poniedziałek, 26 września 2016

Jak okna umyte

to oczywiście musi lunąć. Ta sama zasada dotyczy także mycia auta.

Już nie mogłam patrzeć na te kropki prześwitujące przez rolety, gdy słońce przejdzie na zachodnią stronę. No to rankiem złapałam sprzęty i ruszyłam na okna. O dziwo, nawet mi się udało bez maziaków wyczyścić. Koty nie próbowały ucieczek - chyba je psikacz z płynem i śmajtająca szmata odstraszały od skoków na parapet.
Dwa załatwiłam na razie, od zachodu zostało mi jeszcze jedno, na potem, bo akurat Dziecko nocowało i spało jeszcze, więc mu po oknie nie latałam.

No i zaraz potem lunęło. Od zachodu zacinając oczywiście.Na szczęście tylko symbolicznie, żeby tradycji spłukiwania świeżo umytych okien stało się zadość.

Zebranie wiejskie zaliczyłam. Sprawę drogi przedstawiłam. Na co usłyszałam od wójta, ż egmina prywatnych dróg nie tyka, bo im prawo nie pozwala. Jedyna opcja - "odpisać" tę drogę na rzecz gminy. Z jednej strony proste to by było, ponieważ droga stanowi jedną działkę ewidencyjną. Z drugiej - ta działka ma 13 właścicieli i zebrać ich w kupę oraz jednomyślność uzyskać - nie proste. Niektórzy tylko do pól nią dojeżdżają i ostro im lata w jakim stanie jest na początku, bo wielkim traktorem i tak przejadą. Skończyło się na tym, że sołtys obiecał kamień na jesieni. Na razie w "wąwozy" poszła dachówka cementowa, której sąsiedzi pozbyli się z posesji jakiś miesiąc temu. Rękami głównie Waldemara &son. Nie tykałam, bo ja stara baba jestem a prac fizycznych ciężkich mi nie brakuje. Waldemar głównym zainteresowanym stanem drogi był, bo od niego dwa auta codziennie jeżdżą w te i we wte oraz rzesze klientów (nawet napomknął, że z powodu tej drogi klientów mu ubywa). Trochę Jańcia wrzuciła cichcem, bo ją ten stos dachówek pod jej  płotem uwierał w psychikę. Zresztą ona też jeździ codziennie do pracy jednym autem, a jej ślubne nieszczęście - drugim. Nieszczęście chore na wszystkim, więc sama musiała.

Moje nieszczęście też zdechłe było końcem tygodnia i leżało trupem bladym, z fochem kosmicznym. Jakby jego sercowe dolegliwości to moja zasługa była.

Dobrze, że początkiem tygodnia był jeszcze zdatny do użytku i przytransportował mi lambordżinim zebrane dynie. Nawet podawał z bagażnika do okienka piwnicznego. Poukładałam na paletach - te większe pojedynczą warstwa ((prawie), mniejsze na kupkę. Zostały w polu tylko te co na kompoście wyrosły sobie same. Licho wie, co za jedne, podejrzewam bambino. Zerwałam je w sobotę i Dziecko dowiozło. Było 7 sztuk dość za dużych, jak na moje możliwości udźwigu. Jedną wcześniej kozowate zeżarły. Niestety, dynie u mnie głównie kozowatymi skonsumowane będą. Starszy "wynalazków" nie uznaje, natomiast chętnie konsumowałby różne niezdrowe i ciężkostrawne świństwa.
Próbuje te dynie po kolei, w celu eliminacji na przyszły zasiew. I już wiem, że bezłupinowa ałt. Nadaje się tylko na pestki, skórę ma grubą na pół cm, przeciąć się nie daje. Wczoraj maczetą łupałam - nie przecięłam. Potraktowana "na dwa razy" pękła z odgłosem glinianej skorupy na kilka nieregularnych kawałków, jak czerep rubaszny. Kozy dostały te kawałki do samodzielnej obróbki. Miały parę chwil zajęcia. Wyżarły ładniutko, do skórki. Nie obawiam się o zadławienie, bo skórki nie użrą, nie ma opcji. No to przynajmniej takie wsparcie dla mego lenistwa, że nie kroję, tylko łupię (chyba jednak lepiej będzie siekierą, bo obawiam się tej maczety trochę), połówki im kładę i róbta sobie co chceta.

