piątek, 4 września 2015

Remanent tygodniowy (Areczek w centrum uwagi)

Gdybym wczoraj pisała, jak zamierzałam, tytuł byłby - "padam na pysk'.Bo tak jakoś wczoraj wieczorem miałam zamiar paść. I ostatecznie padłam, tyle, że nie na pysk, a na łoże, wcześniej nieco i natychmiast zasnęłam. Nogi właziły mi do tego co wyżej i w ogóle byłam utupana jak stopięćdziesiąt. Chyba się zebrało od początku tygodnia tak, bo wczoraj jakoś fizycznie się bardzo nie spracowałam. Tyle, że nastałam się przy pomidorach. Jak to mówią - głupiego robota lubi - sama sobie wymyśliłam te suszone pomidory. Nikt mi nie kazał. No, a do suszenia, wymyśliłam, trzeba je oskórować i wybebeszyć. A jak pomidory mają być wybebeszane to jednocześnie powinien być robiony przecier, bo przecież nie wyrzucę tych pomidorowych wnętrzności.
A od poniedziałku była podwójna jazda. Dwoje chorych - Ciota i kot. Ciota była w szpitalu już od paru dni, ale wymagała codziennego nawiedzania. Natomiast koteczek Areczek, po tym, jak  w niedzielę rzygnął 2 razy kłakami i stwierdziłam u niego sylwetkę zbliżoną do struny, dojrzał do tego, by zaraz natychmiast odwiedzić weta. Pan Uśmiechniety zniechęcił mnie trochę zbyt powierzchownym i olewackim podejściem do sprawy, zdecydowałam się więc na panią wet AD, która słynie z rodzinnego zakocenia genetycznego. (Ojciec prowadzi sklep zoo i hoduje koty od zawsze) W poniedziałek Areczek został obmacany, wyoglądany zewnętrznie i wewnętrznie (USG brzuszka - nawet przy tym nikomu oczu nie wydrapał, chyba jednak był dość schorowany). Pani DR. stwierdziła u Areczka piaseczek w pęcherzu i stan zapalny. Dostał 2 zastrzyki i powtórka we wtorek. We wtorek znów wyoglądany i obmacany. Ustaliłyśmy, że zrobimy badania krwi pod katem wątrobowym i urologicznym oraz, że Areczkowi należy się kroplówka. Niestety, tym razem Areczek musiał zostać spacyfikowany do specjalnego worka. Pani DR zdjęła Areczkowi wcześniej obrożę, więc jak zaczęła mu golić łapkę, Areczek błyskawicznie wylądował na moim ramieniu i wbił w nie pazur aż po nasadę. Lekkiego cykora dostałam, jak stwierdziłam, że nie mogę wyciągnąć tego wbitego pazura. Myślałam intensywnie o tym, żeby Areczkowi nie przyszło do głowy szarpnąć  łapką w dół, bo ani chybi skończyłoby się na szyciu mego ramienia. Powiedziałam pani DR, że ja się na taką zabawę nie piszę, bo zbroję zostawiłam w domu. Wtedy się pani Dr ruszyła, wyjęła Arka pazur z mojego ramienia i przyniosła worek oraz kaganiec, bo Arek wsadzony do worka usiłował gryźć. Z workiem już poszło błyskawicznie i bez dalszych szkód na ciele. Po założeniu wenflonu i pobraniu krwi dostał jeszcze kroplówkę, a potem 2 zastrzyki. I powtórka na następny dzień. Napomknęłam o abażurze, żeby ochronić te łapę z wenflonem, na co pani DR stwierdziła, że ona abażurów nie zakłada kotom. Ja jednak założyłam. Po czym szkoda mi się Areczka zrobiło, bo nie dość, że chory i umęczony zabiegami, to jeszcze w abażurze bez orientacji żadnej. No i zdjęłam. A po dwóch godzinach wyjęłam Areczka spod łóżka z wymamlanym i nadgryzionym opatrunkiem na wenflonie. Koniec litości, abażur na łepek i dodatkowy bandaż na łapkę. Przy okazji stwierdziłam, że łapka jest opuchnięta, bo pewnie pani DR za mocno okleiła plastrem wenflon.
Następny dzień to była środa, czyli w miasteczku P. święto dyszla (znaczy targ). Oznaczało to mąt okropny do południa, z korkami i brakiem miejsc parkingowych, bo przecież początek roku szkolnego i  trzeba kupić kapcie oraz zeszyty (jakby przez 2 miesiące nie dawali).W dodatku Ciota była do odbioru ze szpitala ok. trzynastej. Planowałam, że najpierw Ciota, a kot przed wieczorem. Ale rano łapka była bardziej spuchnięta, więc plany się zmieniły. Po drodze podrzuciłam do szpitala odzież wyjściową dla Cioty i dowiedziałam się, że ma mieć jeszcze 2 USG, wobec czego wypis się przesunie do czternastej.
Pani DR nie było, była tylko miła pani Ewelinka, która służyła wcześniej u pani wet Beatki. Rozstała się z nią mniej więcej w tym samym czasie co ja. Pamiętała dokładnie całe akcje z Areczkiem i jego złamaną łapką. Areczek znów dostał kroplówkę i 2 zastrzyki oraz piguły na tydzień. I pozbył się wenflonu. Tym razem skończyło się tylko na wbiciu pazura w moją dłoń (A pani DR pytała, po co ja obcinam kotom pazury. No, może np. po to, żeby mi ich Areczek nie wbijał na całą długość?) Wczoraj usiłowałam Areczka nakarmić połówką maciupeńkiej tabletki sprytnie przemycanej w mielonym mięsku. Areczek mięsko owszem, zjadał, do momentu natknięcia się na ślad tabletki. Ostatecznie, po zmarnowaniu drugiej połówki lekarstwo zostało zaaplikowane, po czym za chwilę zwrócone z całą zawartością żołądka. Dziś jeszcze nie próbowałam, muszę pomyśleć, jak Arka przechytrzyć.
