poniedziałek, 10 listopada 2014

czary mary, zabobony i takie tam

Przesądna jestem? No, niby nie jestem. Bo przecież nie wypada.
Czuję jakoś podskórnie jednak, że coś w tym wszystkim jest. Że wszystkie rzeczy i sprawy wokół nas są ze sobą powiązane w sposób pozostający nie do ogarnięcia i oszacowania umysłem.  Że istnieje coś takiego jak "dobra energia" i "zła energia". Że nie warto, dla własnego dobra, żywić bardzo negatywnych uczuć do kogoś, bo to do nas wraca i szkodzi nam samym. Oraz, ze nasze dobre myśli, z kimś związane do niego docierają. Jest parę osób takich, z którymi mam kontakt jedynie wirtualny, a które są "w potrzebie" różnej. I chociaż nie kontaktuję się z nimi zbyt często, to mam nadzieję, że moje "dobre życzenia" (jak to idiotycznie brzmi!) do nich docierają. często słowa, którymi chcemy wyrazić nasze myśli są wyświechtane, wypełznięte i banalne. I aż wstyd ich użyć. Dlatego, mam zwykle problem ze składaniem życzeń - bo jak ująć słowami, co się myśli na prawdę. A "wszystkiego dobrego" brzmi tak banalnie i bezpłciowo..
Przyznam się, ze wstydem niejakim, że marnotrawię często czas przy komputerze na układaniu solitera. Na 4 kolory oczywiście, bo na łatwiznę nie idę. No i zwykle tak jest, że to samo rozdanie 3 razy nie wychodzi, a jednak za czwartym wyjdzie. Albo 2 pod rząd nie wychodzą, a potem trzecie wyjdzie za trzecim razem. Ale, jak żaden nie wychodzi, przez kilka razy pod rząd, to znaczy, że "coś się zesrało w okolicy". I, niestety, tak jest.
Przez 2 dni nie wychodziło nic, a trzeciego dnia telefon, który nigdy do mnie nie dzwonił. Popatrzyłam i pomyślałam AHA!?. I się okazało, że BiałyB. wylądował na SORze z oznakami zaniku potasu w organizmie. No, fajnie. A ja na kilku różnych sznurkach...

No i w ogóle. Czasem coś takiego jest. W miejscu, w człowieku, którego się spotyka. U mnie w domu np. kiepsko rosną kwiatki. Zwykle po jakimś czasie tzw. szlag je trafia. Czasem aż głupio, bo zwykle w pierwszej kolejności trafiał te, które dostałam o szw.-nie.naj.ale. naj. Żaden się nie uchował. Z wyjątkiem aloesu, który dostałam niedawno, a który naszczepiła z sadzonek od tej drugiej. ((No, w tej chwili nie ma mowy o kwiatkach w ogóle. Kwietnik został zdemontowany i wyniesiony na strych. Chociaż, pewnie to był błąd, bo koty mogłyby się po nim dowolnie wspinać, zamiast np. łazić po szafach poprzez drzwi.) Ostatnio dostałam papirus od sąsiadki. I już zakończył żywot. Mam tylko u siebie w pokoju beniaminka "na kluseczkach" i ten aloes, w charakterze lekarstwa na różne.
Z kwiatkami jest inna ciekawa i przesądna sprawa: papirusy miałam z dawien dawna. Naszczepiłam  jeszcze mieszkając w szkole. I tak sobie pięknie rosły, że od czasu do czasu trzeba było dzielić bryłę korzeniową i rozsadzać na dwie doniczki. Do momentu, kiedy połowę takiej bryły dałam sąsiadce. Odtąd nie mam papirusa. Podobnie było z gynurą, która rozrastała się tak, że niebawem wyprowadziłaby mnie z pokoju. I to nie jakieś tam ćmoje boje,że po ułamaniu naszczepki roślina odchorowała. Bo, w związku z ekspansją obłamywana byłą ciągle.Swoja drogą- ciekawe, bo dziewczyna, która te naszczepki dostała, jest niezwykle życzliwym człowiekiem, starającym się bezinteresownie pomagać, każdemu, komu pomóc może.
Wierzę też, że niektórymi, radosnymi dla nas wiadomościami nie trzeba się powszechnie dzielić. Przynajmniej z niektórymi osobami. Bo często jest tak, że się temat zesra..
W pechowe właściwości czarnych kotów natomiast nie wierzę. Mój pierwszy osobisty kot był właśnie czarny. Mam 2 czarne kozy, które podobno są najbardziej trefne (idiotyzm, patrz również serek w lidlu). I mam czarnego psa. No, może nie całkowicie...