Z czwartku na piątek Dziecko też nocowało i piątkowym ranem podrzuciło mnie do metropolii, wyruszając w trasę. Zakupów zaplanowanych oczywiście nie dokonałam. Jedynie "cygankę" Dzieckom nabyłam. Ze zdziwieniem niejakim, że jeszcze produkują i w moim ulubionym sklepie z kuchennymi przydasiami istniej w różnych rozmiarach. Dziecka maja patelni rozmaitość, a chciały do nalesników. Risercz internetowy zrobiłam w kwestii patelni naleśnikowych. Jest tych nowoczesnych cudów techniki do wyboru i do koloru. Powłoka taka, siaka i owaka. Z czego wiem na pewno, że taka (czyli ceramiczna) to ściema, bo się lepi beznadziejnie, siaka (czyli teflon) tez odpada, bo wychodzi na niej miękkie i blade cóś tam. Nie znane mi są z doświadczenia ostatnie wynalazki, czyli powłoki mineralne (marmurowe itp). Natomiast doskonale znam cygankę i uważam, że do naleśników jest jedyna. Taka trochę mało elegancka i w przechowywaniu trudna, ale nie zamienię na inną. Moja własna ma już ze 30 lat i ciągle sprawna. Innych jakiś w tym czasie przemknęło przez kuchenną szafkę dość sporo. W tej chwili właściwe też dwie się tam znajdują, które należałoby wyrzucić, bo rączki im odpadły. Najdłużej się opierał olkuski teflon - jeszcze za peerelu nabyty, ale w końcu też się starł. No, ale ile lat dawał radę! Teraz mam teflon z tefala i głowę dam, że tamtego olkuskiego nie przebije żywotnością. Co nie znaczy, że aktualne olkuskie patelnie są tak samo trwałe, jak tamte, bo być może w chaerelu są robione.

Z napomknień powyżej można się domyślić, że Dziecko jakąś latająca pracę ma.  No, tak. Wyrwało się chińczykowi z magazynu (jak opisuje panujące tam porządki i sposób organizacji pracy, to aż dziw bierze, jakim cudem ta chińska potęga tak rośnie) na skraju wyczerpania psychicznego idiotyzmem i bezhołowiem. I załapało na lotnego sprzedawcę germańskich wytworów w zakresie mechanizacji rolnictwa. Na razie efekt jest taki, że straciło bezpowrotnie jedną koszulę, rozdartą psem, który skoczył mu na plecy na podwórku potencjalnego klienta.
Co prawda z piątku na sobotę nocowało, ale niewiele mi się udało skorzystać z pomocy - jedynie mulczerem wykosił kawałek sadu, pod orzechami głównie, bo już zaczynają lecieć gremialnie. Konara spadłego z jabłoni w sadzie nie zauważył. I ostatecznie do pocięcia nie doszło, bo zaczęło znowu padać. Chyba będę jednak musiała poszukać kogoś z piłą.
Przed deszczem udało mi się jeszcze sprzątnąć połowę buraczków. Od razu je posortowałam i zaworkowałam - pójdą do piwnicy sumsiada te większe, a te małe wylądują w garze i przeobraża się w ćwikłę z chrzanem. Nacinę ładnie obcinałam i układałam od razu na taczkach, z zamiarem sprawienia frajdy kozowatym. Po czym okazało się, że próżny trud, bo kozowate na nacinę buraczana się wypięły. Domniemywam, że z powodu iż, po ostatniej strasznej ulewie nieco schlastana błotem była. Nie tak bardzo, jak liście z boćwiny (których nie tknęły małpy), ale jednak. No to przynajmniej starania o porządne obcinanie buraczków mam z głowy - mogę byle jak i pod nogi.
Miałam na myśli zrobienie nieco buraczków w słodkiej zalewie, bo swego czasu powodzeniem się w rodzinie cieszyły. Niestety, ten śmiszny nożyk, do krojenia frytek w ząbki, zaginął w akcji, a  nowy w ulubionym sklepie na oczy mi się się narzucił.

No, a dziś dzień wstał mgliście bardzo, ale bezeszczowo. Mgła gdzieś poszła w cholerę (Nie zauważyłam, w którą. A szkoda, bo jak do góry, to spadnie deszczem). Starszy, po wczorajszym świątecznym ożywieniu znów dogorywa. Tak, że podejrzewam ściemę niejaką z tymi dolegliwościami, bo niby czemu akurat mu tak raptem na niedziele przeszło?

Nic to, na spacerze z psami ciąg dalszy buraków napoczęłam. Ale z psami znacznie gorzej niż z dziećmi, więc doprowadziłam z powrotem i pójdę kontynuować.

Po tych deszczach pomidory w większości brzydkie się zrobiły, ale jadalne nadal. I co ciekawe -krzaki cały czas zielone. Z niepokojem patrzę, kiedy będzie adijos...



