wtorek, 18 listopada 2014

Fajnie jest, fajnie jest...

No, a nie?
Przede wszystkim, pojechałam do S. Widziałam, a co gorsza-słyszałam-piękną Lusi. I przeżyłam. Kiepsko, bo kiepsko, ale jednak. Niby byłam niesamowicie spokojna, nawet ręce mi się nie trzęsły (momentami), natomiast cholera jakaś wlazła mi pod poślednie żebro i mocno dokuczała. Zwłaszcza, że to było z lewej strony.
Lusi odstawiła kyrk na korytarzu i na sali sądowej. Zrobiła w bambuko dwukrotnie swoją meceneskę. Wqrwiła własne dzieci, do tego stopnia, że syn wziął i poszedł precz. Wqrwiła sąd, co było widać gołym okiem.W dodatku wyglądała przecudnie, jak na 77-letnia kobietę - te ogniście rude loczki, usteczka wymalowane pod nosek, lekko starte, szafirowy ogniście płaszczyk, a na nim tona łupieżu i rudych kłaków. Niestety, kyrk został odsunięty w czasie, aż do końca marca. Zobaczymy.
A mi psycha zaczyna (albo już kiedyś zaczęła) padać na somę i niewesoło się zrobiło. Lusi coś mamrotała, że na Wszystkich Św. byliśmy, a nie odwiedziliśmy. Sorry, ale mimo wszystkich okoliczności, myśli samobójczych nie mam. Natomiast mam w pamięci, że ostatnia za życia ojca wizyta u nich w powyższym terminie, skończyła się dla mnie nocą na SORze pod kroplówką. Więc dziękuję, nie skorzystam z takich urozmaiceń. Zwłaszcza, że już nie muszę. Tym razem też było kiepsko, bo jakaś palma zaczęła mi się odradzać i bałam się, że znowu będę musiała z tego autobusu wysiąść. Ale dałam radę.
W sobotę odmiękałam. Było mocno lejzi, zrobiłam tylko to co koniecznie mus nakazywał. W niedzielę takoż, nie ruszałam się nigdzie. Jedynie pojechaliśmy z Dzieckiem oddać głos na Cartera.

Dziecko się nastawiało psychicznie i fizycznie na poniedziałkowe żniwa ququ.Na polu, które jest 10km od domu. I z którego w dodatku nie można wyjechać bezpośrednio na właściwy pas, bo jest podwójna ciągła, tylko trzeba jechać jeszcze parę km p przeciwną stronę, by nawrócić. Qrwa. Miał 4 przyczepy i jeden traktor. latał jak popierdzielony z tymi przyczepami pojedynczo, bo z dwiema się nie dało z pola wyjechać, a spinanie na drodze obciążonych mocno przyczep to większa sztuka. No i ostatecznie ok 1/3 nie zostałą wykoszona i powtórka z rozrywki z ciąganiem kombajnu te 10km i td. Wczoraj już wysuszył jedną porzyczepę. Ze względu na okoliczność braków wszędzie należałoby już , natychmiast, coś sprzedać. A jak na złość nie biorą. A ten co bierze, daje za sucha ququrydzę taką śmieszną cenę, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. Ogólnie w tym roku ceny skupu płodów rolnych są zajebiste i momentami z danego pola zostaje tyle co dopłata. Więc powstaje pytanie, czy się z tym bujać w ogóle, czy niech leży sobie odłogiem...
W każdym razie ostatnie zasoby musiałam wyskrobać na ropę i plandeki.
Oraz wcześniej należało zwolnić jedną naszą przyczepę. Pszenica poszła na glebę do sąsieka, gdzie najpierw została rozłożona gruba kolejowa plandeka, a na nią folia. Ale kupka się rozsunęła nieco i musiałam przeszuflować. Co było wyczynem niejakim, ponieważ próbując otworzyć wrota, nadwyrężyłam sobie kręgosłup. No i dupa. Te wrota otwierałam wielokrotnie i nigdy cholery nie były aż tak oporne. Siedzę -boli, chodzę -boli, leżę -też boli.
Pójdę do mojej ulubionej pani doktór - da mi tabletki przeciwbólowe. Cud mniód.

