czwartek, 5 grudnia 2013

spadaj, albo lepiej nie...

Znów noc była spana na raty i wstałam o 6.00. Jednym okiem zerknęłam za okno, a że tam jakoś nieciekawie było, a w chałupie zimno, to jeszcze zaległam. Ale już za godzinę wstałam, bo telefon mi się wydzierał, że głodny, a koty,też z wyrzutem na mnie patrzyły. Jak looknęłam za okno ponownie, to stwierdziłam, że jednak spadł. Cienki, bo cienki, ale leży i już teraz zaczyna topnieć, więc błoto będzie na gumnie. PPo ubiegłorocznej śniegowej masakrze mam dość śniegu. Zresztą ogólnie nie jestem fanem zimy. Siedziałabym w domu i nie wyłaziła aż do wiosny, ale niestety -nie chcem, ale muszem. Min 3 razy dziennie z psami, 2 razy do obórki. No i jeszcze takie tam, popiół wynieść, odpadki wyrzucić, śmiecie do kubła.
Drewna już pewnie znosić nie będę, bo załatwi kocioł dokumentnie. Już w tej chwili kopci jak stara lokomotywa, każde otwarcie drzwiczek powoduje konieczność otwarcia drzwi, bo na całej klatce schodowej jest zasłona dymna. Wyczyściłam wszystko z wyjątkiem wyjścia do komina. Jest od strony garażu zamienionego na warsztat Dziecka i Stoi tam w pozycji bocznej ustalonej stara wersalka. Nie wiem dlaczego nie dostała eksmisji, jak brali w listopadzie wielkogabarytowe. Wiem dlaczego, bo wersalka jest zastawiona zezwłokiem malczana, który leżąc na boku, czeka na rekonstrukcję.

Wczoraj dokończyliśmy z Dzieckiem boks dla Stefana. W zasadzie to nam pozostał do zrobienia przód i bramka, oraz powieszenie bramki u Andzi na zawiasach, bo do tej pory wisiała na sznurku.Sprawnie nam poszło, bo Dziecko jak zwykle się spieszyło. Ma ciekawsze zajęcia. Do tych wszystkich budowli wykorzystujemy materiały z odzysku. Nowe życie starych rzeczy. Kupuję tylko co niezbędne, tj. wkręty, zawiasy, karabinki. Pewnie, że wolałabym, żeby wszystko było zrobione z nowego materiału, wyglądałoby estetyczniej. Ale nie jest najgorzej. Dziecko się nawet poziomica posłużyło przy wieszaniu bramki. Sztachetki na bramce ucięte równo. A bramka zrobiona z ramy starego tapczanu. Poza tym do zbudowania tego boksu wykorzystaliśmy zdemontowane futryny z okien oraz sosnowe żerdzie pocięte na metr dwadzieścia i przecięte na pół, takie półwałki. Stefan nawet nie protestował przeciwko ograniczeniu mu wolności, chociaż obawiałam się, że będzie matrixsy po ściankach ćwiczył. Od zewnątrz ułożyłam kostki słomy, do wysokości przegrody. Trochę zabezpiecza przed zimnem ciągnącym od drzwi.

Kot ze zrzutów całkiem dobrze czuje się w obórce. Wyeksmitował Stefana spod żłobu. Teraz mogłam mu tam spokojnie ustawić kuwetę, żeby mi ściółki w boksach nie obsrywał. Nie wiem co będzie z nim dalej -z nią właściwie, bo to kotka. Śliczna kudłata przytulasta kiciunia ze słodką mordką. Tosia. Jak się zrobi zimniej trzeba ją będzie zabrać stamtąd. Może Córunia się zdecyduje. Nie chcę jej namawiać, bo zresztą ona warunki na zwierzaki ma średnie. Nie ma jej całymi dniami, a w soboty i niedziele ma zajęcia na uczelni.
W sobotę leci na tygodniowa delegację do Francji. A jak wróci to za chwilę będą święta i jakoś po świętach zaraz ma mieć urlop.