12 komentarzy:

  1. Buraczki z papryką są super w słoiki. O buraczkach z czosnkiem dyskretnie nie wspominam.
    Cygankę w agro-poliach wypada posiadać jako zabytek, w mieście już średnio. A i przepalić ją trzeba po wielokroć żeby zdatna do naleśników była. Mnie na teflonie wychodzą naleśniki w żądanym kolorze, żadne tam blade i wcale nie miękkie- ostatnio tortile po naszemu czyli suche i pszenne z sukcesem produkowałam.
    Na tarce wielofunkcyjnej jest "jeż " do krojenia w julienne, tylko chude nieco te frytki buraczane wyjdą. Albo w kółeczka dziurkowane jak masz nożyk karbowany w komplecie.
    Póki masz jeszcze wolne okno spróbuj umyć wodą z najtańszym ziołowym czy jakimś familijnym szamponem. I zaraz miętką szmatą przecierka bez polerki, bo zbędna. Genialna łatwość.Precz z psikaniem smrodem!
    Z liści buraczanych to się kiszonki na zimę nie robi czy nie warto?
    Bo poniedziałek dniem świątecznym jeszcze jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. Buraczków z papryką dotąd nie ćwiczyłam. Innymi laty robiłam dużo buraczków z cukinią. Ostatnio nie robię, bo tam cebula wchodzi. No więc niejadalne to jest. (Ale zastanawiające jak pędzlował, ze słoika wprost ogóreczki z czili i czosneczkiem, którego było dość sporo i widoczny okiem w dodatku był, nie tylko węchem). Ostatecznie mogę przećwiczyć, bo buraczków przetworowych nadmiar się zrobił -jakieś 40-50kg zostało drobniejszych na bieżące zużycie. 60-70 kg powędrowało do piwnicy sąsiada. To tak na oko, na podstawie tego, jak łatwo/trudno było mi dźwigać te worki z buraczkami.
      2.Odcięcie od miejskiej cywilizacji widocznie doprowadziło u mnie do zwieśniaczenia totalnego. Zawsze wydawało mi się, że nie wypada być idiotą, qrwą i złodziejem. A tu się okazuje, że w dzisiejszym czasie nie wypada, będąc mieszczuchem - używać cyganki. Ale skoro na cygance smażenie wychodzi lepiej i zdrowiej (bo cholera wie, co te cudowne powłoki, mejd in czajna, z siebie wydalają na gorąco) a jest obciachowa, to zawsze można cichcem i chyłkiem te naleśniki posmażyć. Po czym patelnię umyć, wytrzeć i spakować w czarną folię, żeby widać nie było.
      3. Jeż się nie nada. To musi być jak frytka. Buraki mi nie zgniją/wyschną natychmiast. Zdążę gdzieś wyczaić ten nóż.
      4, Chwilowo nie posiadam najtańszych szamponów. Ponieważ zapas innych jest jakiś dziwnie duży, więc nie wypróbuję już w tym sezonie.
      5. Kiszonkę się robiło, owszem, z liści buraków cukrowych i pastewnych, które występowały w ilościach ogromnych. Smród tej kiszonki był powalający. Liści buraczkowych jest zbyt mało na zabawę w kiszonkę. Poszły pod nogi i już śladu prawie nie ma, bo mulczer dzisiaj po nich przejechał - została tylko smuga w kolorze bordo na ziemi.
      6. Poniedziałek jest dniem świątecznym dla podsklepowej żulii.

      Usuń
  2. ad.1. najtrudniej pokawałkować drobno paprykę. ale i większe kawałki przechodzą.
    ad 3. a jak ten nóż frytkowy wygląda?
    ad 4. weź dowolny. przecież jeszcze rytuał przedświątecznego mycia okien będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czemu najtrudniej? Przystawka do blendera, taki pojemnik z nożem -pokroi dowolnie drobno.

      Usuń
  3. Z takimi zapasami zima Ci niestraszna. Cyganka mi rdzewieje, bo stara jest ale i tak ją lubię. Czy mogłabyś zdradzić gdzie można kupić cyganki, bo nabyłabym z chęcią większą. A metropolia to na Rz czy P?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, na P. jest tu taki sklep z kuchennymi przydasiami, rózne rózności miewają. Były tam te patelnie w różnych rozmiarach. Ja nabyłam 26cm, największą. One zawsze rdzewieją. Nowe też. Na tej była instrukcja obsługi: wycierać do sucha i przechowywać lekko natłuszczoną. Czego oczywiście nigdy nie robiłam dotąd.
      A zapasy dotyczą głównie kóz. Ale i tak dobrze, będą beznakładowe zimą...

