czwartek, 17 września 2015

Komarowa pobudka

nastąpiła bladym świtem-bladym ranem, o piątej z minutami. Eskadry samolotów transportowych latały mi cała noc koło głowy i wszystkiego, co zdarzyło mi się wystawić spod kołdry. Jakieś komarze mutanty! Większość lata ich nie było, a teraz nadrabiają za tamte czasy. Wstałam zgryziona miejsce w miejsce. W nocy parę razy wstawałam również, ale chyba nie do końca się budząc, bo żadnych środków zaradczych nie zastosowałam, oprócz machania rękami. To już kolejna taka przejedzona noc. Wypisuję się z tej zabawy. Niech sobie może pójdą wysysać kogo innego. Mnie ma kto wysysać i bez komarów.

A teraz będzie o gołębiach. Krakowskich. Bo zaatakowały mnie urzędowo telefonicznie z KRK. Po czym szlag mnie trafił. Dwustronnie. Z jednej strony wqrw na Córusię, za jej działanie przez zaniechanie. A z drugiej strony wqrw na pańcię z ZSM. Otóż, jak wiadomo, Dziecko Wielkomiejskie pracuje jak niewolnik w korpo i często jest tak, że do mieszkania przychodzi tylko spać. Trochę się nie dziwię, że nie chciało jej się poświęcać wolnego czasu na walkę z gołębiami na balkonie. Z drugiej strony, już dawno stukałam do łba, żeby coś z tą loggią zrobić, zabezpieczyć jakoś przed tym latającym gównem, a przynajmniej systematycznie odwiedzać, żeby nie dopuścić do zalęgnięcia się. No i się zalęgły!

Wiem, oburzenie wywołam na pewno, ale uważam,że wielkomiejskie gołębie stanowią plagę podobną do szczurów. Szczury się tępi, stosując różne trutki, bo niszczą i roznoszą "zarazę". Gołębie niszczą jeszcze bardziej, a ich gówno jest w KRK wszechobecne. Skala zagrożenia ze strony tego gówna dla ludzkiego organizmu niebagatelna, skoro ekipy sprzątające po gołębiach przystępują do akcji w strojach, jak do dezaktywacji chemicznej. Nie widzę więc powodu obejmowania ich jakąkolwiek ochroną. Tymczasem, zrzucenie gołębiego gniazda z własnego balkonu może być karalne, o ile się do tego głupio zabierzemy i jakiś przyrodniczy aktywista nas przyłapie.Oczywiście, zrzucenie gniazda z pisklętami to bandytyzm, ale poza tym nakazałam zrzucać. Czego Dziecko jednak poniechało i teraz ma stado własnych gołębi srających po balkonie i wywołujących sprzeciw u sąsiadów z dołu. Choć równie dobrze mogą zostać ofajdani przez gołębie siedzące na gzymsie dachu.
Uważam, że powinien być bezwzględny zakaz dokarmiania gołębi, zwłaszcza w miejscach publicznych egzekwowany mandatami, jak za sranie psie po trawnikach. Jak widzę pańcię na ławeczce, sypiącą wokół tej ławeczki okruchy obwarzanka i stado gołębi, które się do tych okruchów zlatują, przefruwając mi tuż nad głową, do obwarzankowego śmiecia dokładając własne gówno - nagły i nieoczekiwany szlag chce mnie trafić. Problem balkonowy także by być może nie istniał, gdyby na sąsiednim trawniczku jakiś idiota nie dokarmiał gołąbków, wynosząc im co rano bułeczki pokrojone w drobną kosteczkę, zawsze w tym samym miejscu. W trawniku jest wydziobany dołek a trawa wokół zniknęła. Żaden inny ptak się na tym nie pożywi, bo gołębie nie dopuszczą. W dodatku bułeczka to jest baaardzo odpowiednie pożywienie dla ptactwa.
Więc dezyderat do władz miejskich - za sranie gołębiami wokół ławeczek na plantach mandat taki sam, jak za sranie psem na trawniku.
Na razie rozkminiam, jak tańszym kosztem tę loggię zabezpieczyć, bo za wynajęcie ekipy wychodzi kilkaset złotych. Problemu by nie było, gdyby Dziecko osobiste mniejsze nie miało leku wysokości. A ta cholerna loggia jest ostatnia w pionie i z tego powodu dziwnie wysoka. Pozostałe są wysokości mieszkania, a ta ma ponad 3 metry! Ustawienie drabiny na drugim pietrze, przy balustradzie przekracza jego i moje możliwości percepcyjne.
Czy ja myślałam kiedykolwiek, że te ptaki Hitchcocka mnie samą  zaatakują?!
Gołębi problem się pogłębi, bo Córusia przyjechała do domu na tydzień urlopu, więc gołębie mogą się panoszyć do woli.

A pozatem? "Nic na działkach się nie dzieje". Pogoda nadal cudowna, czyli grzeje i do tego duje niemożliwie. Ustepowienie wzrasta: któregoś dnia wybraliśmy się z Dzieciem do sadu, żeby wykosić pięknie pod orzechami, bo już zaczynają orzeszki spadać. Przyszło nam do głowy podpalić zeschła trawę i musieliśmy gasić pożar w sadzie. Oczywiście przesadzam nieco, ale wykoszona sucha trawa (ta co została rosnąć, nie pokos) się zajęła. Niczym wielkim to nie groziło, bo trochę dalej było zielono, ale zadeptaliśmy pieczołowicie wokół. Pan Starszy oczywiście się obruszył i dał wyraz.
Blat stołu wreszcie został ostatecznie pomalowany i dzisiaj  przykręcimy do nowych-starych nóg.
W końcu aparat do mnie wrócił i mogę szczelać foty.
Koteczek Areczek jakby milszy się zrobił. W dodatku ta jego częściowa izolacja chyba dodatnio wpłynęła na pozostałe koty, bo mała kocia autystyczna - Tośka zasiadła wreszcie u mnie na kolanach i wydała z siebie pomruk z udeptywaniem.

Koleżanka Pisarka podziw we mnie wzbudza, jak cudnie organizacyjnie wszystko ogarnia. Trawnik z rolki se szczeliła i psy ma tak szczęśliwe, jak chyba w życiu nie były. A druga koleżanka - hamerykanka przeleciała samolotem hamerykę skróś, wynajęła auto i zwiedza nju meksiko. 60+ RULEZ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..