Prawdę mówiąc, nie miałam dotąd do czynienia z takim wyjątkowym egzemplarzem, jak Arek, czasem odnoszę wrażenie, że wręcz złośliwym. Po wczorajszym rzyganku usiłowałam nafaszerować go probiotykiem. W mleczku - obwąchane - be. No to dałam w odrobince majonezu, który uwielbia (co nie znaczy, że dostaje ale jak dopadnie jakąś kromkę z majonezem to wyliże dokładnie) Majonez obwąchany - be. No to Starszy dostał delegację do apteki, żeby zakupić strzykawki. Wcisnęłam mu tą strzykawką odrobinę do pyszczka. I zostawiłam, bo nie chciałam go bardziej stresować.
Ponieważ okazuje się, że przyczyną tych Arka dolegliwości i zachowań jest stres spowodowany obecnością pozostałych kotów, których on nie toleruje. I że koty reagują na stres właśnie SUK, zrzucaniem sierści natychmiastowym itd itp. A jak kot ma problem z pęcherzem to rzyga. Wot kot!
Arek został odseparowany. Przez większość dnia jest zamknięty w moim pokoju, dostał tam zastępczą kuwetę, własne miski osobne, kocyk na parapecie. I wrzucił na luz. Pozostałym kotom i psom krzywda się dzieje, bo jak to? Do pańci nie wolno? Na pańci łóżku wyłożyć się nie wolno? Nawet Łaciatka siedzi na progu zdziwiona. A Klemusia korzysta z każdej okazji otwarcia drzwi, żeby się wśliznąć. Przed chwilą zanosiłam Arka do zamkniętego pokoju i zastałam Klementynę na łóżku. Kiedy weszła?
Arek jest już nieco lepszy, bo zaczął pić i korzystać z kuwety.  W nocy opędzlował resztę mleka z probiotykiem i majonez, też z probiotykiem, czyli chapnął podwójna dawkę. I ma ochotę łazić po całym mieszkaniu, ale jak tylko wylezie z pokoju zaraz jest burczenie i prychanie. Trochę się obawiam o tapetę w okolicy drzwi, bo zaczyna się dobijać do nich. Na razie skrobie w drzwi, więc może tapeta się uchowa (To jest tapeta z włókna szklanego, pomalowana farbą do ścian. Pod pazurami trociny z niej lecą. Kto by pomyślał?!)
Właśnie mnie znów przechytrzył z tabletką. Największa grudeczka mięsa z największa ilością tabletkowego proszku został zignorowana, a potem wypluta. No i maszci, leczenie Areczka tabletkami. Zresztą Areczek nie przyjmuje niczego, co nie jest zwykłym jadłem. Z pastą odkłaczającą są podobne historie -wyliże miseczkę dokładnie wokół placka tej pasty. Przetestowałam taki sosik jakby z Miamora i pastę z Gimpeta.
Areczek jest super arcy okazem, na tle kotów, które miewałam dawniej, i które zdarzało mi się leczyć (o psach nie mówię, bo pies to jest zupełnie inna historia, z wyjątkiem Księżniczki -nie ruszmnie-nie dotykaj mnie)
W dawnych bardzo czasach, kiedy weterynarz był tylko od krów i innych takich, trafił mi się kot. (Tu znów Ciota straszy, bo kot był od niej: Zamówiłam kociaka. Bardzo prędko zaczęła jojczeć, żeby go już -natychmiast brać. Jak po kota przyjechaliśmy, okazało się, że kocięta są dwa, obie kotki niestety i że jak chcę, to mam wziąć dwa. Jak nie chcę dwóch, to też mam wziąć, bo co ona z tym teraz zrobi. No to wzięłam.) I to był jeden z tych dwóch kotów: wydalał na 2 strony. leczyłam własnym sumptem i nie było takich cyrków, jak z Areczkiem.A kociak został wyleczony. Zresztą, dziewczynom daję co tydzień tabletki i przechodzi to całkiem bezboleśnie.
Muszę chyba przejść na kontrolowane karmienie Areczka, po odrobince, co chwila, bo znowu się nażarł i zwrócił. Pani DR powiedziała, że pusty żołądek kota jest wielkości orzecha laskowego. No to ładnie on go rozpycha! Właściwie jedyne co mu się nie zwraca, to kozowe mleczko, ale mleczko pani DR zakazała.
Przez Areczka zaniedbuję pozostałe zwierzaki. Ale zauważyłam, że jak Areczek się nie snuje burczący po mieszkaniu, to i panienki są spokojniejsze. Poczytałam tu i ówdzie i kupiłam dla Areczka Kalm Aid. Podobno jest o smaku łososia (ciekawe, czy producent próbował, bo Miamory też miały być jakieś smakowe, a Areczek olał) Ciekawe co powie na to. Coś musi dostać uspokajającego, bo z tego SUK nie wyjdzie. A szkoda kota. Nawet się przymilny zrobił, jak siedzi w tym areszcie domowym. Jak tylko wyszedł na pokoje, to od razu zaczął burczeć.