Mój sklep na DaWandzie został wczoraj aktywowany i wstawiłam co uszyłam. Dzisiaj sobie poprzeglądałam inne sklepy i widzę, że nie jest najgorzej jeżeli chodzi o moje wytwory. Ludziska wystawiają nie lepsze a ceny tez mają ładne. Ale jak tak przeglądam, to widzę, że wystawiających jest mnóstwo, ale sprzedają tylko niektórzy.

Po odwiedzeniu obórki okazało się, że Stefan ma sraczkę, a Andzia chcicę. Całkiem zapomniałam, że to miało być około czwartego. One te ruje jakieś dziwne maja w tym roku. U Wandy właściwie zaobserwowałam ruje tylko raz. Ale mam w nosie,jej ruje, bo i tak kryta w tym roku nie będzie.
Stefan dostał pectolit, ale nie bardzo mu posmakował. Wanda wpiłaby ten Pectolit na deser, zawsze wypije wszystko i jeszcze pojemnik wyliże. Szkoda, że czosnek jest be, bo można by im czasem dać na zdrowie.

Podzielę się przepisem na chleb kuciany, a właściwie to on się nazywa "chleb dla pracowitych inaczej".
A ponieważ ja jestem z tych pracowitych inaczej, tzn stawiam na maksymalny efekt, przy minimalnym wkładzie pracy, to piekę go często. Ja już kiedyś pisałam o moich przebojach z pieczeniem chleba, tym ględzeniu, "że mamusia to na noc zarabiała" itd. Też zarabiam na noc, co trzeba. Ale jak można prościej, to po cholerę nadkładać drogi.
Chleb znalazłam w internecie, nie pamiętam już gdzie. Jak ktoś chce oryginał, to niech wpisze tę nazwę, co jest w cudzysłowie.
Ja go robię z połowy porcji, z całej wychodziły 2 sztuki i ten drugi się niedojadał, bo czerstwy mi nie idzie i już. No to lu:

chleb dla pracowitych inaczej
50 dag mąki pszennej białej
15 dag otrąb albo całego ziarna pszenicy bardzo miałko zmielonego

2,5 dag drożdży zwykłych
2 łyżki oleju
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru.
1/2 litra dobrze ciepłej, ale nie gorącej wody
(ewentualnie trochę ziaren słonecznika i/lub siemienia lnianego)

Wsypać do miski wszystko sypkie.Można drożdże wkruszyć dokładnie i drobno, a można rozbełtać z częścią wody. Wlać wodę i olej. Dokładnie wybełtać łyżką - ale bez jakiejś przesady - to nie ma być "wyrabianie ciasta drożdżowego łyżką", tylko wymieszanie. Ciasto ma być stosunkowo rzadkie. Ja bym porównała jego gęstość do gęstości ciasta na kluski kładzione, kto robi -ten wie. W każdym razie z miski do blaszki to ma się toto zlać takimi płatami, żadne branie w ręce nie wchodzi w grę.
Wylewam do keksówki o wymiarach 32 x 9 , wysokiej na 8cm, wyłożonej papierem do pieczenia, bo nie lubię z blaszek wydłubywać, zwłaszcza chleba. Wierzch smaruję (raczej skrapiam) wodą i posypuję makiem.
Wstawiam do zimnego piekarnika od razu i nastawiam go na jakieś 100 stopni z wiatrakiem. Tak sobie stoi i rośnie przez 20 minut. Potem podkręcam piekarnik na 200 stopni i do godziny od wsadzenia chleb jest gotowy. Wyjmuję natychmiast, zdejmuję papier i studzę na ruszcie z piekarnika (oczywiście wyjętym). I oczywiście jem jeszcze ciepły, jakoś skrętu kiszek do tej pory nie dostałam.