W ramach zejścia na ziemię, a raczej wyjścia: udało mi się wreszcie zmobilizować Dziecko do naprawienia zamka w drzwiach wejściowych. Okazało się, że durnemu zamkowi, pod adresem którego słów niecenzuralnych posypało się tyyyle, nic nie dolega. Szkodził mu jedynie zbyt mocno dokręcony szyldzik, który ściskał mu wnętrzności, nie pozwalając swobodnie się poruszać. Przy okazji została załatwiona też sprawa kretyńskiej szybki, która doprowadzała mnie do białej gorączki, grzechocząc jak popierniczona, przy każdym poruszeniu drzwiami. Po prostu, po zdjęciu listewek mocujących podkleiliśmy zwykłe uszczelki okienne. Wreszcie nie słychać drzwi. A do te pory były na prawdę uciążliwe w obcowaniu, bo tłukły się ta szybką przy każdym dmuchnięciu wiatru. Co się zdarzało notorycznie, bo drzwi są od wschodu, a ostatnimi czasy wiało właśnie stamtąd.

A dzisiaj zdarłam Dziecko hasłem QuQu rydza. Pojechało, zbadało. Ma 23% wilgotności. Znany skup bierze od 22% płacąc cenę ch..wą. Na razie Dziecko pojechało orać na zarobek. Starszy pojechał do doktórów (co wcześniej mi jako konieczność zaanonsowała siostrunia - pewnie miałam biedaka dopilnować - i tak dopilnowałam, bo uprasowałam koszule oraz zadzwoniłam, czy przypadkiem doktóry długiego łykendu nie mają. Bo w końcu, kto, jak nie doktóry mogą korzystać).

Poza tym umyłam na dzieńdobry kibelek, bo już mi na psychikę działał. Jednak, niestety, moim panom w żaden sposób do zrozumienia dać nie można. A nawet kawę na ławę wyłożywszy odsłuchałam gebelsowskich teorii. Szkoda, że nie dociera, że tylko świnia po sobie nie sprząta.
W chałupie wali chlorem niemiłosiernie, a ja robię właśnie ser. Ciekawe czy tez będzie mial chlorowy aromat.

Diabelski pomiot bezrożny wqrwia mnie ostatnio totalnie (założywszy, że są zdrowe, a niejedzenie to wyraz cudowania) Królowa Matka raczy owies jednym zębem skosztować, Stefan to samo. Jedynie Wandal - niezawodny - zeżre konia z kopytami i poprosi o deser. Wzięłam wiaderko mieszanki od sąsiadki. Może dobrze, że tylko wiaderko, bo sąsiadka ma sąsiek w pomieszczeniu, gdzie była świnia. No i może tym świńskim smrodem przeszło. A koza, wiadomo - węchowa jest bardzo. Ponieważ jest nadal piękna pogoda, wypuszczę dziadostwo, niech się trochę porusza. Może apetyt im wróci.

1 komentarz:

  1. Coś jest z tymi czarami marami.U mnie to są sny-jakieś dzieci,grzyby to zawsze kłopoty choroba.I jak mam jakieś przykre,smutne sny to potem też jakieś mało sympatyczne zjawiska pojawiają się w mojej rzeczywistości.Jest jeszcze coś jak ''krzywe oczy''.Moja siostra cioteczna namawiana była przez swoją babkę-to była macocha jej ojca-by uczyła się wróżenia,rzucania uroków ale jeszcze przed pierwszą komunią.Ta się nie zgodziła,gdy jakiś czas potem sama chciała się uczyć już po komunii,babka stwierdziła,że teraz to już za póżno i nie będzie miała mocy.Coś ta babka umiała bo ciotka wiele razy odczuła działanie jej uroków,gdy się pokłóciły.A babka ta nie miała swoich dzieci.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..