Pogoda tez zrobiła się taka więcej zajebista - niby nie pada deszczem, a jakaś wilgoć taka złazi z góry i wszystko mokre. Od czwartku zapowiadają śnieg, więc Dziecko musi się z ta resztką sprężyć.

Mówiłam już, że moje kozy robią ze mnie balona? Owies od pani Zosi niejadalny jest. Na razie nie mam inkszego więc cuduję, dodając trochę śruty pszennej. Zaraz Dziecku zaiwanię trochę ququ z przyczepy i też ześrutuję. Na razie nie ma mocy przerobowych z lataniem za owsem, nawet gdyby jakimś cudem okazał się być w pobliżu.
Aha, właśnie przypędziła Panna Kotta, a mnie olśniło, że w sobotę kotty nie dostały piguł. Szlag. Najlepiej byłoby załatwić sprawę raz na zawsze. Tylko skąd wziąć środki. Może zrobić by jakiś bazarek na sterylkę kotty?

A na koniec niews straszliwy: otóż jestem od czwartku "notowana". Na stare lata, pierwszy raz w życiu, zdarzyło mi się zostać spisaną przez panów policjantów. Na własne świadome życzenie. W czwartek jechałam do S. autobusem/ami. Miałam dość dużo czasu do tego drugiego i nie miałam co ze sobą zrobić, więc poszłam na stanowisko. Dworzec PKS w Rz. miał lekką przebudowę i zrobili tam stanowiska odjazdowe do końca "peronu". Nad wszystkim taki daszek, a spod daszka gołąbki srają po asfalcie i po ludziach. No to nie siądę. Więc łaziłam, a w pewnym momencie zdecydowałam się na ostatnia fajkę przed odjazdem. Polazłam na koniec peronu, gdzie już, oprócz srających gołębi, żywego ducha nie było. I zapaliłam. Ledwie to uczyniłam, ujrzałam dwie czarne sylwetki podążające w moim kierunku. To co się będę wygłupiać i latać, a tym bardziej gasić pod butem i dokonywać kolejnego przestępstwa w postaci zaśmiecania miejsc publicznych. Wzięłam na klatę. Dałam się spisać i pouczyć. Głupio trochę było, bo chłopaki były pewnie w wieku mojego Dziecka. Piękne i młode. Nawet inteligencja im jakaś z oblicza biła. Więc czemu w policji? No czemu - jak gdzie indziej nie ma pracy, to dobra i policja. Choć taki krawężnik pewnie ma najniższa krajową...
Jaki piękny byłby ten kraj, gdyby tak policja sumiennie egzekwowała przestrzeganie innych przepisów. Np. gadania przez telefon za kółkiem albo pisania esemesów.

Kiedyś pod światłami w P. zobaczyłam dzieweczkę prowadząca wielkiego dostawczaka. Jedną ręką trzymała komórkę przy uchu, a drugą ręką jabłko, wielkości kapuścianej głowy.Które pogryzała między słowami Kierownicę pewnie kolanami trzymała, a biegi może miała w automacie.
Natomiast w czwartek jechałam do Rz. autobusikiem prowadzonym przez dzieweczkę. Nieco szczęka mi klapła, jak zobaczyłam kierowcę - dzieweczka była mojej postury, czyli żadnej, dźwignia zmiany biegów sięgała jej pod pachę. Ale jechała cudnie, płynnie, bez rzucania pasażerami po autobusie i piratowania po drodze. Przegapiła jeden przystanek ustawiwszy się w korku do ronda, skąd już nie mogła zjechać na właściwy pas.Ale przynajmniej nie wysadziła pasażerów pod koła aut na sąsiednich pasach, jak to zrobił kierowca autobusu, którym w piątek wracałam - wysadził studentów na trzypasmowej jezdni znajdując się na tym najdalszym od chodnika pasie.
No, ale fajnie jest, ogólnie, nie? Zwłaszcza, że będziemy mieli nowego wójta. Więc dla starego będzie się musiała gdzieś znaleźć odpowiednio intratna posada. No i nowy wójt też ma rodzinę, której przydałyby się jakieś fajne stołki. Ciekawe tylko, jak to rozwiąże, skoro w gminie jest aktualnie zakaz zatrudniania nowych pracowników. Starych też zwolnić , ot, tak, nie można. Redukcja etatów zapewne w grę nie wchodzi. Zobaczymy, jak da radę. Bo na razie, jedyne co o nim wiadomo, to to, że jest z tej błogosławionej partii związanej z brzozą.