Wybaczcie, tak na raty tego posta piszę. A jeszcze mi sie cholerna Opera zmuliła, zbuntowała i zacięła w zaklęty kamień i nie mogłam dokończyć.

W takiej sytuacji jeszcze dopiszę co się wydarzyło właśnie przed chwila: Otóż, ponieważ Andzi się chce, więc po konsultacji telefonicznej z bardziej doświadczoną osobą, stwierdziłam, że już trza natychmiast. No i poszłam, do jednego z dwóch dostępnych kawalerów w okolicy.
Niestety, to jeszcze nie było już i powtórka jest konieczna. Ale nie wiem, czy się zbiorę w sobie, żeby tam jeszcze raz pójść. Takiego syfu i dziadostwa nie widziałam, jak żyję. Różne syfy widziałam i wąchałam po ludziach, ale, żeby taki, to aż nie. Te kozy tam stoją, sztuk 3, w tym jeden koziołek z lutego, mniejszy dużo od Stefana, którego uważam za mikrusa, a jest z połowy kwietnia. Ale tam chyba chów wsobny odchodzi, to nie dziwota. No więc te kozy tam sobie stoją, powiązane sznurkami, łańcuchami czy bele czem do gołej ściany. Ani siana, ani wody, ani korytka na karmę jakiegoś. Gnój po pachy. Ten kozioł upierniczony w gnoju cały tył ma i jakiś skaprawiały taki. W ub. roku byłam tam z Wandą i wydawał mi się bardziej zadbany. I jestem w dużej kropce, albo w czarnej doopie.
Andzia po powrocie miała kwarantannę na podwórku, z czyszczeniem i polewaniem Deltixem. Ale jak mi jakieś inne świństwo od niego złapie?





9 komentarzy:

  1. Bardziej doświadczona jednak nie miała racji ;) Przykro mi że leciałaś na darmo. Prześpisz się i zadecydujesz jutro co zrobić z Andzią. W sumie się nie dziwię że masz opory, no ale jak jest jeden samiec w okolicy. Do mnie różni przychodzili z kozami ale miałam odwrotną sytuację bo kozy zaniedbane a mój koziołek czyściutki i zdrowy. Dwa razy odmówiłam, kilka razy sobie facecik ulżył. Na poprawki nie wracali więc może będzie potomstwo.
    U mnie z odzysku dużo rzeczy, nie tylko w obórce ale w domu też.
    Coś czuję, że będziesz miała trzeciego kota w domu. Szkoda że nie mieszkasz bliżej bo bym ją przygarnęła. Ta mała którą miałam ostatnio niestety zginęła w bardzo dziwnych okolicznościach. W sensie ktoś/ coś ją zabiło. Odchorowałam bo mimo zasrania strasznie ją polubiłam.
    Przepis na chleb wykorzystam bo nie mam dobrego przepisu, cały czas eksperymentuję. Dzisiaj pierniki poczyniłam i połowę zżarłam.
    Pozdr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kićkę lis mógł zeżreć. U Ciebie tam łażą. Ja kiedyś miałam taką cudowną Masakrę Kociubińską. Wyprysnęła za mną na dwór, jak nocą jeszcze ciemną sznaucerkę wyprowadzałam, przed wyjazdem na zajęcia. Nie było czasu szukać. Myślałam przyjdzie sama, bo się zdarzyło, że po wisterii na strych się wspięła. A lisy wtedy grasowały. One tak właśnie najczęściej przed świtem. Po kocie ślad zaginął i jedyne wytłumaczenie takie. Szkoda mi do dziś. Też od zapchlonego i zarobaczonego kocięcia odchuchałam.

