piątek, 17 kwietnia 2015

Stefan i kumple

Dujnął sobie w ten wspaniały poniedziałek, kiedy to, nie bacząc, że trzynastego, po urzędach lataliśmy.
U nas szkód w zagrodzie nie było, chociaż Dziecko byłoby pewnie zadowolone, gdyby kawałek dachu ze stodoły usunął.
Niby sobie Stefan poleciał dalej, ale zostali kumple. I duje cały czas, raz mocniej, raz słabiej, ale duje.
I wydmuchuje ze mnie resztki sił witalnych: fizycznych i psychicznych.
Nie jestem w stanie zabrać się za żadną czynność wymagającą większego skupienia uwagi. Nawet ziemniaki u sąsiadki zamawiam już trzeci dzień i jeszcze nie zamówiłam. Nie mówiąc o innych działaniach, które by nawet ewentualnie korzyści przyniołsły.

Ale wczoraj rozwiązałam przekrojowa krzyżówkę i jezdem z siebie dumna. No, nie wszystkie hasła wpisałam, ale "odgadłam" krzyżówkowe hasło na podstawie liter, które miałam. I tym bardziej się puszę, bo hasło było łacińskie i trzywyrazowe. Ha! Przekroju nie kupuje od dawna, bo zdziadział, jak go do Warszawy przenieśli. Ten wygrzebałam z makulatury, jak się za rozpalanie w piecu wzięłam.

Podczas psiego spaceru podziwiałam we wtorek sąsiadów, jak zawzięcie, na wietrze prawie zbijającym z nóg, robili grządki. On grabił i znaczył, ona siała, on udeptywał.Rzuciło mi się, że tę pietruszkę tak głęboko. Ja sieje o wiele płycej, a i tak mój rolniczy Guru pysk drze, że nie potrafię, że za głęboko sieje i dlatego nie schodzi. Czasem się zastanawiam, czy, skoro w/g Guru nie potrafię, to nie dać sobie spokoju z grządkami itepe. W końcu nie każdy na wsi musi mieć grządki. Zwłaszcza, jak nie potrafi. Ale lubię mieć własne jarzynki. Z czasem modyfikuje asortyment i ilość pod kątem tego co idzie. Teraz także pod kątem kozich potrzeb. W tym roku na pewno nie będzie zielonego groszku. W ub posiałam ze wzgl. na Dziecko, a Dziecko prawie nie było zainteresowane.Potem został na suchy, ale ten suchy mi się nie sprawdził. Tak, jak nie sprawdziły mi się wielkie dynie. W dyniach będzie różnorodność w tym roku. W ogórkach za to - jednorodność. Z tym, że sałatkowe posieję też. Oraz buraka liściowego - najwyżej kozy zjedzą.
W każdym razie czekam, aż księżyc się obróci we właściwą stronę i Dziecko mi poleci agregatem raz jeszcze, bo grabiami natłukać nie będę. Mam zamiar w poniedziałek wieczorem go z tym agregatem wysłać a we wtorek zabrać się za siewy.

Na razie Dziecko się kuruje. Oczywiście po swojemu i gówno z tego wychodzi.Jak kaszlało i smarkało, tak smarka dalej. leczy się jakimiś gripeksami, choć mówiłam, że to o dupę rozbić, bo nie leczy, tylko przytłumia objawy, a one potem wychodzą, kędy chcą. Ale leczenie Dziecka dorosłego, zwłaszcza pci męskiej, jest z góry skazane na porażkę. Dzieci dorosłe zawsze wiedzą więcej, a matka to próchno z początkami demencji ( zwłaszcza gdy jest aż o 37 lat starsza od Dziecka), a w dodatku facet chory jest jeszcze trudniejszy do zniesienia, niż facet zdrowy. Więc leży, smarka w toilet, nie je, nie wietrzy, bo świeże powietrze by do zabiło, witaminy żre garścią, choć piszą, że po jednej. A w niedzielę pojedzie na jakiś ogólnopolski spęd "turków" i od poniedziałku będzie powtórka z rozrywki.

