sobota, 25 października 2014

Zima za rogiem

A ja bym najchętniej, jak niedźwiedź stary, zapadła w sen zimowy i obudziła się wiosną. Nie znoszę, nie cierpię, nie nadaję się, nie jestem przystosowana do zimy. Najgorsze są dla mnie te krótkie dni. Jak się ciemno robi o czwartej, to ja się już do niczego nie nadaję. A wyjście z domu to wyczyn olimpijski prawie. Samo zebranie dupy w troki, żeby wyjść. Bo potem już jest jako-tako. Chyba, że duje jak w kieleckim i rzuca czymś z góry.Ale, niestety, mam takie dwie, które wymagają wyprowadzenia bez względu na pogodę, kilka razy dziennie. Dzięki temu nie zamieram zupełnie i te parę razy na dzień muszę się przespacerować - w dzień w pola, a po zmroku na trotuar .Rano udaje się wypuszczenie samopas, pojedynczo, ze względu na brak płota od strony zasadniczej. Ale i tak muszę wyjść i trzymać rękę na pulsie. Ostatecznie - dobrze, że mam psy, bo inaczej bym przez zimę spleśniała, umarła na siedząco na krześle i spadła pod, po czym harcowałyby po mnie koty.

No właśnie. Koty. Siedzą sobie w mieszkaniu (o ile można to siedzeniem nazwać) a po chałupie myszy harcują. Zostało postanowione, że koniec gnojstwa, psujstwa i darmozjadztwa: koty do roboty. Na co koty, owszem, owszem, czemu nie. Mają zmiany, bo jakby wszystkie poszły na raz, to marnowałyby czas na głupie przepychanki.
A po powrocie wyglądamy tak:

Oczywiście najgorzej wygląda Tośka. Kto wymyślił białe koty z różowym noskiem (chyba widać, że różowy!) Bure są zdecydowanie bardziej praktyczne. Przynajmniej nie widać różnicy po wytrzepaniu.

Spracowany kot musi ugasić pragnienie. Tośka nie umie  / nie chce pić ze wspólnej miski, musi podłączyć się do kranu.

Nieopatrznie zostawiłam drzwi do spiżarki otwarte. Koty urządziły pogoń po półkach ze słoikami, oczywiście, czemu nie, jak to tak fajnie polatać po półkach. Efekt: 2 słoiki z wiśniową dżemianką wylądowały na podłodze, z czego jeden nie nadawał się już do powtórnego ustawienia na półce. Działanie przez zaniechanie zwykle jest na niekorzyść własną. Nie tylko w zakresie niezamykania drzwi do spiżarki.

Ostatnio bujamy się właśnie ze skutkami działania przez zaniechanie. Zaniechanie nadzoru nad własną działką przez sz.-n-i-n. poskutkowało tym, że sobie mieszkańcy z podrugiejstrony zrobili utwardzoną autostradę na szer 3m z długości całej działki, co daje ok. 3a powierzchni. W przeliczeniu na pieniądze ok 35 tys. Owo zaniechanie będzie teraz kosztowało dużo więcej niż słoik dżemu, bo geodetę i mnóstwo pracy, żeby ten kamień usunąć. Bo urząd ma w d. i nie usunie, choć urząd sypał.

A propos sypania: po mojej interwencji u sz.p. dyr. na nasza napoczętą autostradę poddomową zajechał we wtorek sprzęt, w postaci koparko-spycharki i ciężarówki z tłuczniem. Najpierw spych wyrównał, usuwając przy tym gruz, którym w pocie czoła utwardzaliśmy teren. A potem rozwiózł 2 przyczepy tłucznia i nieco łyżką uklepał.

Się sypie...

Się rozsypało. Dziecko zbiera z łyżki resztki kamienia.

I mamy autostradę.. Ciekawe, jak długo będzie przejezdna..

Obiecali jeszcze przywieźć kliniec. No i przywieźli. W piątek świtem bladym, o siódmej rano. I rozsypali na zasadzie przejazdu z podniesioną przyczepą, przy otwartej tylnej burcie. I cześć pieśni. A że powstały góry i doliny, to kogo to. Sąsiad Be. przepatrzyć nie mógł. W dodatku, po pożegnaniu kolegi emeryta,  odczuwał potrzebę leczenia kaca ciężką pracą i złapał łopatę oraz taczki. I wziął się za równanie. Dziecko początkowo olało temat, ale w końcu mu sumienie nie dało patrzeć,jak sąsiad Be. w pojedynkę z kamieniem walczy. Pożyczyło znów od Mańka spycho-płytę zawieszaną na podnośniku traktora i wyrównało profesjonalnie. Nie wiem tylko, jak to się stało, że urząd postanowił utwardzić ten właśnie odcinek naszej prywatnej autostrady, skoro moje monity u władz wszelakich dotyczyły odcinka poprzedniego, od głównego asfaltu, który ma większą liczbę użytkowników. Albo znów zwyciężył szemrany byznes, albo urzędowi tak było wygodniej, ponieważ wykonany odcinek autostrady jest znacznie krótszy niż poprzedni (ok. 30m) i tego kamienia by im za chiny nie wystarczyło. A tu coś widać przynajmniej. I znów wilk syty  i owca cała, tylko juhasa wioska nie widziała.

