegoroczny rzepak nabyło i porzeźbiło nieco w gównie. Bo pług jest gebelsowski, starszy od Dziecka..
Wczoraj udało mu się wreszcie te wredne trójki sprzedać. Cenę wziął za nie gównianą, tylko ciut więcej niż na złomie. A już był taki na to zjeżony, ze miał zamiar, prosto z pola do skupu jechać.

W polach się rozpleniły chomiki. Strach w pole iść z psami, bo te skurczybyki bojowe są strasznie. Gdy Dziecko orało na "kowalowym" jeden taki kamikadze latał i najpierw straszył bociany, a potem zaczął atakować traktor. No, jak się menda traktora nie boi, to co o ludziu mówić. Już raz miałam bliskie spotkanie z takim jednym, przyjął postawę bojową, z nastawiona gardą. Na szczęście się rozmyślił i zwiał. Wiem, że sa u mnie w okolicy grządek. W ub. roku zniszczyły mi co najmniej połowę dyniek. Teraz, na razie nie widzę. Tylko cukinia jakaś pogryziona i ząbki odbite - chyba ich robota. I zapierniczyły mi połowę bobu, co sobie na nasienie zostawiłam. No, problem jest. Większy niż z kretami i nornicami, bo te przynajmniej ludzi nie atakują. Ciekawe, czy z tym jakoś można walczyć, w sensie - ograniczyć populację, bo za chwilę chomiki będą rządzić u mnie na grządkach.
Miałam zamiar posiać jeszcze szpinak , już sobie przygotowałam nawet miejsce. I może rzodkiewkę jakąś. Dziecko zaorało mi kawałek po dyniach jednych, gdzie dwie sztuki olbrzymie urosły. Dziś pewnie pojedzie tam agregatem i będę mogła zadziałać. Wiem, że z truskawkami się trochę spóźniłam, ale nie było jak i gdzie. Byle się zdążyły ukorzenić. No i we włókninę je trzeba od razu.

Moje Dziecię miastowe rekord niewolnictwa wczoraj pobiło: wyszło z pracy o 20.45. Jedzie jakby 2 etaty, bo zastępuje koleżankę, co poszła na dwa tygodnie na urlop. Dobrze, ze już piątek, bo zostaje jej jeszcze 5 dni.Ale przekazało hepi niusa, że firma jej chce wysponsorować szlifowanie francuskiego. Dali katalog, żeby wybrała sobie formę, nie patrząc na koszty. Spadło jej to z nieba, bo myślała o jakimś szlifowaniu pod kątem certyfikatu. No, to już ma z głowy.
W kontekście tego niewolnictwa siostrzanego, domowe Dziecię, przylazłszy na nocne pogaduchy u stóp matczynego łoża, połączone z wygłaskiwaniem piesów (które są wtedy very very hepi), stwierdziło, ze rolnik, to jest jednak zajebista fucha. Bo dochody dochodami, ale przynajmniej nikt ci na łbie nie wisi i nie ściga. No, póki co, to wisi dyrektor zarządzający - czyli Starszy. Ale Dziecko i tak podchodzi trochę na lajcie do tego jego zarządzania. A trochę się liczy, bo jest źródłem wiedzy z doświadczenia.
Było na spotkaniu rozpoznawczo-zaczepnym w związku z tym kursem rolniczym. I jest na tak. Tyle, że nie wiem jak pogodzi ten kurs ze studiami, które tez sa w soboty i niedziele. A pewnie trzeba będzie obecność zaznaczyć.

Ciota coś zaczęła modzić, że sobie grupę inwalidzka załatwi, żeby dziecko zasiłek opiekuńczy na nią mogło brać. Było modzić, wtedy, kiedy mówiłam. Parę miesięcy by brał te pieniądze, a teraz by dostał 5,5 tys w kupie. Zanim załatwi te grupę, to zdąży umrzeć, a i tak, w obecnej sytuacji Dziecko się nie łapie na opiekuna prawdopodobnie. Jeżeli się zarejestruje jako producent, co mu się zdaje się bardziej opłaci. A ciota chce uwiązać sobie znowu obiecankami. Może niech spada.
Ten ostatni busz, który ja atakował skosiła jej firma ogrodowa. (Dziecko się wybrało, ale go odesłała) Zabuliła, jak za woły 150 zł i została z  trawa na pokosie. Myślałam, że się trochę wyleczyła z permanentnego koszenia trawnika, a tu się okazuje, że siedzi w oknie i już jojczy, że trawa zielenieje i trzeba by kosić.
Niektórym ludziom na wsi popierdoliło się całkiem na poddaszu. Dawniej Wujo kosił ogród kosą dwa razy w roku i było OK. A teraz chciałaby co dwa tygodnie, "bo kosiarki w koło huczą, wszyscy koszą, tylko u niej stoi" No, faktycznie, koszą co chwilę. Bo polikwidowali wszelką żywinę, grządki i tp, a z nudów trzeba coś robić. A ja nie koszę. Przynajmniej kozy mogę wypuścić na ogród.
Małe Zuo nadejszło, skradajęcy się, jak puma jakaś. Hopneło na kolana, mruczy i wsadza pychol w klawiaturę. Od świtu ma loty, już zaliczyła wszystkie szafy i chyba coś zdążyła zdemolować, bo huki jakieś dochodziły. A teraz zabrała się za psie żarełko, bo ona ciągle głodna. Waży 3,5 kg, a wygląda, jakby jedzenie oglądała przez szybkę. Dostęp do chrupek jest permanentny i do woli. Natomiast kolacyjne saszetki opiernicza: własną, Łaciatki odrobinkę (bo Łaciatka nie je mokrego, ale dostaje odrobinkę, żeby jej przykro nie było i coś tam sobie troszkę poliże) i na koniec jeszcze odpędzi od miski Pana Kota. Małe Zuo jest menda wredna i psuj, ale to jedyny kocio, który przylezie na kolana i pomruczy. I to nawet psim sposobem się odbywa: klepię się po kolanach i ją wołam, a P.K. wskakuje i odwala swoja robotę. Pan Kot wzięty na ręce warczy i fuczy (on w ogóle wqrwiony głównie chodzi i rozdaje cepy pozostałym kotom bez zdania racji), natomiast Łaciatka -w pierwszej chwili wystraszona, potem mruknie parę razy, a potem juz wrzeszczy rozpaczliwie, żeby puścić. Wczoraj waga była pod ręką i Dziecko wsadziło Łaciatkę. Przycupnęła na wadze, wystraszona oczywiście. A my obawialiśmy się, że waga kota nie stwierdzi. Ale stwierdziła i, ku naszemu zaskoczeniu, wykazała 2,5kg kota. Natomiast Pana Kota było 4,5 kg. Ale Pan Kot, po ostatnich wędrówkach całodniowych ma jakieś problemy z przyswajaniem. Wygląda na bulimię: żre do napęcznienia i za moment zwraca wszystko co zjadł.

No, słoneczko daje radę, zgodnie z prognozami. Piesy sobie polegują jeszcze. O dziwo nie przylazły, jak pańcia śniadała! Będziemy budzić.

Miłego dzionka !



1 komentarz:

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..