No, tak. Miało być podsumowanie tygodnia - zrobiło się o Areczku.
Oprócz Areczka była jeszcze Ciota, ale to jest temat chyba mniej interesujący. I znowu jakiś debil stał w bramie, a po zwróconej grzecznie uwadze odjechał z mordą. Zacznę urywać lusterka, albo rysować karoserie debilom stojącym w bramie.(Ciota mieszka vis a vis szkoły i rodzice przyjeżdżający po dzieci permanentnie zastawiają wjazd na Cioty posesję, choć przy szkole jest duży parking, a 2 min dalej parking wiejski I ani rodzicom, ani dziatkom spacerek by nie zaszkodził)

Przybyła wczoraj Cioteczka, czyli szwagierka Nienajstarsza-ale-najważniejsza. Ma mieć 16.10 operację wstawienia implantu w staw biodrowy. No i Iwonka ochoczo zaproponowała, żeby po operacji Cioteczka przybyła do nas. Co się będzie wiązało z odstąpieniem jej pokoju. Jeżeli istnieje coś takiego, jak instynkt samozachowawczy, to chyba nie wszyscy go mają. Cioteczka mieszka w odległości 37km i na miejscu nie ma nikogo takiego, kto by się nią zajął. Niby jest pani doktor praw, ale ona nie ma czasu na zajmowanie się ciotką, zwłaszcza, że to ciotka taka dalsza jakby. Czyli kto? No, przecież ja.
Jakoś to przeżyję, ta jest przynajmniej mniej upierdliwa.