      Usuń
  2. O, Ty spryciulo, to pieczenie chleba zajmuje Ci tylko troszkę ponad godzinę; muszę i ja wypróbować ten przepis, bo u mnie to trochę trwa; na kozach nie znam się, ale karygodne jest trzymanie zwierząt w takich warunkach przez tego człowieka; ja myślę, że Tosia już Cię zawojowała; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A propos chleba, miałam napisać, ale w końcu, przez tą zmuloną Operę tego nie zrobiłam: ja ten chleb piekę na koziej serwatce. Wszystko jedno czy kwasowa, czy podpuszczkowa. Wychodzi super.
    Tosia mnie zawojowała. Ja mam za miękkie serce i strasznie mi szkoda każdego zwierzaka, który przez ludzką głupotę cierpi. TTa Tosia jest od takich ludzi, gdzie maja 5 kotek. Kotki rodza jak chca , pewnie min.2 razy w roku. Tak, ż ena raz maja po kilkanascie kociąt. Potem te kocięta rozdaja po ludziach. Ale ile mozna rozdac na wsi, gdzie w każdym domu jest kot. Co nie rozdadzą, to ""wywożą". licho wie jak to wywożenie wygląda. Może wypuszczają gdzieś na obcej wsi. I potem moje Dziecko przynosi w nocy taka Klementynę zabłąkaną. Gdyby nie marudzenie wieczne moich panów, zwłaszcza starszego, to Tośka już by była w domu. Duje okropnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzieki za przepis na chlebek ...Czy otreby mozna czyms innym zastapic ? mielonej pszenicy tez nie mam :( no nic ..jakos poeksperymentuje ...musze poszukac w slowniku jak jest po niemiecku "otreby "...pewno tutaj tez mozna kupic ...narobilas mi ochoty tym chlebkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej! a ja już od wczoraj chleby "Twoje " piekę :) tz. wczoraj zarobiłam i rano upiekłam pierwszy, a teraz wieczorem następny zarobiłam na rano ( to z poprzednich Twoich wpisów wzięłam przepis). Dzięki wielkie. ten na jutro goły będzie, bo do dzisiejszego dodałam że tak powiem parmezanu swojej tzn mojokoziej produkcji i suszonych pomidorów w oliwie. Nie wszyscy byli amatorami tego chleba(2 za tak i 2 za nie), więc jutro goły będzie.Tosia- imię śliczne. Dobrą kobietą jesteś- dziękuję Ci, że przygarnęłaś kocinę. Ja też to robię namiętnie i mam ostatnio Mańka nowego (co Mańką miał być). Nóż w kieszeni mi się otwiera na takich, co w poniewierce zwierzaki trzymają i głodzie. Żeby ich szlag jasny trafił! Też u takiego dziada kiedyś byłam i do dziś mnie tłucze sumienie.
    Mieszkanka napewno świetnie Wam wyszły dla kózek, bo widziałam wcześniejsze produkcje :) , to wiem.
    dobrejnocy, rena

    OdpowiedzUsuń
  6. Bym pstryknęła chętnie, ale Córcia pożyczyła aparat na swój zagraniczny wojaż służbowy.

    Wcześniej był pewnie link do tego chleba z brytfanny. To on właśnie ostatnio mi się zzakalcował.
    A szkoła jak? Daje Ci satysfakcję?

    Pozdrawiam serdecznie i palce trzymam za sukcesy naukowe i za nogę kózki

    OdpowiedzUsuń
  7. Co się odwlecze, to nie uciecze..
    Szkoła niby fajnie, ale uczyć trzeba się tylu rzeczy bezsensu i niepotrzebnych, że miewam zwątpienia.No i całe łykendy (nie nawidzę tego słowa) zajęte. Z drugiej str. wiem, że najgorszy I semestr, ale po co mi ta szkoła? właściwie to nie wiem do dziś...
    Dzięki za pamięć o M., jest bez zmian, wciąż się martwię jak to będzie,pa

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny ten przepis i piekę według podobnego bo też raczej pracowita inaczej jestem...Na dawandzie ciężko coś sprzedac spróbuj jeszcze na srebrnej agrafce...

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..