Z Igorem spaceruje się pięknie, sama przyjemność: nie ciągnie, nie szarpie, pomyka dostojnie, od czasu do czasu zatrzyma się na siknięcie. W porównaniu z tym, jak wyglądają spacery z moimi fanaberyjnymi dziumdziami - cudo. Księżniczka zaczyna przechodzić samą siebie. Czasem mnie wqrza, a czasem mnie śmieszy, jak psa "wmurowuje": zatrzymała się, kucnęła i dała do zrozumienia, że dalej ani kroku. Próbowałam ja ręką delikatnie ruszyć, a pies wklejony w glebę na sztywno. Wczoraj na trotuarze była ta sama historia. Uśmiałam się wewnętrznie na myśl, że gdybym ja się tak uparła i pociągnęła ją na sznurku, to pewnie by szorowała podwoziem po tym trotuarze. Ciekawe, czy by się jeszcze do tego zapierała łapami. Ale może to byłby sposób na przypiłowanie pazurów? Nabyłam internetem świetny filcak. Na prawdę super, wygodny i ostry, jak żyleta a przy tym bezpieczny. Miałam nadzieję na doprowadzenie łap do porządku wreszcie. I znowu okazałą się matka głupich. Niunia kwikła, chapnąć spróbowała moją rękę i znikła z kolan obrażona. Mimo, że kłaki trzymałam u nasady i nic nie miało prawa ciągnąć w bolesny sposób. Ale jej "nie rusz mnie, nie dotykaj mnie" jest jak Czomolungma - nawet przemycie oczy wacikiem jest operacją, jak cięcie wrzoda na żywo.
Więc, jeżeli chodzi o zabiegi higieniczne, to na pierwszym miejscu jest Igor, potem kozy (różnie, ale raczej nie ma idiotyzmów przy cięciu rapetek, czy wyczesywaniu podszerstka), potem Czarna (która czasem sama się pcha pod szczotę, bo zazdrosna, a spod furminatora ucieka, zwłaszcza jak do "portek" dochodzimy), a na ostatnim, szarym końcu - Księżniczka "nie rusz mnie, nie dotykaj mnie". I źle na tym wychodzi, ponieważ jesteśmy w tym samym wieku prawie i coraz częściej nie mam ochoty się z nią mocować, więc łazi z kołtunami. Wyjście byłoby łapy ostrzyc. Dla niej to zapewne wsio ryba, jak wygląda, w lustrze się nie widzi, ale szkoda mi ze starej suki robić pokrakę. Wyglądałaby w dodatku jak beczka na zapałkach.

Jak już mi tak na inwentarz zeszło.. O właśnie, o Koteczku Areczku miała być mowa: koteczek Areczek w tym momencie usiłuje zagryźć Czarną - rzucił się jej do gardła,obejmuje dwiema łapami i się wgryza. Tygrys uśpiony się w nim obudził. W ogóle Koteczek Areczek chamem jest wrednym, bo jak się wqrzy, to wyładowuje się na dziewczynkach: leje na odlew dwiema łapami, z warkotem, po czym spiernicza.Ale Koteczek Areczek bywa ostatnio spragniony czułości:  łasi się do nóg, a raz nawet wskoczył(!) mi na kolana i zaczął udeptywać, jak Klementynka.Cud się stał pewnego razu. Ale poza tym na ogół chodzi po chałupie wqrwiony i warczy. (Kiedy nie rzyga, jak się nażre po sam nos. Pilnujemy jego czasu korzystania z miski, ale czasem się przeoczy. A Koteczek Areczek niczego nie gryzie, tylko połyka - chrupki w całości, mokre w całości. Po czym zwraca z wystrzałem, a ja sprzątam. Klementyna jest żarłok straszny, ale ona nigdy nie nażre się do przepełnienia - jak czuje full, to zostawia, a potem wraca do michy. Antonina korzysta z miseczki często i po troszeczku, przy tym lubi być pomyziana i mruczy, pałaszując chrupki - to dziwny kot, który nie jada niczego innego, nawet świeży kurak czy wątróbka jej nie wzrusza, a od miski z mokrym ucieka)

A teraz już domowe psy dają mi wyraźnie do zrozumienia, że koniec tego stukania w klawiaturę, bo one mają ochotę na spacer. To lecę, mus to mus, przynajmniej ruchu trochę zazyję, bo inaczej bym skisła i się zastała całkiem.