      Usuń
  4. Z tym przechowywaniem " z lekka natłuszczoną" to nie do końca tak dobrze, bo tłuszcz jełczeje, no chyba, że często się jej używa; kiedyś mój teść tak nasmarował żeliwny gar do zapiekanek na ognisku, a że zapiekanki z rzadka bywały, to na następny sezon ciężko było wręcz domyć, bo ten zjełczały zapach tak się przyczepił do gara:-)
    moje buraczki napoczęte przez jeleniowate, skok wykonały przez siatkę leśna, a ponieważ od niedzieli jestem w J, to do dzisiaj może nie być po nich śladu:-) cyganki odziedziczyłam po babci męża, mniejszą i większą, służą do dziś; okna myję wodą z płynem do naczyń i ściągaczką do wody, nawet jak zostanie jakaś kreska czy kropla, nie przejmuję się, bo i tak szyby mam z lekka w kropy, w czasie budowy cięli majstry coś metalowego, i gorące opiłki wtopiły się w szybę:-) pozdrowienia ślę za miedzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Natłuszczanie: toteż właśnie - dlatego nigdy nie natłuszczam. Nie zniosłabym smrodu zjełczałego w szafce z garnkami, a olej w dodatku ma jakąs dziwną właściwość, że po czasie robi się z niego taka klejąca warstwa, tez trudna do usunięcia.
      Jeżeli chodzi o wspólników do plonów, to w tym roku cud jakiś: chomiki nie natrafiły na dynie, a nornice nie miały ochoty na nic innego. Sarny też jeszcze do tego miejsca nie doszły.

      Łapki? Oczywiście! Oraz psie noski, oraz czółko Starszego, jak obserwuje okolicę pilnie.

      Usuń
  5. A kotowate pieczątek z łapek nie zostawiają na szybach?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawa jestem kiedy i ile razy pryskałaś pomidory drożdżami,bo u mnie już nie ma śladu nawet po łodygach ,bo uschły i powyrywałam pomimo,że były pod folią .W przyszłym roku posadzić chcę na zewnątrz ,bo folia już się rozpadła a nie mam zamiaru stawiać nowej.Kiedyś próbowałam na grządce ale nawet nie dojrzały a już miały zarazę i musiałam wyrwać.
    U mnie to norma jak umyję okna to obowiązkowo pada.Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  7. Pod folią to one może faktycznie uschły z powodu tych potwornych upałów. Właśnie mi niedawno znajoma dziewczyna mówiła, że u nich była podobna sytuacja z pomidorami w folii.
    Ja pryskałam tak: 1raz miedzianem, gdy wystawiałm do hartowania, 2 raz miedzianem zaraz po posadzeniu. Potem długo nic, bo się nic nie działo. A potem 2 razy drożdżami. Nie pamiętam dokładnie kiedy, ale dojrzewać zaczęły dopiero końcem lipca (sadziłam późno i bardzo małe sadzonki miałam)a od momentu, gdy zaczęliśmy jeść nie pryskałam już niczym.Jak dotąd nie znalazłam informacji jak często i ile razy w sezonie opryskiwać droźdżami. Osobiście mam wrażenie, ze ten drożdżowy oprysk działa bardziej zapobiegawczo - poprawia zdrowotność, odporność rośliny. Leczniczo nie stosowałam, bo nie było okazji -pomidory nie chorowały.
    Natomiast na ogórkach pojawiła się kanciasta plamistość.
    I ja te ogórki opryskałam Ridomilem, bo to akurat miałam, nie miałam pojęcia, co im dolega i zdziwiona bardzo byłam, że w taką suszę choroba grzybowa.Za parę dni poprawiłam drożdżami. Po czy dowiedziałam się od pana w sklepie z trujakami, co mogło dolegac ogórkom, oraz, że Ridomil temu nie przeszkadza, jedynie miedzian. Ale miedzian ma na ogórkach 7 dni karencji i opryskiwanie nim nie ma sensu wtedy gdy owocują. Ogórki się zebrały. To nowe, co wyrosło było zdrowe i ogólnie były bardzo długo zielone i owocujące, podczas, gdy sąsiadom dawno uschły. Więc może też te drożdże. Natomiast nie podziałały na to białe fruwające świństwo na kapustnych...

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak okna umyte..albo jakies ekstra pranie powieszone daleko w sadzie, potwierdzam regułę..
    :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..