No i fajnie jest, bo mamy na miejscu trochę Afryki. Bantustan jakiś mianowicie. Chociaż, nie wiem. W bantustanach systemy do liczenia głosów nie padają zapewne, bo ich tam nie ma. A jak już jakiś kacyk, szejk czy inny kupuje coś takiego, to najwyższego sorta. I nie trzyma na serwerach na Kajmanach czy innych takich, Tylko stawia serwer u siebie.Globalna wioska, globalną wioską. Ale namacalne, realne elementy tego wirtualu lepiej mieć bezpośrednio na oku.
No, ale fajnie jest. Przecież myśmy się już zdążyli przyzwyczaić do abstrakcyjnych i z dupy wziętych decyzji, więc czy nas to dziwi?
A teraz idę do kóz. Dam im owsa, przyniosę siana, poskrobie po łepetynach. I to jest stałe, namacalne i pewne (póki co, bo jak mój kręgosłup nie będzie się chciał nawrócić, to nie wiem, jak dam radę)

PS. Fajnie jest! Osiągnęłam dziś miszczostwo idiotyzmu i zamotania!
Pisałam wyżej, że mam zamiar zaiwanić Dziecku ququ i zemleć kozom. No, to jak zamierzyłam, tak uczyniłam. Bez przeszkód nabrałam ziarna z przyczepy, stojąc na zaczepie i wygarniając spod plandeki do wiaderka. Następnie udałam się do stodoły, gdzie stoi śrutownik. Po drodze włączyłam prąd ustawiając wajchę we właściwej pozycji. Uruchomiłam śrutownik, dwustopniowo, jak w piśmie stoi. Wsypałam ziarko do kielicha i podstawiłam puste wiadro pod wylotem. A tu NIC! Nic się nie sypie do wiaderka. No, to może żarna za mocno dociśnięte, jak na ququ... Poluzowałam... Dalej NIC! No, to może coś się zapchało, zatkało, zabiło..Wyłączyłam śrutownik. Poszłam. Wyłączyłam prąd wajchą. Zdemontowałam osłonę żaren. Wyczyściłam osłonę i żarna.Założyłam z powrotem. Wykonałam wycieczkę w celu przestawienia wajchy. No, tak, ale nie mogę uruchomić śrutownika pod obciążeniem, bo spalę silnik. Czyli, trzeba wybrać ziarno z kielicha. W tym celu wspięłam się na urządzenie. I sięgłam, gdzie wcześniej wzrok nie sięgał. I co ? W kielichu był WOREK! Który sama tam wczoraj włożyłam po zmieleniu pszenicy. I oczywiście, natychmiast o tym zapomniałam. No, cóż. jak to mówią  - skleroza nie boli. Za to nogi bolą przy sklerozie... A czasem ręce też...

3 komentarze:

  1. Jeśli L. udało się wkurzyć Wysoki Sąd, to to jest bardzo dobra wiadomość :) Z doświadczenia własnego wiem, że to połowa sukcesu , obyście tylko Wy go nie wkurzyli, to będzie dobrze.
    Zdrówka życzę, trzymaj się i kuruj kręgosłupy i inne takie tam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staramy się. Nie jesteśmy z tej gliny co Lusi, nie pierniczymy głupot nie na na temat. Jak trzeba gadać, to gada papug. A sprytny jest chłopak, jak się wydaje...

      Usuń
  2. A gdybyś mieszkała w Colorado, jako rzeczesz, to miałabyś tej kłującej kuku na muniu niezliczone mile hektarów... może zmień ksywkę na ElDorado - może pomoże? Pozdrów Dziewczynki i swoje Dzieci.Zdrowia! G.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..