PS.
Miałam zamiar uczcić 30tysięczne wejście na bloga. No i oczywiście przegapiłam. W każdym razie pozdrawiam tego Gościa który był trzydziestotysięcznym! Oraz wszystkich pozostałych, którzy wiernie mi tu kibicują, mimo mojej, fanaberyjnej ostatnio, częstotliwości wpisów.
Niech Wam słonko świeci i NIE DUJĄ żadne stefany ani ich pomniejsi bracia!

PS. Byłam, nawet dwukrotnie. Wróciłam. JEST CUDNIE! Stefan poszedł precz i zabrał kolesi. Nie wiadomo, oczywiście, czy potem nie wrócą, ale na razie, jest cudnie.
Nie wiem, cholera, co z tą eukanubą daily care: poprzedni wór zjedzony był ze smakiem, potem była jakaś purina z dolnej półki, też wcinana z apetytem, a obecny wór jedzą jak za karę. Mimo cudowania, polewania, a to olejem, a to jajeczkiem, a to serka trochę na wierzch. Co ciekawe -Igor tez się nie czepił. Tylko Arkadiusz z apetytem wchrzanił kulkę, która znalazła się na podłodze. Gryząc, o dziwo. Może jemu trzeba dawać psie chrupki?


5 komentarzy:

  1. Oj, głupia, ja głupia! w ten dujący wtorek sadziłam ziemniaki, przewiało mnie, a potem "żygło" w kręgosłup, jak to mawiają moi synkowie, a tu jutro wędrówka się kroi czerwonym szlakiem; przestałam kupować te niby-lepsze karmy, Guciowi biorę dla "sterille" w biedrze, i dla psów chrupki też z biedry, dokładam do tego gotowane kasze na kuperkach, czasami karmę z batonu, ale tylko od Szarka, bo innej nie wezmą do pyska; kiedyś psy zjadały resztki z obiadu, albo dostawały kawał chleba i były szczęśliwe, a teraz towarzystwo jest zapasione, wyjałowione genetycznie; zaordynuj synkowi bańki "na zimno", potem smarowanie spirytusem, wygrzeje się , wypoci, niech organizm sam zawalczy; gripeksy i inne "na objawy" to psu na buty;
    też sieję pietruszkę płytko, różnie wschodzi, mam wrażenie, że to może nasiona są jakieś felerne; kupiłam dziś na targu po parę zielonych sadzonek sałaty, kapusty i kalarepki, selera; więcej chyba nie będę sadzić; szykuję się na grządkę papryki pod agrowłókniną, bo mam swoje sadzonki, ale na to jeszcze czas; u mnie dyniowate rosną bardzo słabo, dałam sobie z nimi spokój; zaglądam, czytam, nie zawsze piszę, i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam u Ciebie. Niestety od jedenastej znowu duje. Mam gdzieś, wypisuję się z takiej zabawy.

      Usuń
  2. Nasze koty jedzą tutaj tylko karmę(suchą) dla psów... kociej nawet ruszyć nie chcą ;-) co nam bardzo odpowiada, ponieważ psia karma jest prawie trzykrotnie tańsza, jak kocia :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, wszędzie chyba psia jest duzo tańsza.Zreszta u Was sa zapewne te same karmy co u nas, bo to światowe koncerny je produkują. I faktycznie za 5 kilowy worek karmy kociej z wyższej półki płaci się tyle co za 15kg tej samej marki dla psów.

    Na pewno się różnią składem nieco, ale żeby aż tak, by w ten sposób to na cenę wpływało, to wątpie. Ogólnie, wszystko dla kotów jest dużo droższe: piguły na robale, odpchlacze itd itp. To chyba cena rynku: jak wam odbija, żeby trzymać koty, to trzeba bulić.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo długo nie ma Cię na blogu...Wiem, że wiosna i ogród i cała reszta...Czy wszystko w porządku? Pozdrawiam- cicha podczytywaczka, też matematyk, Bogusia z Doliny Baryczy

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..