A w ostatnich dniach zimno się zrobiło syberyjskie (kto to widział, o tej porze! -  ubiegłoroczna dłuuga jesień nas rozpuściła chyba trochę). Duje gorzej niż w kieleckim na moście. Tym razem ze wschodu. Czyli jak idę, to mam prosto w twarz. Za to - jak wracam- w plecy. Na ogół jest odwrotnie, bo u nas zwykle wieje z zachodu. Ale tak, czy siak, zawsze przemieszczam się z psami w kierunku wsch. - zach., czyli - nie uniknę.

Kozom na noc przymykam. Nie zamykam całkiem, niech się hartują, bo w zimie będzie tam na minusie. Z oknem kicha, z drzwiami -druga. Napycham siatki z sianem codziennie - co prawda nie na ful. Połowa siana jest pod nogami. A siano cudne w tym roku. W ub roku miałam ze słomiastej starej trawy, a tak nie wyciągały. Podejrzewam, że one lepiej wiedzą od nas o nadchodzących chłodach i po prostu sobie ścielą. Ale niestety, dywanika  jeszcze zakładać nie będziemy, bo do wiosny stałyby pod sufitem. W tym tygodniu tylko dościelałam, ale podobno ma się ocieplić po niedzieli, to powalczymy z gównem  i zrobimy porządek.
Dziś w ramach rekreacji (własnej - jak już wylezę wreszcie, to lepiej czuję się na dworze) wypuściłam dziadostwo parzystokopytne coby sobie poszalało. No i poszalało, nawet trochę trawy poskubało, ale szajba wzięła górę nad łakomstwem. Pakując siano zdjęłam im jedną wiązkę gałązek. Jakoś niespecjalnie im poszły - najpierw się rzuciły ochoczo, a potem znów szajba wygrała. Wieczorem Stefan napuszony na pysiu jak chomik - znaczy zimno. Na noc dziś zamknęłam jednak - Starszy sumiennie pilnuje termometru i zaanonsował -1 o 19.30. No to zamknęłam, niech Stefcio nie marznie.

Po czym poszłam z psami na trotuar. Domniemywam, że jeszcze mnie nocne krążenie wokół chałupy czeka, bo panienki tylko popodsikiwały trawki co 10 cm, dla poinformowania, że one też tu były.A drogę powrotną odbyły w Poldolocie - Czarna na przednim siedzeniu. Otóż w połowie tej powrotnej drogi, w przydrożnym rowie pokazał nam się pies. Trochę za duży, by go można było zlekceważyć.Czarna zaczęła się podniecać i ciągnąć na sznurku, w milczeniu przynajmniej, natomiast Księżniczka rozdarła twarz. A ponieważ dziabanie Księżniczki może umarłego z grobu wygonić, kazałam jej się zamknąć. Co oczywiście zlekceważyła. No i dostała klapsa na dupę ( pewnie jakiś drugi raz w swoim 9 letnim życiu, ale było zbyt poważnie, żeby się certolić z przekonywaniem jej słowem). I się postanowiła obrazić a z tej obrazy ani kroku w żadną stronę. Stanęła sobie i patrzyła na mnie z wyrzutem. W międzyczasie zadzwoniłam do Dziecka po ratunek i Dziecko przyjechało wozem. Księżniczka dalej trwała w postanowieniu, że nie idzie, tu zostaje i koniec, natomiast Czarna, jak tylko zobaczyła, że jej ukochany pan No.2 zatrzymał się -próbowała wyrywać naprzód. Nadmienię, że należało przejść przez jezdnię. No, ale przeszłyśmy, wpakowały się na tylne siedzenie, co Czarnej nie odpowiadało, bo ona musiała być tuż tuż, koło Dziecka. I wróciliśmy. Wozem.

Chyba będę musiała znowu za wiejska wiedźmę pobiegać i udać się do właścicieli, żeby trochę ich postraszyć. Moja eks-współpracownica zapłaciła 500zł grzywny za to, że jej pies przez chwilę był na ulicy i komuś to się nie podobało. Wykorzystam, jako przykład dydaktyczny. Tego psa spotykam już po raz trzeci, z tym, że wcześniej majaczył mi na horyzoncie i się do tego horyzontu nie zbliżałam, a raczej -robiłyśmy w odpowiednim momencie w tył zwrot i spierniczały w przeciwnym kierunku. Ale ja muszę zimą chodzić z psami po trotuarze i nie będę szła z duszą na ramieniu, że mi znowu coś wylezie i odetnie powrót.

1 komentarz:

  1. Tiaa...mam takie samo zdanie w sprawie zimy i zimna jak Ty. Kozom też mus jeszcze przed zimą oczyścić obórki. Odwlekam, ale trzeba się zabrać za robotę, najgorzej się zabrać...
    A u nas w mieście, psy latają po ulicach swobodnie i nikomu to nie przeszkadza za bardzo. Jeszcze nie było takiej akcji, żeby ktoś po policję, czy jakie inne interwencje. Osobiście znam koło 10 psów latających po mojej okolicy...Czasem trafi się jakiś nowy, wtedy się nim interesuję, co on za jeden. Zdarza się, że ktoś przygarnie bezdomnego, albo przynajmniej dokarmi. Właśnie "zdobyłam" nowego kota, bo zima idzie, żal było malucha. To Mietek teraz jest rezydentem łazienki na razie...już mruczy i przestaje upychać się do dziury i prychać na widok człowieka, czy zwierza domowego :) Takie to wszystko...:)
    rena

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..