sobota, 8 grudnia 2018

tupu-tupu

tu-tup-tup. Tak już od początku miesiąca tuptają nam te święta za plecami, Mikołajki jakoweś, Gwiazdki, ryby, grzyby, bakalie itp. I prawdę mówiąc prowadzi to do tego, że człek tymi świętami od początku miesiąca wymęczony: czując cały czas ich presję na garbie, ma ich już szczerze dość.
A w dodatku, jak sobie pomyśli, że wypadłoby chałupę ogarnąć, to już tak abstrahując od świąt - parę razy w roku trzeba się dogłębnie zagłębić. (Być może są porządne hałsłajfy, które ogarniają ciemne zakamary na bieżąco, w/g jakiś rozpisek, że tu i tu robimy co tyle i tyle, a tam i tam znowuż inaczej, ale u mnie aktualnie żadne harmonogramy nie działają, bo rządzą moje flaki. Zresztą nigdy nie byłam niewolnikiem harmonogramów, jak widzę pajęczynę, to biorę miotłę i ją ściągam. A ostatnio zdarza mi się skonstatować -"pająk też boskie stworzenie".)
Znalezienie na wsi "kobiety" do ogarnięcia domowych porządków graniczy z cudem. Nawet jak odsiadują sobie odciski na tyłku, zastanawiając się w międzyczasie co włożyć do gara, to sprzątanie w cudzej chałupie jest zajęciem zbyt uwłaczającym. No chyba, żeby się pojechało do dalszego miasta i tam świadczyło usługi, to co innego. Dziecko korporacyjne miało pomysła, żeby zaangażować swoją szkolną koleżankę, która jest bezrobotna i cienko przędzie na zagranicznej wypłacie ślubnego małżonka. Co jej wybiłam natychmiast z głowy, bo mogłoby się skończyć utratą koleżanki.
Zresztą, chyba najpierw trzeba by się samemu przestawić na jakieś inne tory, żeby skorzystać z usług osoby sprzątającej swoim systemem twoje własne śmiecie. I tak naprawdę, to chyba jednak nie mam ochoty na wyznaczanie zakresu prac, doglądanie wykonania i ewentualne wqrzanie się niedoróbkami.
Trochę inaczej jest w stosunku do "śmieci" zewnętrznych.Tyle, że te zewnętrzne ogarnia Wiesław, a z Wiesławem jest taka bajka, że ja go już znam. I wiem, że głupio, bo głupio, ale każda robotę ogarnie porządnie bardzo. Czasem nawet porządniej, niż by się to zrobiło samemu. Przedwczoraj, z własnej inicjatywy, zagrabił i wywiózł słomę, która się rozprószyła podczas zrzucania kostek, a której ja bym nie tknęła. Tak, że jak dostał zakres prac do wykonania, to nawet nie chodziłam odebrać. Zapłaciłam, pochwaliłam, żeby się poczuł doceniony (trzeźwy był, o dziwo, więc pewnie dotarły te pochwały), stwierdził, ze za dużo, no i dobrze. A ja poszłam leżeć, bo w związku ze zlikwidowaniem "zapłotka" nie było gdzie wydalić kóz na czas sprzątania i musiałam kibicować, ponieważ Wiesio ma do zwierząt podejście prymitywne i mógłby zrobić krzywdę.

Na razie snuję się po chałupie i tak szturcham to tu, to tam. Nic wielkiego i nic systematycznego. Jakieś zdechłe kwiatki, jakieś rzeczy, co zgubiły drogę na własne miejsce, jakiś bałagan na półkach. Żadnej grubszej gimnastyki, bo nie ma możliwości.
Najgorsze, że przy tej mojej domowej skamielinie kopalnej nie ma opcji przebicia się z czymkolwiek innym niż "mamusia robiła". I ciągle coś wymyśla, z czego wynika robota dla mnie. Ostatnio nabył matjasy. Chociaż ustalaliśmy, że żadnych śledzi się domowo robić nie będzie. Ale co tam, tanie były, to nabył (oraz "mamusia robiła". Pominąwszy fakt, że od 30 lat, robię JA). Tylko, że ja teraz muszę się z nimi pobawić. I dodatkowo diabli mnie biorą, bo na przyrządzanie śledzi jest jakby deko za wcześnie.Trochę mnie dziwi jego podejście do tematów garowych, bo przez kilkanaście lat (od śmierci matki), był mężczyzną niezależnym, czyli - oprócz wszelkich prac, jakie musiał wykonać w związku z prowadzeniem gospodarstwa, zmuszony był także do garowania. Pojęcie o gotowaniu ma, (nawet zasmażka jemu lepiej wychodzi niż mnie, ale to chyba kwestia praktyki, bo u mnie w kuchni  rzadko się stosowało zasmażkę) szkoda tylko, że ciągle mu się wydaje, że są to prace lekkie łatwe i przyjemne. No, może ma wciąż zakodowane w świadomości odniesienie do innych prac, które musiał wykonywać. A ja ogólnie nie znoszę wielogodzinnego stania przy garach dla 10 minut przyjemności jedzenia potem tego wystanego. (Gotowanie to jedna z prac zanikających, dodatkowo generująca wykonywanie innych prac zanikających w postaci zmywania garów w trakcie i po konsumpcji, sprzątanie tego co się niechcący nabrudziło itp)  Co innego, jak się tam samo warzy i tylko od czasu do czasu się bełtnie i sprawdzi stan. A co innego, jak trzeba aktywnie uczestniczyć przy takich np pierogach, czy gołąbkach. Tak, że na hasło "pieroga bym zjadł", jest odzew "jak se kupisz". (No, ale w poniedziałek jedzie do rzeszowskiej  a ta, kiepska bardzo po ostatniej chemii, padając na ryj, ulepi pierożki ukochanemu bratu, a on nawet nie będzie protestował.)
O, boczek surowy go w sklepie zaatakował. No to nabył. Z trudem wybiłam ze łba wędzenie, ale upiec i tak trzeba. Boczek jest cienki jakiś. No to wymyślił, że mięso SIĘ kupi, SIĘ zmiele i SIĘ nafaszeruje. Znowu tak samo SIĘ.... Ciekawe, co jeszcze wymyśli? Już lepiej, żeby nie, bo w końcu nie zdierżę i wrzasnę. Na razie mówię, ale jakoś kiepsko dociera.

Czasem się wyzłośliwia i mówi: "tobie byłoby najlepiej, jak byś była sama". I to jest w zasadzie świnta racja. Tyle, że nie do zrealizowania. Bo zmiana miejsca postoju i najbliższego otoczenia nie odcina od wszystkiego...

No, ale nic. Tupu -tupu - idom świenta. I tę oczywistą oczywistość trzeba znowu wziąć na klatę i starać się zmierzyć siły na zamiary, a zamiar podług siły...
(A podobno niewolnictwo zostało zniesione.)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..