Jakby tak na ten przykład Klarka miał coś do powiedzenia w sprawie tego chorego kota, to chętnie skorzystam, bo ja w temacie kotów głupia jestem. Zaczynam zgłębiać dopiero zawiłości kociej psychiki i tak sobie myślę - po co mi to było. Nie dość, że na kolana nie przylezie, nie pomruczy, że łaskę robi dając się wziąć na ręce i nie wydrapując przy tym oczu, to jeszcze cyrk taki z leczeniem typa.

6 komentarzy:

  1. Masz ty z tym Areczkiem, masz Ty z tą Ciotunią ;) A dzięki temu, my mamy co czytać :) Do uśmiechu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś jakiś taki muł ze mnie wyszedł. Rano coś padało, z częstotliwością jednek ropli na pół godziny, czacha mi dymiła, Starszy przezywał wieści internetowe , jak mrówka wykopki. No i coś tam ugniotłam bez ładu i składu.

      Usuń
  2. Klarka rozpuszcza koty dokładnie tak samo jak Ty:))
    i bardzo Ci współczuję bo nie mam pojęcia, co zrobiłabym z Areczkiem. Moim daję tabsy posmarowane masłem, kota biorę pod pachę, (kot wbija pazury w moje uda bo już czuje co go czeka) przechylam mu głowę do tyłu, otwieram pyszczek i kładę tabletkę najdalej jak się da a potem trzymam pyszczek aż kot łyknie, puszczam bydlę i idę opatrywać swoje rany.
    Jeszcze żaden nie rzygał, szczęście do kotów mam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczynkom to ja daję tak, że jedną ręką łapię za łepek, druga rozdziawiam pyszczek i wsadzam tabletkę prawie do gardła. Wychodzę z tego nawet nie draśnięta. Ale z Areczkiem ten numer nie przejdzie. Już przy próbie złapania go za głowę i otwarcia pyszczka idą w ruch przednie łapy, na których ma straszne szpony, bo nie dałam rady obciąć. O tylnych nie mówię nawet. Na szczęście tył stoi na czymś, nie na mnie, bo trzeba by tamować krwotok i łatać spodnie. Ale obmyślam worek, coś w rodzaju tego co miała pani DR, tylko obszerniejszy, żeby on taki zduszony cały w nim nie był. Jeszcze nie wiem z czego, żeby pazury nie przelazły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a skórzana torebka z grubym dnem? i zasunąć kota żeby tylko głowa wystawała

      Usuń
  4. ...miałam taką materacowatą torbę na jamnika - z damskiej też da się coś takiego zrobić. Wiesz, jak ci goście od uczenia psa gryźć bandytów mają. Znaczy ci, co robią za pozorantów (bandytów, znaczy). Oj, masz Ty się za siebie, za mnie i za obcych... Ja przynajmniej w LO się obijałam, a z tego co pamiętam Ty się uczyłaś... I ja mam tylko Bratka pod opieką, że o pieskach nie wspomnę, chociaż też nieźle dają - szczególnie Gutek, który niedługo skończy 13 lat, a miał żyć ze dwa najwyżej :). Ale kilka epizodów kroplówkowych już zaliczył. Sabinka jest podobno w podobnym wieku - operacje dwie miała niedawno i kłopoty z siusianiem, ale przeszły. A Gutek czasem daje szczekaniem tak równo, na jednym dźwięku i liczy takty, więc można oszaleć! I ja szaleję... a dzieje się to zawsze, kiedy mój Trzyłapek ujrzy, że ktoś je, a on nie... Jeszcze pomaga groźba: bo pójdziesz do łazienki... i na sekundę się ucisza... a Sabinka uczy się od niego chuligaństwa... :) Całuję, pozdrawiam, Goga

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..